Fragment książki

3 minuty czytania

Pisk hamulców na wysokości prawie dwóch tysięcy metrów wyrwał Julię ze snu. Zdawało się, że wyładowana po brzegi terenówka z zakrętu na zakręt wyje coraz głośniej. Nic dziwnego. Land-rover wspinał się wśród stromych serpentyn pod górę od ponad godziny. Najwyraźniej dawał znać, że lata świetności ma już za sobą.

Ostatni gasi światło!

Tak zawsze wołała mama, gdy wychodzili z domu. I właściwie Julii zdawało się, że po ich wyjeździe z Fields – dziury zabitej dechami w Górach Skalistych – ktoś naprawdę zgasił słońce.

Gapiła się przez zakurzoną szybę. Z wijącej się pod górę drogi widać było tylko wąski pasek szarego, mokrego asfaltu, połyskujący w stłumionym świetle reflektorów. Nad nimi prześwitywały ciągnące się po obu stronach drogi kontury świerków. Julia nie widziała jeszcze tak wysokich drzew, o wierzchołkach wciskających się tak ostro w ciemne niebo, przesłaniających światło gwiazd. Niczym jakiś upiorny komitet powitalny, wystający tu jedynie po to, by chronić dolinę przed najazdem intruzów. Intruzów jak ona?

Do tego jeszcze te ptaki krążące drapieżnie nad drzewami, nie wiadomo, czy gotowe rzucić się na siebie, czy na auto zakłócające spokój ich terytorium. Światła samochodu ukazały przez moment znak na skraju drogi. Uwaga, spadające odłamki skalne!

Zaraz potem, po lewej stronie, las się przerzedził. Stroma skała strzeliście wznosiła się w górę, zasłaniając na moment widok z przodu. Zdawało się, że jadą wprost na majaczącą przed nimi kamienną ścianę. Land-rover wszedł w zakręt tuż przed wyłaniającym się za skałą mostem, wiszącym nad spadzistym wąwozem. Samochód zagruchotał, przejeżdżając najpewniej po drewnianym balu. Julia wcisnęła się odruchowo w siedzenie, jej brat moszcząc się w podgłówku, nadal spał.

Zdrętwiała jej noga, wcale już jej nie czuła. Spróbowała nią nieco poruszyć, kopiąc w coś miękkiego. Leżący u jej stóp olbrzymi czarny dog natychmiast skierował na nią ślepia. Nawet w ciemności rozpoznawała ten jego agresywny wzrok – Ike. Warknął cicho.

– Sorry – szepnęła, by go trochę ułagodzić.

Nie przepadała za życiem na wsi. Urodziła się w dużym mieście. Nie było sensu już tego wspominać. Nie teraz. Nigdy więcej.

Julia Frost ze swoim młodszym bratem Robertem od dwóch dni znajdowali się w drodze do college’u w Grace, mieścinie leżącej w dolinie Gór Skalistych. Nie od razu wylądowali w Calgary. Lecieli z przesiadkami, najpierw do Nowego Jorku, stamtąd do Seattle. Dopiero tu wsiedli w samolot do Calgary. I dalej do Banff, a potem do najbardziej znanego miejsca w Górach Skalistych, Lake Louis. Czekał tam na nich niewielki helikopter, by ich zabrać do Parku Narodowego Yoho.

Zamknęła oczy. Wciąż czuła, że wszystko to jest tylko jakiś sen. A może zdarzyło się już w jednym z tych światów równoległych, o których nieustannie rozprawiał Robert. Ten jego stale zamyślony wzrok spod okrągłych oprawek okularów, zdobytych kiedyś na pchlim targu... Wyglądał w nich jak najmłodszy w dziejach noblista: Robert Frost, międzynarodowy specjalista od zjawisk pozaziemskich.

W środku linijki I don’t know where else I can go zaczął wyczerpywać się jej iPod. Widok na ekranie migotał: „Bateria wyzionie zaraz ducha”.

– Robert? – tylko jego sylwetkę rozpoznawała w tej chwili. – Robert, pożyczysz mi swojego iPoda?

Bez odpowiedzi.

Alex, ich kierowca, spojrzał z uśmieszkiem na śpiącego obok brata Julii; był w Grace College, bądź też, jak sam mówił, po prostu w Grace, studentem seniorem i zarazem ich opiekunem. W Grace College, elitarnej uczelni dla wybitnie uzdolnionych, zwyczajem było, że studenci czwartego roku opiekują się pierwszoroczniakami. W szkole przywiązywano dużą wagę do współżycia w grupie, co Alex oznajmił zaraz na początku podróży.

Już na maleńkim lądowisku w Fields Alex przywitał ich tak promiennym uśmiechem, że Julia po raz pierwszy odetchnęła z ulgą po trudach długiej podróży. Również teraz, gdy spoglądał wesołym wzrokiem na Roberta, wydawał się sympatyczny. Odwracał się też od czasu do czasu w jej stronę, puszczając zabawnie oko. Niemal automatycznie odwzajemniała jego uśmiech. W końcu była miłą dziewczyną. Taką everybody’s darling. Wesołością zarażała otoczenie. Na jej ostatnim świadectwie wpisano: „Z właściwą sobie uprzejmością w niezrównany sposób łagodzi obyczaje”.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...