Lubię powieści sensacyjne i kryminalne. Znakomicie spełniają funkcję rozrywkową, mogą także być przetarciem przed podejściem do innych typów literatury. No bo kiedy po raz setny okazuje się, że zabił ten, którego najmniej podejrzewano, zapewne zapragniemy nieco zmienić konwencję. A poza tym wśród przedstawicieli tych gatunków również zdarzają się prawdziwie rewelacyjne, niepodrabialne pozycje, na przykład „I nie było już nikogo” Agathy Christie”, „Sześć grobów do Monachium” Mario Puzo czy „Ostatnia granica” Alistaira Macleana.
„Golem z Limehouse” to właśnie kryminalna historia z wątkami ezoterycznymi w tle. Londyn ma już swojego najsłynniejszego mordercę – renoma Kuby Rozpruwacza nie podlega dyskusji – niemniej rzeczony Golem może spokojnie starać się o drugą lokatę. Dziewiętnastowiecznym miastem wstrząsa fala brutalnych, krwawych morderstw. Nieznany sprawca wybiera na ofiary przeważnie tanie prostytutki, dokonując zbrodni w niespotykany dotąd sposób. Po zabójstwie innym niż wszystkie, kiedy życia zostaje pozbawiony żydowski uczony i mistyk, przestępcę zaczyna nazywać się właśnie Golemem z Limehouse. Organy ścigania są w kropce, podejrzenia padają na niewłaściwych ludzi.
Być może lokalna policja rzeczywiście całkowicie się pogubiła, jednak nie można tego samego powiedzieć o czytelniku. On od samego początku wie, kto odpowiada za ohydne czyny, ba, jest ich świadkiem i ma pełen wgląd w myśli, motywacje i emocje przestępcy. Nie oszczędzono dość szczegółowych opisów okrucieństw, np. odcinania narządów płciowych lub wypróżniania się na miejscu zbrodni. Można spierać się, czy autor nie posunął się zbyt daleko, aczkolwiek ja nie odniosłem takiego wrażenia – chciał ukazać degenerata i dewianta, ubierającego swoją nienormalność w piękne słówka, i w pełni to się udało.
Codzienność z perspektywy mordercy to nie koniec. Ackroyd swobodnie żongluje bohaterami i trudno właściwie określić, czyja historia będzie kluczową. Różne sposoby narracji wypadają świetnie – czy to przebieg rozprawy na sali sądowej, gdzie co jakiś czas powracamy (ma postać zapisów z przesłuchań), czy perypetie nieszczęśliwie zakochanego w prostytutce młodego pisarza, czy wreszcie losy małej Lizzie, które wstrząsnęły mną chyba bardziej niż same opisy morderstw. Pokazują bowiem, jak skrzywdzić własne dziecko może rodzic, do jak fatalnych konsekwencji doprowadza religijne zaślepienie, głupota i fanatyzm.
W książce odnajdziemy sporo prawdziwych postaci – ot, większość powinna przynajmniej mgliście kojarzyć Karola Marksa. Jest to niezła przynęta na czytelnika, aczkolwiek wykonanie często może pozostawiać sporo do życzenia (przykładem recenzowany przeze mnie „Alkaloid”). W „Golemie…” ten akurat element nie odznacza się wybitnie, ale także nie powinno się go przesadnie krytykować. Smaczek, dodający powieści wiarygodności.
Na pewno in plus trzeba zaliczyć to, że udało się zachować oryginalność, wyodrębnić powieść. Podejmując tematykę morderstw w Londynie, nie sposób uniknąć porównań do Kuby Rozpruwacza (zwłaszcza iż niektóre ofiary wykonują najstarszy zawód świata), sam przecież napomknąłem o tym na wstępie. Jednak ani przez chwilę nie miałem wrażenia, jakby serwowano mi odgrzewanego kotleta. „Golem z Limehouse” nie powinien utonąć wśród innych powieści tego typu, nie powinien też ugiąć się przed sławą bardziej rozpoznawalnego kolegi po fachu.
Za atmosferę odpowiada dziewiętnastowieczne, mgliste oraz ponure miasto – i jeżeli pochwała dla papierowej metropolii ma jakąkolwiek wartość, to chwalę ją. Miejsce powierzchownej, fałszywej cnoty i nieskazitelności, gdzie szacowni dżentelmeni dostojnie uśmiechają się przy popołudniowej herbatce, a kilka przecznic dalej ubogie dziwki oddają się za kilka groszy. Mamy okazję poznać przedstawicieli różnych klas społecznych, zarówno elity, jak i plebsu. Spora część akcji rozgrywa się także pośród artystów-komediantów. Ich przywódcą jest Dan Leno, zdaniem wielu najśmieszniejszy człowiek świata, postać jak najbardziej autentyczna.
Powieść trzyma w napięciu do ostatnich chwil. Kiedy w wyniku śledztwa pęta zaciskają się już wokół mordercy, następują nieoczekiwane zwroty akcji. Osobiście, chociaż czytałem sporo kryminałów, dałem się wywieść w pole i w myślach ułożyłem kompletnie inny scenariusz. Życzę wam tego samego, gdyż mało jest przyjemniejszych uczuć od bycia kompletnie zaskoczonym przez rzecz, którą we własnym mniemaniu miało się już rozpracowaną. Oczywiście, o ile jest to zdziwienie pozytywne.
„Golem z Limehouse” to dobra książka. Fabuła nie nudzi, do warsztatu autora raczej nie można mieć zastrzeżeń, doświadczeni czytelnicy mogą poradzić sobie z nią nawet w jeden wieczór. Fantastyki tutaj niewiele, raczej przewija się w tle, zaś osią wydarzeń są wydarzenia jak najbardziej przyziemne. Polecam szczególnie miłośnikom kryminalnych historii.
Dziękujemy wydawnictwu Zysk i S-ka za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz