Pozostając w rzece nostalgii po "Miasteczku Twin Peaks", przyjrzyjmy się kontynuacji "Blade – Wiecznego Łowcy", którego pierwsza część wprowadziła świeżego ducha w półświatek kinematograficznego wampiryzmu. Z sequelami jest taki problem, że doświadczenie nauczyło nas wystrzegać się takich tworów, gdyż obarczone są one dużym marginesem błędów, udziwnień i przeinaczeń. Oczywiście zdarzają się wyjątki, ale jest to wielce mało spotykane, niestety.
Wieczny Łowca w oczach Medivha klaruje się nieco krytyczniej niż w mojej ocenie, ale dzielimy także wspólne kwestie... Zwłaszcza co do roli Normana Reedusa, który świetnie odnajduje się mrocznym fantasy. Ale więcej o tym i innym w recenzji, która wyssie z was ostatnie wątpliwości, czy warto rzucić okiem na "Blade: Wieczny łowca II".
(...) montaż woła o pomstę do nieba – potyczki są mocno przyspieszone, tak że nie można skupić się na zadawanych ciosach, bo kamera ciągle gdzieś lata dookoła. Honor tych scen ratują jedynie antagoniści. Nowy gatunek wampirów jest cholernie trudny do zlikwidowania, więc nasi bohaterowie muszą uciekać się do niekonwencjonalnych metod ich eksterminacji. Muszę przyznać, że ciekawie zarysowano głównego przeciwnika Blade'a, Nomaka. Na pewno na plus działa to, że nie jest kopią luzackiego Deacona Frosta, a wręcz mocno się od niego różni.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz