Czy ktoś jeszcze nie miał okazji obejrzeć "GW: Przebudzenie mocy"? Jak to możliwe, po jednej z największych akcji marketingowych tej dekady. Toż nie było nawet opakowania pomarańczy, na których nie naklejonoby postaci z sagi. Sam dałem się ponieść nostalgii i poszedłem na premierowy seans. A jak? Tego wymaga miłość do serii rozpoczęta w dzieciństwie. Jednak po seansie nie rozumiem, nad czym się tu zachwycać. Niestety, duch Gwiezdnych Wojen został utracony, a w zastępstwie pojawiła się disneyowska komedia.
Dlatego też zapraszam do ruszenia w nostalgiczną dzicz, gdzie wszystko wydaje się zamazane i nieostre, ale w pamięci kołata się, że jest dobre. Medivh zrecenzował "GW: Atak klonów", epizod może daleki od ideału, ale posiadający ten czar i zapadające w pamięć momenty.
(...) Brzmi znajomo? Podobnych nawiązań, ukłonów w stronę starszych fanów oraz wymownej symboliki znajdziemy jeszcze multum, lecz o tym za chwilę, bowiem już na wstępie w utarty, zdawałoby się, schemat wkraczają nieznane postacie. Bardzo szybko poznajemy nowe straszydło, którym jest vaderopodobny Kylo Ren, jak też protagonistów – pilota Poe Damerona, zbuntowanego troopera Finna oraz Rey, (nie)zupełnie zwyczajną dziewczynę wiodącą skrajnie nieatrakcyjne życie na równie nieatrakcyjnej (podobnej Tatooine) planecie. To właśnie między nimi, w wyniku różnych zwrotów akcji, krąży BB-8, wspomniany droid zawierający bezcenne informacje, tak pożądane przez wszystkich.
Komentarze
Dodaj komentarz