Epifania wikarego Trzaski

4 minuty czytania

Lubię współczesną fantastykę, dzięki niej czytelnik zostaje zmuszony do refleksji nad dzisiejszym światem. Zanurzając się w odmęty historii przedstawione w lekturze, choć przez chwilę można zapomnieć o troskach dnia. W pędzie dzisiejszego życia nie pamiętamy o rzeczach pozornie błahych i nieistotnych. Obcowanie z literaturą współczesną jest chwilą, w której codzienność nabiera magicznych barw. Na nowo odkrywamy rolę drobiazgów, których w normalnym życiu nie jesteśmy w stanie zauważyć lub nie mamy na nie czasu. Szczepan Twardoch w swojej powieści „Epifania wikarego Trzaski”, próbuje uczulić czytelnika na istnienie dualizmu w świecie – dwóch odwiecznych stanów, którym podporządkowane jest nasze życie.

Autor w swojej powieści przedstawia ciekawe losy młodego księdza Jana Trzaski. Duchowny po skończeniu seminarium zostaje wysłany przez kurię ze stolicy do zatęchłej wioski leżącej gdzieś na Górnym Śląsku. Drobczyce są karą zesłania dla wikarego, któremu marzył się doktorat z filozofii, a w zamian odprawia poranne msze dla garstki przysypiających mieszkańców. Na domiar złego, prześladuje go wiejski wariat, dopytując się o tajemnice sakramentu świętego. Już sam początek zapowiada się intrygująco i humorystycznie. Opis codziennego życia duchownego z całą pewnością wywoła szeroki uśmiech na twarzach czytelników. Twardoch w zabawny sposób przedstawił poranne zmagania wikariusza z proboszczem, gospodynią oraz wieczorną irytację wywołaną modemową łącznością z internetem. Żywot Trzaski na ziemskim padole wydaje się być farsą. Jest to człowiek bez wyraźnych ambicji, który nie potrafi się odnaleźć w środowisku szkolnym jako katecheta. Jego intelektualne zainteresowania kończą się na pisaniu artykułów do „Niedzieli” – choć i pisanie tekstów ostatnim czasem spotyka się z niemożnością autora, w rezultacie stojącego w miejscu z publikacją. Duchowny, mimo młodego wieku, jest zmęczony posługą kapłańską. Odprawianie porannej mszy traktuje jako żmudny i bezcelowy obowiązek, który będzie mu towarzyszył przez resztę jego nudnego oraz prostego życia. O tęsknocie za akademickim, a co za tym idzie i towarzyskim życiem, poświadcza ciągłe odczytywanie poczty przez księdza, w nadziei na wiadomości od bliskich. Z jednej strony wikary pragnie innego życia, intelektualnej Warszawy, z drugiej strony nie robi jednak nic, żeby swoją sytuację zmienić. Wiara Trzaski zostaje wystawiona na próbę, a on sam przechodzi osobisty kryzys spowodowany brakiem perspektyw. Jednakże w nocy, po dniu pełnym zrezygnowania i zmęczenia, duchownego postanawia odwiedzić tajemniczy gość – wikaremu objawia się Chrystus! W towarzystwie archanioła Gabriela! Nie powiem, bardzo zaciekawił mnie taki zwrot akcji. Co dziwniejsze, przybysz okazał się być człowiekiem z krwi i kości, na dodatek przeklina i gra na komputerze! Nie da się ukryć, że Twardoch w komiczny sposób przeniósł Chrystusa ze sfery sacrum do profanum, obnażając jego ludzkie słabości. Wygląd Zbawiciela z całą pewnością odzwierciedla stereotypowe myślenie o nim, a wybór starego strychu, jako miejsca objawienia, wywołuje śmiech u czytelnika. Epifania wikarego nie ma w sobie nic z mistyki czy patosu, jaki znamy z kart biblii. Jego ranga jest godna pożałowania i powiedzmy szczerze, wydaje się żartem zrobionym na potrzeby telewizyjnego show – początkowo właśnie tak myśli bohater książki. Chrystus jednak sprowadza Trzaskę na ziemię i poleca mu spisać treść drugiego objawienia. Od momentu pojawienia się na strychu przybyszów, wikary zostaje obdarzony nadnaturalnymi zdolnościami: potrafi patrzeć w głąb duszy człowieka, uzdrawiać, a jego przemówienia zdobywają posłuch i poklask wśród słuchaczy. Jednym słowem, duchowny zostaje prorokiem! Zwiastującym nadejście Chrystusa na ziemię!

Początkowo myślałem, że Twardoch drwi sobie z prawd wiary i współczesnego kościoła. Świadczy o tym dość obszernie przedstawiona lustracja kościoła. Wizerunek Boga w powieści jest towarem wystawionym na sprzedaż. Dzięki swoim umiejętnościom, Trzaska zamienia się w prawdziwego celebrytę, wielbionego przez tłumy ludzi. Jednakże jest to przedstawienie powierzchowne, ponieważ autor w utworze ukazuje psychologiczny przekrój całego polskiego społeczeństwa – poczynając od ludzi ze wsi, przez mieszkańców miasta, na biskupach kończąc. Obnaża polską mentalność, dorobkiewiczostwo i zawiść. Stąd można wywnioskować, że powieść jest groteską. Obok wyszukanego i trafnego humoru Twardocha, w utworze zostają poruszone zagadnienia bardzo poważne. Powieść dotyka istotnej kwestii poznania Boga. Przywołam w tym celu słowa Stelli, zaczerpnięte z jej bloga:

"Boga, którego znajduje się w upodleniu i cierpieniu, Boga, który jest najczystszą perłą, którą wygrzebuje się spod kupy gnoju. Boga, którego sens polega właśnie na tym, że młodzi cierpią męki i umierają i nie sposób tego zrozumieć. Można tylko wierzyć."

Stwierdzenie to dobitnie świadczy o prawdziwej roli Jedynego w życiu człowieka. Twardoch w utworze skonfrontował powierzchowny i bezużyteczny wizerunek boski z tym, czym jest naprawdę. Według autora prawdziwego Boga poznaje się w biedzie, obłędzie i cierpieniu. Jednoznacznie świadczy o tym historia Czarnego Dziadka, jak również samego głównego bohatera książki. Twardochowski Bóg nie jest miłosierny, zbawienie czeka tylko na tych, którzy ciężką i mozolną pracą zasłużą sobie na to. Jedyny stawiając bohaterów w różnych sytuacjach daje im prawo wyboru. Upodleni ludzie z kart „Epifanii…” mogą zawsze zadecydować, czy przyjąć Boga lub tego nie zrobić. Czarny Dziadek i Kocik są postaciami, które dopiero na samym dnie własnego człowieczeństwa odkrywają Boga i powierzają mu siebie. W opozycji do nich znajduje się proboszcz, Małgorzata Kiejdus i inni bohaterowie, którzy w sytuacji granicznej, uciekają od problemu i boją się wyjść naprzeciw Jedynemu. Jan Trzaska również znajduje się na granicy wyborów. Wzniosłość Trzaski przybliża go do Boga, a zarazem trwoży jego serce. Dopiero po wewnętrznym pojedynku, będzie wiedział jaką drogą podążać.

Początkowo myślałem, że jest to książka słaba, kolejna którą przeczytam i niedługo potem zapomnę o niej. Jest jednak inaczej. Szczepan Twardoch stworzył lekturę, która pozwala w pędzie dzisiejszego świata zatrzymać się na chwilę i zastanowić się nad rolą Boga w naszym życiu. Myślę, że właśnie ta refleksja była jednym z głównych dążeń autora, a w moim przypadku cel Twardocha został osiągnięty. Po lekturze pozostaje jednak pewien niedosyt. Dlatego zgadzam się z komentarzami innych krytyków „Epifanii…”, niestety nie wszystkie wątki w utworze zostały rozwinięte, inne aż za bardzo, a książka mogła być dłuższa. Mimo to, lektura jest ciekawą pozycją wartą przeczytania w te zimnie lutowe wieczory.

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwo Dolnośląskiego – Behemot. Na uwagę zasługuje jej atrakcyjna cena – 20 zł to nieduży koszt, jak za tak ciekawą powieść.

Ocena Game Exe
7
Ocena użytkowników
6 Średnia z 2 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...