Elizjum

5 minut czytania

elizjum

Wiktul: Matt Damon nie jest twardzielem. Nawet w roli Jasona Bourne'a był bardziej chłodną maszyną do zabijania, niż typowym "badassem", zwłaszcza w zestawieniu z podobną w założeniu kreacją Schwarzennegera. Kiedy ujrzałem wielki plakat z łysym, uzbrojonym po zęby i wytatuowanym po szyję aktorem, pomyślałem, że coś mi tu nie gra. Gdy następnie zobaczyłem, że produkcja reklamowana jest najgorszym z możliwych schematów pt. "Oto film kogoś, kto kiedyś nakręcił lepszy – zapraszamy!", wiedziałem, że może być niedobrze. Pomny wcześniejszych doświadczeń z "Niepamięcią" i "After Earth", postanowiłem jednak zaufać Veronowi, bo to on tym razem wybierał obiekt naszych wymądrzań.

Veron: Ja natomiast, wybierając film "Elizjum" do wspólnej recenzji, zaufałem nazwisku jego reżysera. Neill Blomkamp i jego "Dystrykt 9" był jednym z największych filmowych zaskoczeń 2009 roku. Znakomite science-fiction, jedno z najbardziej godnych uwagi od co najmniej kilku – jeśli nie kilkunastu – lat. Ostatnie dzieło filmowca rodem z Republiki Południowej Afryki nosi wszelkie znamiona szablonu filmu, który tak trafnie opisałeś. Osobiście nazwałbym to "syndromem filmu podebiutanckiego" – rewelacyjny debiut przełożył się na gigantyczny budżet (ok. 115 mln dolarów), parę pierwszoligowych nazwisk w obsadzie i znaczne pogorszenie jakościowe.

W: Ech... Veron, Veron... Widzisz, co narobiłeś? Dotąd myślałem, że w tym roku kino pseudo-fantastyczne nie pogrąży mnie w jeszcze głębszym facepalmie poziomem prezentowanej sztampowości i bezmózgowia. A tu proszę: zniszczona Ziemia, złomiarskie zgliszcza, wszechmocna, demoniczna fabryka Gillette'a, zrzeszająca wszystkich wyrzutków postapokalipsy przy wielkiej taśmie produkcyjnej, której efektem są zastępy bezdusznych robotów. Bezduszne roboty biją biednych, niewinnych ludzi, źli ludzie mordują bezbronne kobiety i chore, słodkie dzieci, a nad wszystkim góruje monolityczna stacja kosmiczna, na którą "ci lepsi" uciekli do "tego lepszego" świata. Oryginalniejsze tym bardziej, że za sterami wielkiej tratwy siedzi straszliwa Jodie Foster, która, popijając espresso, bez mrugnięcia okiem ogląda relację z kierowanej przez siebie akcji mordowania nielegalnych uchodźców z Ziemi. Nadmienię, że jest tam dużo kobiet, dzieci i bezdusznych robotów. Druzgocące...

elizjum

Veron: Racja, w "Elizjum" aż roi się od szablonowych rozwiązań. A jednak mi oglądało się film Blomkampa całkiem nieźle. Skłamałbym jednak mówiąc "bez śladu", powiem więc – ze znikomym zaangażowaniem. Dwa, może trzy razy reżyser autentycznie wciągnął mnie w akcję. Akcję, trzeba dodać, porządnie sfilmowaną. Chaos jest tylko pozorny, kamera, choć – ujmijmy to – niestabilna, wie, co najlepiej wyeksponować, na czym skupić uwagę widza. Do tego dochodzą naprawdę solidne efekty specjalne. To przypadło mi do gustu także w "Dystrykcie 9" – futuryzm jest w kinie Blomkampa naturalną częścią rzeczywistości. Nie dziwi nas lewitujący w tle pojazd, czy droid przeprowadzający przesłuchanie. Jeszcze jedna pozytywna rzecz – niejako powiązana z owym przyszłościowym aspektem obrazu – to świetna scenografia, przynajmniej ta "ziemska". A fabuła? No cóż, nie ma w "Elizjum" niczego, czego nie uświadczylibyśmy już wcześniej. Należy uczciwie przyznać, że film Blomkampa jest w tej materii w dolnych rejonach przeciętności. Nie przekonują zwłaszcza zwroty akcji, na które reżyserowi – i scenarzyście jednocześnie – chyba brakło pomysłów. Idzie wyraźnie na skróty, byle tylko pchnąć do przodu tę pospolitą opowieść o wydumanym everymanie niedalekiej przeszłości, który próbując ocalić siebie, ratuje przy okazji całą ludzkość.

W: Wiesz, Veron... Chyba zespoilowaliśmy film. Może i lepiej, bo dzięki temu unikniecie tego, na co ja pozwolić sobie nie mogłem – oglądania "Elizjum" (w ogóle lub...) do końca. Już po 30 minutach niespełna dwugodzinnego seansu miałem serdecznie dość oglądania tych samych schematów, które wykorzystano po tysiąckroć w niezliczonych produkcjach tego samego typu. Małomówny, wpadający w tarapaty bohater, z marnym skutkiem usiłujący demonstrować sobą jakąś tajemniczość. Pozbawiony sensu wątek miłosny, istniejący tylko jako pretekst dla wyskakującego z pudełka diabła, w postaci brodatego, szalonego (a jakże!) mordercy...

elizjum

V: Pozwolę sobie wejść Ci w słowo. Akurat ów brodaty antagonista o nazwisku Kruger jest chyba jednocześnie najbardziej barwną postacią "Elizjum", mimo że napisaną gruuubą krechą (ale który z bohaterów taki nie jest?...). Do tego z werwą zagrany przez Sharlto Copleya, niewątpliwą gwiazdę "Dystryktu 9" i nowej "Drużyny A".

W: Może i tak, ale on z kolei jest tylko pretekstem do finałowego starcia z głównym bohaterem. Gdzieś w tle przewija się wspomniana wcześniej, chora dziewczynka, której ratunek okazuje się niezrozumiale powiązany z równie niezrozumiałym wątkiem ratowania ludzkości przed kobietą w szarym garniturze. Mamy też przybrudzonych gangsterów, dających protagoniście propozycję nie do odrzucenia, prezentację zabawek rodem z "Bonda", absolutnie nijaki, niezagospodarowany świat i – to chyba jakaś najnowsza moda – kino s-f bez science-fiction. Coś tam się kręci w kosmosie, bo tak. Ktoś tam strzela rakietami ziemia – powietrze do stateczku, który od tak pokonuje atmosferę, dostarczając do tytułowego Elizjum grupę uchodźców (z dużą ilością kobiet i dzieci). elizjum Tak jak w dwóch wcześniej recenzowanych przez nas filmach, nikt nie zadaje sobie trudu stworzenia czegokolwiek poza akcją i scenami mającymi wywołać w nas oburzenie lub odrazę. Te zaś, stwierdzę dość bezlitośnie, aż szeleszczą kartkami z "Podręcznika domorosłego scenarzysty".

V: Istotnie, jednak sam pomysł na taką, a nie inną wizję przyszłości jest może mało oryginalny, ale zawsze – przynajmniej według mnie – warty zastanowienia. "Raj nad ziemią" kierowany przez program komputerowy, nie człowieka, plus Ziemia zniszczona po prostu, bez jakiejś konkretnej przyczyny – temat godny dyskusji. Bezrefleksyjne, żeby nie powiedzieć bezmyślne poleganie na technologii, sukcesywne zaprzepaszczanie człowieczeństwa przez samego człowieka może wcale za niedługo – akcja rozgrywa się w roku bodaj 2154 – doprowadzić, już nie nas, ale nasze potomstwo na skraj. Postapokalipsa w "Elizjum" jest smutna przez swoje prawdopodobieństwo. To pozytyw. Tytułowa stacja kosmiczna to jednak wytwór całkowicie filmowy. A szkoda.

W: Zdaje się, że obaj mocowaliśmy się z "Elizjum" niczym pies z jeżem. Moje oczy i poczucie smaku zostały już wystarczająco podziurawione kolczastą nijakością, powtarzalnością oraz ogólną antykoncepcją tej produkcji, dlatego przejdę do szybkiej oceny. Co odróżnia "Elizjum" od "Niepamięci"? Film z Cruisem przez pierwsze pół godziny rokował nadzieje na coś względnie ciekawego. Recenzowany tu obraz raził mnie już od początku, choć ze wszystkich sił biczowałem się po twarzy myślami "nie-oceniaj-po-okładce", "nie-oceniaj-na-starcie". Więc czekałem, co będzie później. A później, było tylko gorzej. Różnice "Elizjum" – "After Earth"? W tym pierwszym wystąpiło (bo nawet nie zagrało) dwoje znanych aktorów więcej. To drugie było nudniejsze o tyle, że mniej było wybuchów, krzyków i hałasu. To kolejne cechy charakterystyczne filmu z Mattem Damonem – dużo brudu, chaosu i dźwięków, które usiłują wpleść nieco akcji w bezładną bieganinę aktorów. Efekty – znacie mnie już chyba na tyle, by wiedzieć, że ciężka tu ze mną sprawa i "Elizjum" nie zaimponowało mi niczym. 3 punkty z 10 i 2 godziny zmarnowane z życia. Apage.

V: Nie będę tak bezwzględny. Daję 5,5/10. Plusy i minusy mniej więcej się równoważą. "Elizjum" to niezła dystopia zepsuta przez schematyczność, w której cienka fabuła i nieporywające aktorstwo ściera się z porządna oprawą audiowizualną i zawsze aktualnym przesłaniem. Ale mimo wszystko nieco lepsza od "Niepamięci". Czuć jednak brak Petera Jacksona, który trzymał artystyczną pieczę nad "Dystryktem 9". Oby w kolejnych filmach Neill Blomkamp powrócił do dobrej formy z debiutu. Do weryfikacji.

elizjum
Ocena Game Exe
3
Ocena użytkowników
5.8 Średnia z 5 ocen
Twoja ocena

Komentarze

0
·
Nic szczególnego, ale też nie zgodzę się z Wiktulem, że ten film to jakaś mega tragedia, skłaniając bardziej ku opinii Verona. Gdyby nie wątek panny Frey, całość byłaby naprawdę znośna, mimo że kotlet odgrzewany. Miło pooglądać protagonistę, który w dupie ma ratowanie świata czy dziewczynki z białaczką, bo sam niedługo umrze. Zabrakło niestety konsekwencji i ostatnie 40 minut filmu oglądałem z zażenowaniem, bo przekreślone zostało wszystko, co do tej pory zbudowano.

Szalony antagonista również niczym nowym nie jest, ale kreacja bohatera całkiem niezła i uważam, że wpasował się w tę produkcję. Do tego pustynne widoczki na Ziemi wyglądały wcale smacznie. Pominę milczeniem fakt, że sama idea Elizjum to jakaś kpina i nic głupszego nie dało się wymyślić

5/10 - obejrzeć, odmóżdżyć się, uśmiechnąć, zapomnieć.

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...