Gdy zdecydowałem się napisać recenzję tej książki, wiedziałem, że stoi przede mną naprawdę trudne i wymagające zadanie. Jak opisać swoje odczucia po lekturze, nie zdradzając zbyt wiele z fabuły legendarnej wręcz powieści? Jeżeli nie słyszałeś nigdy o Rogerze Zelaznym ani jego sławnych "Kronikach Amberu", to na myśl przychodzą mi tylko dwie przyczyny: jesteś młody lub nigdy tak naprawdę nie interesowałeś się fantastyką.
Księcia Corwina poznajemy w momencie, gdy budzi się w prywatnej klinice i nie ma zupełnego pojęcia kim jest, ani co tu robi. Jak przez mgłę przypomina sobie wypadek samochodowy oraz to, że podaje się mu narkotyki, by doprowadzić go do otępienia. W jakiś sposób bohaterowi książki udaje wyrwać się z kliniki i dotrzeć do siostry, która sponsorowała jego pobyt w tym miejscu. Od tej chwili czytelnik zdaje sobie sprawę, że Corwin wplątany jest w jakąś wielką intrygę i to niekoniecznie pozbawioną elementów fantastyki.
Książę powoli zaczyna przypominać sobie różne rzeczy na tyle, aby oszukać siostrzyczkę i przekonać ją, że wszystko pamięta. Po pewnym czasie dowiadujemy się, że Corwin jest jednym z dziewięciu spadkobierców Amberu – miasta, które jest jedynym rzeczywistym i rzuca Cienie. Zapewne niewiele zrozumiałeś z tego opisu, drogi czytelniku, pozwolę więc zaprezentować ci fragment książki:
Powiedziane jest, że tylko książę Amberu może się poruszać pośród Cieni, choć oczywiście wolno mu przeprowadzić ze sobą, kogo chce. [...] jeśli zaś chodzi o Cień, to mogę powiedzieć tyle: istnieje Cień i istnieje Substancja, i to leży u podstaw wszechrzeczy. Z Substancji jest tylko Amber, prawdziwe miasto na prawdziwej Ziemi, które zawiera w sobie wszystko. Z Cieni jest nieskończona liczba rzeczy. Każda możliwość istnieje gdzieś jako Cień tego, co prawdziwe. Amber, poprzez samą swoją egzystencję, rzuca cienie we wszystkich kierunkach. Co jeszcze można dodać? Cień rozciąga się od Amberu do Chaosu i w jego granicach wszystko jest możliwe.
"Dziewięciu książąt Amberu" jest książką genialną pod względem stworzonego przez Zelaznego świata. Dawno nie czytałem tekstu, który zawierałby tyle oryginalnych i dopracowanych pomysłów. Uniwersum Amberu jest jedyne w swoim rodzaju. Z przyjemnością śledziłem wszystkie opisy, aby móc sobie naszkicować w wyobraźni wygląd świata. Opisów tych na szczęście jest wiele, choć kosztem innych rzeczy.
Na kolejny duży plus zasługują postacie w książce. Każdy członek królewskiej rodziny jest niepowtarzalny, nieobliczalny oraz nieprzewidywalny. Rodzeństwo snuje przeciw sobie intrygi tylko (a może aż) po to, żeby zdobyć tron Amberu. Biorąc pod uwagę ich nadnaturalne cechy – długowieczność, wielką siłę, umiejętność podróżowania przez Cienie i wiele innych – nic dziwnego, że każdy z nich prędzej zaufałby bandycie niż własnemu bratu czy siostrze.
Niestety, jakkolwiek by się nie zachwycać nad uniwersum świata, nie można pominąć wielu wad książki. Zacznę może od tego, że wydaje mi się ona zbyt grzeczna. Do pełni szczęścia brakowało mi tutaj jakiegoś pazura. Przekleństw nie uświadczymy tutaj bodajże żadnych. Jakże się zdziwiłem, gdy ujrzałem coś tak absurdalnego:
- ...! – zaklął, kiedy odzyskał głos.
Początkowo myślałem, że to wina polskiego wydawcy, lecz miałem dostęp do angielskiej wersji językowej książki i tam taki kwiatek również się pojawia. Naprawdę trudno mi jest uwierzyć, żeby była to intencja Zelaznego. Prędzej jest to wina angielskiej cenzury (tylko po co?). Jaka jest prawda, pewnie nigdy się nie dowiem. Niemniej jednak polska tłumaczka oraz ekipa korekcyjna powinni dostać solidną burę za odwalanie fuszerki. Pomijam już masę literówek straszących w tekście, a zwrócę waszą uwagę na przykład tłumaczenia.
"Sit down and shut up" zostało przetłumaczone na "Niech pan siada i zamknie buzię", co doprawdy spowodowało pojawienie się uśmiechu na mojej twarzy.
"Dziewięciu książąt Amberu" zostało niestety napisane prostym językiem. Nie znajdziemy tutaj wspaniałych opisów walk czy skomplikowanego słownictwa. Także różne sytuacje, które można by ciekawie opowiedzieć, zostały skrócone do jednego czy dwóch zdań. Czasem raziła mnie także nieomylność głównego bohatera. Przykładowo, gdy Corwin nagle pomyślał, że jeden z jego braci go zdradzi, oczywiście za chwilę tak się stało.
Słówko muszę także rzec o niedorzecznej okładce. Nie mam pojęcia, co ona przedstawia, ale na pewno nic z fabuły "Dziewięciu książąt Amberu". Jakaś dama leżąca na posadzce, jakiś chłystek z mieczem, jakiś obwieszony kadzidłami czarodziej rzucający magiczny pocisk... Ktoś chyba zatwierdził tę okładkę z zamkniętymi oczami, bo dziełem sztuki to ona również nie jest.
Na całe szczęście wszystkie te wady tracą na znaczeniu w zderzeniu z fascynującym uniwersum. I choć sumienie nie pozwala wystawić mi wyższej oceny niż 7, to naprawdę zachęcam wszystkich do sięgnięcia po tę książkę! Problemem może być to, że Zysk i S-ka nie wydaje już tego tytułu, tak więc zostaje wam tylko podróż po antykwariatach bądź też nagabywanie znajomych. Lecz musicie mi uwierzyć, że naprawdę warto!
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz