Fragment książki

11 minut czytania

Prolog

Klatka schodowa nie robiła najlepszego wrażenia. Zepsuty zamek kodowy nie działał, pod nogami walały się zdeptane niedopałki tanich papierosów. Windę zasmarowano nieciekawym graffiti, gdzie słowo „Spartak” występuje równie często jak przekleństwa, a przyciski przypalono papierosami i troskliwie zalepiono stwardniałą na kamień gumą do żucia.

Drzwi do mieszkania idealnie pasowały do klatki schodowej. Uboga derma z czasów Związku Radzieckiego, tanie aluminiowe cyfry, chyba tylko cudem trzymające się na krzywo zamocowanych wkrętach.

Natasza się zawahała. Na co ona liczy i po co w ogóle tu przyszła? Skoro już zgłupiała do tego stopnia, żeby uciekać się do magii, trzeba było wziąć gazetę, włączyć telewizor albo radio. Tam przynajmniej byli doświadczeni parapsycholodzy z międzynarodowymi dyplomami. I tak wiadomo, że to oszustwo, ale przynajmniej byłby ładny wystrój, poważni ludzie, a nie ten przytułek dla nieudaczników.

Mimo to zadzwoniła. Szkoda jej było czasu straconego na drogę.

Początkowo myślała, że w mieszkaniu nikogo nie ma, ale już po chwili rozległy się kroki – charakterystyczne człapanie śpieszącego się człowieka, któremu rozdeptane kapcie spadają z nóg. Na moment pociemniał malutki wizjer, potem szczęknął zamek i drzwi stanęły otworem.

– Ojej, Natasza, to ty? Wejdź...

Nigdy nie lubiła ludzi przechodzących od razu na „ty”. Rzecz jasna wolała ten sposób zwracania się, ale wypadałoby spytać najpierw o pozwolenie, prawda?

Tymczasem kobieta, która otworzyła drzwi, bezceremonialnie wciągała gościa do środka, z wyrazem tak szczerej gościnności na niemłodej, wyzywająco umalowanej twarzy, że Natasza nie miała sił się opierać.

– Przyjaciółka powiedziała mi, że pani... – zaczęła Natasza.

– Wiem, kochanie, wiem. – Gospodyni zamachała rękami. – Ojej, nie zdejmuj butów, właśnie miałam sprzątać... Albo nie, zaczekaj, poszukam kapci.

Z trudem skrywając wstręt, Natasza się rozejrzała.

Przedpokój był spory, ale nieprawdopodobnie zagracony. Słaba żarówka pod sufitem, najwyżej dwudziestka piątka, nie zdołała ukryć ogólnego ubóstwa. Na wieszaku sterty ubrań, wisiało tu nawet – ku uciesze moli – zimowe futro z piżmaków. Odstające od podłogi linoleum miało nieciekawy szary kolor. Chyba gospodyni od dawna zabierała się do zrobienia porządków...

– Nazywasz się Natasza. A ja mam na imię Dasza.

„Dasza” była od niej starsza jakieś piętnaście, może nawet dwadzieścia lat. Mogłaby być mamą Nataszy, ale od takiej mamy człowiek uciekłby gdzie pieprz rośnie. Gruba, rozlazła, przetłuszczone włosy, na paznokciach jaskrawy i odrapany lakier, sprana podomka i rozpadające się kapcie na bosych stopach. Paznokcie stóp również połyskiwały lakierem – co za wulgarność!

– Jest pani wróżką? – spytała Natasza.

Bo ja jestem idiotką, pomyślała.

Dasza skinęła głową. Nachyliła się, wyciągając ze sterty butów gumowe kapcie. Kapcie posiadały liczne sterczące ze środka gumowe pręciki i były jednym z najbardziej kretyńskich wynalazków ludzkości. Marzenie fakira. Część gumowych „gwoździ” odpadła wieki temu, co jednak nie wpłynęło znacząco na wygodę obuwia.

– Włóż! – zaproponowała radośnie Dasza.

Jak zahipnotyzowana, Natasza zrzuciła pantofelki i włożyła kapcie. Żegnajcie, pończochy, na pewno pójdzie kilka oczek. Nawet jeśli to słynne glamour ze słynną lycrą. Wszystko na tym świecie jest oszustwem, wymyślonym przez sprytnych ludzi, na które niemądrzy ludzie dają się nabrać.

– Tak, jestem wróżką – oznajmiła Dasza, czujnie obserwując proces zmiany obuwia. – Mam to po babci. I po mamie. Były wróżkami, pomagały ludziom, to u nas rodzinne... Chodźmy do kuchni, Nataszko, w pokoju bałagan...

Po raz kolejny przeklinając w myślach własną głupotę, Natasza podążyła za gospodynią. Kuchnia nie zawiodła jej oczekiwań. Sterta brudnych naczyń w zlewie, zasmarowany stół, z którego leniwie zsunął się karaluch, lepka podłoga, szare od kurzu okna, klosz lampy zapaskudzony przez muchy.

– Siadaj. – Dasza zręcznie wysunęła spod stołu taboret i postawiła na szacownym miejscu: między stołem i wzdrygającą się w konwulsjach lodówką „Saratowo”.

– Dziękuję, postoję. – Natasza postanowiła nie siadać. Taboret budził jeszcze mniej zaufania niż stół czy podłoga. – Dasza... Daria?

– Daria.

– Szczerze mówiąc, chciałam się tylko dowiedzieć...

Kobieta wzruszyła ramionami i pstryknęła przyciskiem czajnika elektrycznego – chyba jedynej rzeczy w tej kuchni, która nie wyglądała na znalezioną na śmietniku. Popatrzyła na Nataszę.

– Dowiedzieć? Czego się tu dowiadywać? I tak wszystko widać jak na dłoni.

Przez chwilę Nataszę ogarnęło nieprzyjemne uczucie, że w kuchni zrobiło się ciemno. Kolory poszarzały, ucichł bolesny terkot lodówki i szum samochodów na ulicy. Dziewczyna otarła zimny pot z czoła. To wszystko przez tę pogodę. Lato, upał, długa podróż metrem, ścisk w trolejbusie... Dlaczego nie wzięła taksówki? Odesłała kierowcę z samochodem, bo wstydziła się przyznać, dokąd i po co się wybrała. Ale czemu nie wzięła taksówki?

– Mąż od ciebie odszedł, Nataszko – powiedziała łagodnie Daria. – Dwa tygodnie temu. Raz-dwa, zebrał się, spakował manatki i wyszedł. Bez kłótni, bez sporów. Zostawił ci samochód, zostawił mieszkanie. Odszedł do czarnobrewej, młodziutkiej... do tego ścierwa. Ty też nie jesteś stara, córeńko.

Natasza nie zareagowała na „córeńkę” – rozpaczliwie próbowała sobie przypomnieć, o czym mówiła przyjaciółce, a o czym nie. O „czarnobrewej” chyba nie... Chociaż tamta rzeczywiście jest smagła, czarnowłosa. Nataszę ogarnęło szaleństwo, poczuła, że zaślepia ją wściekłość.

– Wiem też, dlaczego odszedł, córeńko... Wybacz, że tak cię nazywam, wiem, że jesteś silną kobietą, przywykłaś liczyć na siebie i sama myśleć, ale wszystkie jesteście dla mnie jak rodzone córki. Dzieci nie mieliście, prawda, Nataszko?

– Prawda – wyszeptała Natasza.

– Czemu tak, kochanie? – Wróżka pokręciła głową. – Chciał mieć dziewczynkę, prawda?

– Dziewczynkę...

– No i trzeba było urodzić. – Daria wzruszyła ramionami. – Ja mam pięcioro. Dwóch starszych chłopaków poszło do wojska. Jedna córka wyszła za mąż, z dzieckiem w domu siedzi, druga się uczy. Jest jeszcze jeden, najmłodszy, nicpoń... – Machnęła ręką. – Siadaj, siadaj.

Natasza niechętnie opadła na taboret, mocno ściskając na kolanach torebkę. Spróbowała przejąć inicjatywę:

– Tak się złożyło. Nie mogę z powodu dziecka niszczyć sobie kariery.

– Też prawda. – Wróżka się nie spierała. – Twoja wola. – Potarła twarz dłońmi. – A teraz chcesz, żeby do ciebie wrócił? A wiesz, czemu odszedł? Czarnobrewa już nosi jego dziecko... Postarała się, oj, postarała... I wysłuchała, i pocieszyła, i w łóżku się uwijała. Chłopa miałaś dobrego, niejedna o takim marzy... Chcesz, żeby wrócił? Ciągle chcesz?

Natasza zacisnęła usta.

– Tak.

Wróżka westchnęła.

– Można sprawić, żeby wrócił... Można.

Jej ton zmienił się nieuchwytnie. Teraz głos wróżki brzmiał przytłaczająco.

– Ale to będzie trudne. Wrócić wróci, trudniej go będzie zatrzymać.

– I tak chcę.

– W każdej z nas, córciu, jest magia. – Daria pochyliła się nad stołem. Jej oczy świdrowały Nataszę. – Prosta, pierwotna, kobieca. Ty przez swoje ambicje zupełnie o niej zapomniałaś, a to niedobrze. Ale to nic. Pomogę ci. Wszystko trzeba będzie podzielić na trzy etapy.

Lekko uderzyła pięścią w stół.

– Po pierwsze, dam ci specjalny środek. To nieduży grzech. To wróci chłopa do domu. Sprawi, że wróci, ale nie zatrzyma.

Natasza niepewnie skinęła głową. Dzielenie wróżby na trzy etapy wydało jej się nie na miejscu – szczególnie w tym mieszkaniu...

– Po drugie, dziecko czarnobrewej nie może się urodzić... Jeśli się urodzi, nie zatrzymasz swojego mężczyzny. Trzeba będzie dokonać wielkiego grzechu, zabić niewinny płód.

– O czym pani mówi?! – Natasza się wzdrygnęła. – Nie mam zamiaru trafić do więzienia!

– Nie o takie zabijanie chodzi, Nataszko. Ja rozsunę ręce – wróżka rozsunęła dłonie – a potem klasnę. Ot, i cała praca, ot, i cały grzech. Jakie więzienie?

Natasza milczała.

– Ale ja tego grzechu nie wezmę na siebie. – Daria się przeżegnała. – Jak chcesz, to ci pomogę, ale ty będziesz odpowiadać przed Bogiem! – Biorąc milczenie Nataszy za zgodę, Daria ciągnęła: – Po trzecie, urodzisz dziecko. Pomogę ci. Będzie córeczka, śliczna i mądra, tobie pomocnica, mężowi radość. Wtedy wszystkie twoje nieszczęścia się skończą.

– Mówi pani poważnie? – spytała cicho Natasza. – To wszystko mówi pani...

– Poważnie – dokończyła Daria i wstała. – Powiesz „tak” i wszystko się dokona. Jutro twój mąż wróci, a pojutrze tamta poroni. Pieniędzy od ciebie nie wezmę, dopóki sama w ciążę nie zajdziesz. Ale potem wezmę, i to dużo. Od razu cię uprzedzam i na Chrystusa przysięgam.

Natasza uśmiechnęła się krzywo.

– A jeśli oszukam i nie przyniosę pieniędzy? Przecież i tak już będzie zrobione...

Ugryzła się w język. Wróżka popatrzyła na nią surowo, z lekkim wyrzutem, jak na niemądrą córkę.

– Nie oszukasz, Nataszko. Sama pomyśl i zrozumiesz, dlaczego nie oszukasz...

Natasza przełknęła kulę w gardle. Próbowała zażartować:

– Czyli zapłata po fakcie?

– Biznesmenko ty moja – powiedziała z ironią Daria. – Kto ciebie taką pokocha, mądrą bizneswoman? W babie powinno być trochę głupoty... Ech... Tak, po fakcie. Po trzech faktach.

– Ile?

– Pięć.

– Pięć czego? – zaczęła Natasza i urwała. – Myślałam, że będzie znacznie taniej.

– Jeśli chcesz, żeby mąż tylko wrócił, będzie taniej. Ale minie trochę czasu i on znowu odejdzie. A ja proponuję ci prawdziwą pomoc. Sprawdzony środek.

– Chcę. – Natasza skinęła głową. Ogarnęło ją uczucie nierealności wydarzeń. Więc wystarczy jedno klaśnięcie w dłonie i nie będzie już nienarodzonego dziecka? Drugie klaśnięcie i ona urodzi córeczkę ukochanemu idiocie?

– Bierzesz na siebie grzech? – spytała ostro wróżka.

– Jaki tam grzech... – powiedziała z nagłym rozdrażnieniem Natasza. – Taki grzech prawie każda kobieta choć raz popełniła! Może tam nawet nic nie ma!

Wróżka się zamyśliła, jakby nasłuchując, i pokręciła głową.

– Jest... i chyba naprawdę dziewczynka.

– Biorę – powiedziała ze złością Natasza. – Wszystkie grzechy, jakie tylko chcesz. Umowa stoi?

Wróżka popatrzyła na nią surowo, z niezadowoleniem.

– Tak nie można, córciu. Wszystkie grzechy... Mogłabym na ciebie różne rzeczy ponawieszać... I twoje, i cudze... A potem przyjdzie ci przed Bogiem odpowiadać.

– Bóg się rozezna.

Daria westchnęła.

– Ech, młode, płoche... Czy to on ma czas grzebać się w ludzkich grzechach? Każdy grzech zostawia ślad i po tych śladach będzie sądzić... Dobrze, nie bój się. Nie dopiszę ci nic cudzego.

– Nie boję się.

Wróżka nie odpowiedziała. Siedziała, wsłuchując się w coś czujnie. Wzruszyła ramionami.

– Dobrze... Zrób, co masz zrobić. Rękę!

Natasza niepewnie wyciągnęła prawą rękę, z niepokojem patrząc na swój brylantowy pierścionek. Wprawdzie ciężko schodzi z palca...

– A!

Wróżka ukłuła ją w palec tak szybko i zręcznie, że Natasza nie zdążyła wyrwać dłoni. Zastygła, wpatrując się w osłupieniu w pęczniejącą czerwoną kroplę. Daria rzuciła na talerz ze skrzepłymi resztkami barszczu małą płaską igłę lekarską. Takimi igłami pobiera się krew w laboratoriach.

– Nie bój się, wszystko jest sterylne, to jednorazówki.

– Na co pani sobie pozwala! – Natasza próbowała wyszarpnąć rękę, ale Daria przytrzymała ją niespodziewanie silnym i precyzyjnym chwytem.

– Stój, głupia! Bo znowu trzeba będzie kłuć!

Wyjęła z kieszeni buteleczkę z ciemnobrązowego szkła. Etykietka była częściowo zmyta, ale można było odczytać pierwsze litery: „Na...”. Wróżka zręcznie odkręciła korek, podsunęła butelkę pod palec Nataszy, potrząsnęła i kropla wpadła do buteleczki.

– Niektórzy uważają – powiedziała zadowolona wróżka – że im więcej krwi, tym silniejszy środek. Nic podobnego. Krew jest niezbędna, to prawda, ale ile jej będzie, to już nie ma znaczenia.

Wróżka otworzyła lodówkę, wyjęła pięćdziesięciogramową buteleczkę wódki „Priwiet”. Natasza przypomniała sobie, że jej kierowca nazywał takie „reanimatorami”.

Kilka kropli wódki spadło na kawałek waty, który Natasza posłusznie przycisnęła do palca. Buteleczkę z resztą alkoholu Daria podsunęła Nataszy.

– Napijesz się?

Natasza oczyma wyobraźni ujrzała swoje przebudzenie nazajutrz – na drugim końcu miasta, okradziona, zgwałcona i z pustką w głowie. Pokręciła głową.

– A ja owszem. – Daria podniosła „reanimator” do ust i „zażyła” jednym haustem. – Tak się lepiej... pracuje. Niepotrzebnie się mnie boisz. Nie żyję z rozboju.

Kilka kropli, które pozostało w butelce, powędrowało do buteleczki z zielem. Następnie, nie krępując się ciekawskim spojrzeniem Nataszy, wróżka dodała sól, cukier, wlała wrzątek z czajnika i wsypała jakiś proszek o silnym zapachu wanilii.

– Co to? – spytała Natasza.

– A co, masz katar? Wanilia.

Daria podała jej buteleczkę.

– Trzymaj.

– I to wszystko?

– Wszystko. Dasz to mężowi. Będziesz umiała? Można dolać do herbaty, można i do wódki, ale lepiej nie.

– A gdzie czary?

– Jakie czary?

Natasza znowu poczuła się jak idiotka. Niemal krzyknęła:

– Tam jest kropla mojej krwi, kropla wódki, cukier, sól i wanilia!

– I woda – uzupełniła Daria. Wsparła się pod boki i popatrzyła ironicznie na Nataszę. – A co byś chciała? Suszone oko żaby? Jaja ważki? A może mam tu nasmarkać? Czego chcesz: składników czy efektu?

Natasza milczała, oszołomiona atakiem. A Daria, nie kryjąc drwiny, ciągnęła:

– Mojaś ty... Gdybym chciała zrobić na tobie wrażenie, zrobiłabym, możesz być pewna. Nie to jest ważne, co w buteleczce, tylko to, kto to robił. Nie bój się, idź do domu, daj mężowi do wypicia. Przyjdzie jeszcze do ciebie?

– Tak... dziś wieczorem. Dzwonił, że ma do zabrania jakieś rzeczy – wymamrotała.

– Niech sobie zabiera, tylko daj mu herbaty. Jutro przyniesie walizki z powrotem. Jeśli go wpuścisz, oczywiście. – Daria się uśmiechnęła. – No i tak... Została ostatnia sprawa. Bierzesz na siebie grzech?

– Biorę. – Natasza zrozumiała, że cała ta sytuacja przestała wyglądać jak kiepski żart. Daria mówiła zbyt poważnie. I jeśli mąż rzeczywiście wróci...

– Twoje słowo, moje dzieło... – Daria powoli rozsunęła ręce i zaczęła mówić bardzo szybko: – Czerwona woda i cudza bieda, zgniłe nasienie i liche plemię... Co było, tego nie ma, czego nie było, nie będzie... Wracaj donikąd, rozpłyń się bez śladu, na moje żądanie, na moje rozkazanie.

Wróżka zniżyła głos do szeptu i jeszcze przez minutę poruszała bezgłośnie wargami. Potem mocno klasnęła w dłonie.

Musiała zadziałać wyobraźnia – Natasza odniosła wrażenie, że przez kuchnię przeleciał poryw zimnego wiatru. Zatłukło się serce, ciało pokryła gęsia skórka.

Daria pokręciła głową, popatrzyła na Nataszę, skinęła.

– To wszystko. Możesz iść. Idź do domu, czekaj na męża.

Natasza wstała i spytała:

– A co...? Kiedy...?

– Jak zajdziesz w ciążę, sama sobie o mnie przypomnisz. Odczekam trzy miesiące... a jeśli się nie doczekam, nie miej żalu.

Natasza skinęła głową i przełknęła ślinę. Z jakiegoś powodu twardo wierzyła we wszystko, co obiecała ta znachorka. A jednocześnie wiedziała, że za trzy miesiące, jeśli wszystko się uda, będzie jej strasznie żal oddawać pieniądze. Pojawi się pokusa, żeby zwalić wszystko na zbieg okoliczności. No bo jak tu oddać pięć tysięcy dolarów brudnej szarlatance?

I jednocześnie wiedziała, że odda. Może będzie zwlekała do ostatniego dnia, ale przyniesie.

Bo zbyt dobrze będzie pamiętać klaśnięcie zniszczonych dłoni i powiew wiatru, który nieoczekiwanie przeleciał przez kuchnię.

– Idź – powtórzyła wróżka z lekkim naciskiem. – Muszę jeszcze naszykować kolację i posprzątać. No, idź już.

Natasza wyszła do ciemnego przedpokoju, z ulgą zrzuciła kapcie i włożyła pantofle. Chyba jednak pończochy wytrzymały... No proszę, a już je odżałowała.

Popatrzyła na wróżkę, próbując znaleźć jakieś słowa – podziękować, zapytać o coś, może nawet zażartować...

Ale Daria już jej nie widziała. Oczy wróżki się rozszerzyły. Daria patrzyła teraz na zamknięte drzwi, słabo sunąc przed sobą ręką i szepcząc:

– Kto... kto to?

I chwilę potem drzwi za plecami Nataszy otworzyły się z hukiem. Przedpokój natychmiast wypełnił się ludźmi, dwóch mężczyzn mocno chwyciło wróżkę za ręce, trzeci szybkim krokiem udał się do kuchni. Nie rozglądał się, widocznie dobrze znał rozkład mieszkania. Obok Nataszy już stała młoda czarnowłosa kobieta. Wszyscy mężczyźni byli ubrani zwyczajnie, w szorty i podkoszulki, które z powodu upału nosiło dziewięćdziesiąt procent męskiej populacji Moskwy. Przez głowę Nataszy przemknęła nieoczekiwana, straszna myśl, że ten strój jest letnim wariantem niepozornych szarych garniturów pracowników służb specjalnych.

– Nieładnie – powiedziała potępiająco dziewczyna, patrząc na Nataszę i kręcąc głową. – Co za nieprzyjemna sytuacja, Natalio Aleksiejewna.

W odróżnieniu od mężczyzn dziewczyna miała na sobie ciemne dżinsy i kurtkę. Na szyi połyskiwał wisiorek na srebrnym łańcuszku, na palcach kilka masywnych, srebrnych pierścieni z głowami smoków i tygrysów, splecionymi wężami, dziwnymi wzorami, przypominającymi litery nieznanego alfabetu.

– O czym pani mówi...? – spytała Natasza martwym głosem.

Zamiast odpowiedzi, dziewczyna rozpięła jej torebkę, wyjęła buteleczkę i podniosła do oczu Nataszy. Znowu z wyrzutem pokręciła głową.

– Jest! – krzyknął z kuchni chłopak. – Wszystko jak na dłoni!

Jeden z trzymających wróżkę mężczyzn westchnął i znudzonym głosem powiedział:

– Dario Leonidowna Romaszowa! Jest pani aresztowana w imieniu Nocnego Patrolu.

– Jakiego znowu patrolu? – W głosie wróżki było wyraźne zaskoczenie, połączone z paniką. – Kim jesteście?

– Ma pani prawo odpowiadać na nasze pytania – ciągnął chłopak. – Dowolne działanie magiczne z pani strony zostanie potraktowane jako akt agresji i będzie ukarane bez ostrzeżenia. Ma pani prawo prosić o uregulowanie pani ludzkich obowiązków. Zarzuca się pani... Garik?

Z kuchni wrócił chłopak. Natasza zauważyła, że ma inteligent­ną, smutnie zamyśloną twarz. Zawsze jej się tacy podobali.

– Jak sądzę, standardowy zestaw – powiedział Garik. – Nielegalne uprawianie czarnej magii. Ingerencja w świadomość ludzi na trzecim i czwartym poziomie. Zabójstwo. Niepłacenie podatków... Zresztą, to już nie do nas, to do Ciemnych.

– Oskarża się panią o nielegalne zajmowanie się czarną magią, oddziaływanie na świadomość ludzi i zabójstwo – powtórzył trzymający Darię mężczyzna. – Pojedzie pani z nami.

Wróżka zaczęła krzyczeć, przenikliwie i strasznie. Natasza mimo woli popatrzyła na otwarte na oścież drzwi – naiwnością byłoby liczyć, że sąsiedzi przybiegną na pomoc, ale może wezwą milicję?

Dziwni goście nie zareagowali na krzyk. Tylko dziewczyna skrzywiła się i zapytała, kiwając głową w stronę Natalii:

– Co z nią zrobimy?

– Odebrać specyfik, skasować pamięć. – Garik popatrzył na Nataszę bez krzty współczucia. – Niech myśli, że nikogo nie zastała.

– To wszystko? – Dziewczyna wyjęła z kieszeni paczkę papierosów, nieśpiesznie zapaliła.

– Katia, jakie ona ma inne możliwości? To przecież człowiek, nie wymagaj za dużo.

To już nawet nie było straszne. Sen, koszmarny sen... Natasza działała jak we śnie. Gwałtownym ruchem wyrwała dziewczynie buteleczkę i skoczyła do drzwi.

Odrzuciło ją do tyłu, jakby się odbiła od niewidocznej ściany. Natasza krzyknęła, upadając do nóg wróżki; buteleczka wypadła jej z rąk i rozbiła się o ścianę. Malutka kałuża lepkiej, bezbarwnej substancji rozpłynęła się po linoleum.

– Tygrysku, zbierz resztki do raportu – polecił spokojnie Garik.

Natasza się rozpłakała.

Nie ze strachu, chociaż ton Garika nie pozostawiał cienia wątpliwości – rzeczywiście skasują jej pamięć. Klasną w dłonie albo zrobią jeszcze coś innego i skasują. I będzie stała na ulicy, przekonana, że w mieszkania wróżki nikt jej nie otworzył.

Płakała, patrząc, jak po brudnej podłodze rozpływa się jej miłość.

Przez otwarte drzwi wpadł ktoś z klatki.

– Chłopaki, mamy gości! – usłyszała zaniepokojony głos Natasza, ale nawet się nie odwróciła. To już nie było potrzebne. I tak wszystko zapomni. Wszystko się rozpadnie, rozleci na kłujące kawałeczki, upadnie w błoto.

Na zawsze.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...