Fragment książki

18 minut czytania

Pierwsza tajemnica:
WŁADCY PORANKA

1. PANORAMA

Ciemno.

Minął rok. Na bezksiężycowym sierpniowym niebie migocą gwiazdy. Wreszcie mrok ustępuje. Łuna światła. Pasma mgły rozciągają się nad lasem Fontainebleau. Duże purpurowe słońce rozprasza je bardzo szybko. Wszystko migocze w kroplach rosy. Pajęczyny zmieniają się w serwetki dziergane z pomarańczowych perełek. Dzień będzie ciepły.

Małe istotki drżą wśród gałązek. W trawie, w paprociach. Wszędzie. Wszystkie gatunki, niezliczone mnóstwo żyjątek. Rosa, czysty likier, oczyszcza ziemię, na której rozegra się najdziwniejsza z przyg…

2. ZAKAZANY REWIR

Chodźmy, szybko.

Zapach jest jasnym nakazem: nie ma czasu na leniwą obserwację. Trzy ciemne sylwetki śpiesznie podążają sekretnym korytarzem. Idąca po suficie mrówka nonszalancko ciągnie czułki po ziemi. Proszą ją, by zeszła, ale ona zapewnia, że tak woli: głową w dół. Lubi oglądać świat odwrócony.

Nikt nie nalega. Właściwie czemu nie? Trio się rozdziela, by wcisnąć się w węższy korytarz. Zaglądają w każdy zakamarek, zanim zaryzykują najmniejszy krok. Na razie wszystko zdaje się tak spokojne, że to aż niepokoi.

Dotarły do serca miasta, do strefy, która z pewnością znajduje się pod ścisłym nadzorem. Stąpają coraz ostrożniej. Ściany są teraz gładsze. Ślizgają się na strzępach zeschłych liści. Tłumiony lęk przenika każdą komórkę ich rudych ciałek.

Oto są w komnacie.

Starają się rozpoznać zapachy. Pachnie żywicą, kolendrą i węglem. Pomieszczenie to oddano do użytku niedawno. We wszystkich miastach myrmeceńskich loże służą jedynie do składowania pożywienia i jajeczek. Tymczasem w zeszłym roku, tuż przed hibernacją, rzucono hasło:

Nie możemy rezygnować z własnych ideałów.

Zbyt lekko traktujemy naszą gromadną tożsamość.

Przemyślenia naszych przodków muszą być drogowskazem dla naszych dzieci.

Pomysł magazynowania ideałów był całkowicie nowy. Entuzjastycznie przyjęła go jednak większość obywatelek. Każda miała przelać feromony własnej wiedzy do przygotowanych w tym celu pojemników, które następnie zostały posegregowane tematycznie.

Zgromadzona w ten sposób wiedza znajdowała się obecnie w obszernej loży Biblioteki Chemicznej.

Trzy szpiegujące mrówki mimo zdenerwowania nie mogą ukryć podziwu. Niekontrolowane drgania ich czułków zdradzają przejęcie.

Fluorescencyjne jajokształtne kule leżą wokół rzędami po sześć w oparach amoniaku – przypominają ciepłe jajeczka. Lecz przezroczyste skorupki nie kryją w sobie życia. W złożach piasku kipią wiedzą olfaktyczną na setki usystematyzowanych tematów: historia królowych dynastii Ni, najnowsze badania biologiczne, zoologia (dużo zoologii!), chemia organiczna, geografia, geologia podziemnych warstw piasku, strategie najsławniejszych bitew, polityka terytorialna ostatnich dziesięciu tysięcy lat. Nawet przepisy kulinarne i plany okrytych złą sławą zakątków miasta.

Ruch czułków.

Szybko, szybko, pośpieszmy się, bo…

Czyszczą szybko wyrostki sensoryczne szczoteczką ze stoma włoskami usytuowaną na łokciu. Postanawiają zbadać kapsuły, w których piętrzą się feromony pamięci. Pocierają jajeczka wrażliwym końcem czułków, by je lepiej rozpoznać.

Nagle jedna z trzech mrówek nieruchomieje. Wydaje się jej, że słyszy jakiś hałas. Hałas? Wszystkim przychodzi do głowy, że tym razem zostaną nakryte.

Czekają w napięciu.

3. BRACIA SALTA

– Otwórz, to na pewno panna Nogard!

Sébastien Salta wyciągnął długie ciało i przekręcił gałkę u drzwi.

– Dzień dobry – powiedział.

– Dzień dobry. Gotowe?

– Tak, gotowe.

Bracia Salta we trzech przynieśli styropianowe pudełko, z którego wyjęli szklaną kulę z otworem u góry, wypełnioną brunatnymi granulkami.

Wszyscy nachylili się nad pojemnikiem, a Caroline Nogard nie mogła się powstrzymać od zanurzenia w nim prawej ręki. Trochę ciemnego piasku przesypało się jej między palcami. Powąchała ziarenka, jak gdyby to była kawa o cudownym aromacie.

– Bardzo się napracowaliście?

– Bardzo – odpowiedzieli zgodnym chórem bracia Salta. Jeden z nich dodał: – Ale było warto!

Sébastien, Pierre i Antoine Salta byli kolosami. Każdy miał około dwóch metrów wzrostu. Musieli przyklęknąć, by również zanurzyć w pojemniku swe długie palce.

Trzy świeczki umieszczone w wysokim świeczniku rzucały żółtawopomarańczową poświatę na tę dziwną scenę.

Caroline Nogard włożyła kulę do walizki, otulając ją pieczołowicie licznymi warstwami sztucznej pianki. Spojrzała na trzech olbrzymów i uśmiechnęła się do nich. Następnie wyszła bez słowa.

Pierre Salta odetchnął z ulgą.

– Tym razem chyba zbliżamy się do końca!

4. POGOŃ

Fałszywy alarm. To tylko zeschły liść zaszeleścił. Trzy mrówki znów podejmują poszukiwania.

Wąchają jeden po drugim pojemniki z płynnymi informacjami.

Wreszcie znajdują to, czego szukały.

Na szczęście nie było to zbyt trudne. Chwytają cenny przedmiot, podają go sobie z nóżek do nóżek. To jajeczko wypełnione feromonami i hermetycznie zamknięte kropelką sosnowej żywicy. Wyciągają korek. Zapach atakuje każdy z jedenastu segmentów czułków.

Dekodowanie zabronione.

Wspaniale. Nie ma lepszej gwarancji jakości. Kładą jajeczko i łapczywie zanurzają w nim czułki.

Pachnący tekst wypełnia kanały ich mózgu.


Dekodowanie zabronione

Feromon pamięci nr 81

Temat: Autobiografia


Nazywam się Chli-pou-ni.

Jestem córką Belo-kiu-kiuni.

Jestem 333 królową dynastii Ni i jedyną płodną mrówką w mieście Bel-o-kan.

Nie zawsze tak się nazywałam. Zanim zostałam królową, byłam 56 księżniczką Wiosny. Z tej pochodzę kasty i taki numer miało jajeczko, z którego się wyklułam.

Gdy byłam młoda, wierzyłam, że Bel-o-kan jest pępkiem świata. Wierzyłam, że my, mrówki, jesteśmy jedynymi cywilizowanymi istotami na naszej planecie. Uważałam termity, pszczoły i osy za dzikie plemiona, które nie akceptują naszych zwyczajów ze zwykłego obskurantyzmu.

Byłam przekonana, że pozostałe gatunki mrówek są degeneratkami, a karłowate uważałam za zbyt małe, by nas mogły niepokoić. Żyłam wtedy zamknięta w gineceum księżniczek dziewic, w centrum zakazanego rewiru. Moją jedyną ambicją było stać się któregoś dnia podobną do Matki i jak ona założyć Federację, która oparłaby się czasowi we wszystkich znaczeniach tego słowa.

Aż nadszedł dzień, w którym młody ranny 327 książę dotarł do mojej loży i opowiedział mi przedziwną historię. Utrzymywał, że pewna ekspedycja łowiecka została całkowicie zgładzona przez nową niszczycielską broń.

Podejrzewałyśmy wtedy, że to sprawka mrówek karłowatych, naszych rywalek, z którymi rok wcześniej stoczyłyśmy wielką Bitwę Maków. Kosztowała życie wiele milionów wojowniczek, ale odniosłyśmy zwycięstwo. I to zwycięstwo przekonało nas, że jesteśmy w błędzie. Karłowate nie mają żadnej tajnej broni.

Potem podejrzewałyśmy, że winne są termity, nasi wrogowie od pokoleń. Kolejna pomyłka. Wielka Termitiera na Wschodzie zmieniła się w miasto widmo. Tajemniczy chlorowy gaz otruł wszystkich mieszkańców.

Przystąpiłyśmy więc do śledztwa we własnym mrowisku i musiałyśmy stawić czoło służbom bezpieczeństwa, których przedstawicielki udawały, że strzegą zbyt przygnębiających informacji przed naszą społecznością. Te morderczynie wydzielały zapach skały i twierdziły, że odgrywają rolę białych krwinek. Manipulowały naszą społecznością. Zdałyśmy sobie sprawę, że we własnym organizmie, w naszej społeczności, hołubimy siły obronne gotowe na wszystko, bylebyśmy tylko pozostawały w niewiedzy!

Po niewiarygodnej odysei aseksualnej wojowniczki 103 683 wreszcie zrozumiałyśmy. Na wschodnim krańcu świata żyją…

Jedna z trzech mrówek przerwała lekturę. Wydawało się jej, że wyczuwa kogoś obcego. Rebeliantki, jak zawsze czujne, chowają się. Nic się nie rusza. Jeden czułek wysuwa się nieśmiało z kryjówki, za nim pięć innych.

Sześć segmentów sensorycznych zmienia się w radary i wibruje z prędkością osiemnastu tysięcy drgań na sekundę. Wszystko, co wydziela jakikolwiek zapach, natychmiast zostaje zidentyfikowane.

Znowu fałszywy alarm. W pobliżu nie ma nikogo. Powracają do dekodowania feromonu.

Na wschodnim krańcu świata żyją kolonie gigantycznych zwierząt.

Legendy myrmeceńskie nadały im wymiar poetycki. Jednak żaden poemat nie zdoła wyrazić ich okropieństwa.

Niańki straszyły nas przerażającymi opowieściami o nich, dzięki czemu utrzymywały w ryzach. Ale prawda przekracza granice horroru.

Nigdy do tamtej pory nie dawałam wiary historiom o olbrzymich potworach, strażnikach krańców planety żyjących w grupach po pięć. Myślałam, że to głupstwa dla cnotliwych i naiwnych księżniczek.

Teraz wiem, że ONE istnieją naprawdę. Zagłada pierwszej ekspedycji łowieckiej była ICH sprawką. Gaz, który zatruł termitierę, wypuściły ONE. Pożar, który zniszczył Bel-o-kan i zabił moją matkę, to także ICH dzieło.

ONE to PALCE.

Chciałabym o nich zapomnieć. Ale teraz już nie mogę. W lesie czuję wszędzie ich obecność. Codziennie zwiadowczynie donoszą, że zbliżają się one krok po kroku do naszego świata i że są bardzo niebezpieczne.

To dlatego dzisiaj zdecydowałam się przekonać moje podwładne, by wyruszyły na krucjatę przeciw PALCOM. Będzie to wielka zbrojna wyprawa w celu eliminacji PALCÓW z tej planety, póki jeszcze nie jest za późno!

Wiadomość zbija je z tropu; potrzebują kilku sekund, by się z nią oswoić. Trzy mrówki na przeszpiegach chciały wiedzieć. I oto wiedzą!

Krucjata przeciw Palcom!

Trzeba za wszelką cenę przestrzec pozostałe buntowniczki. Gdyby tylko mogły się czegoś więcej dowiedzieć! Jak na komendę zanurzają ponownie czułki.

Sądzę, że aby zniszczyć te potwory, w wyprawie powinny wziąć udział dwadzieścia trzy legiony piechoty szturmującej, czterdzieści pięć legionów do starć w terenie, dwadzieścia dziewięć legionów…

Znów jakiś dźwięk. Tym razem nie mają wątpliwości. Sucha ziemia trzeszczy pod naciskiem pazura. Trzy agentki unoszą czułki, jeszcze pokryte tajnymi informacjami. Wszystko szło zbyt gładko. Wpadły w zasadzkę. Pozwolono im wtargnąć do Biblioteki Chemicznej tylko po to, by je zdemaskować.

Ich nóżki się prostują, gotowe do skoku. Za późno. Tamte są tuż-tuż. Rebeliantki zdołały pochwycić skorupkę z cennym feromonem pamięci, po czym skryły się w małym, biegnącym poprzecznie korytarzu.

Rozbrzmiewa alarm nadany w olfaktycznym żargonie belokanijskim. To feromon o chemicznym wzorze C8H18O. Reakcja jest natychmiastowa. Już słychać szurgot setek nóżek nadbiegających wojowniczek.

Rebeliantki, czołgając się, uciekają. Szkoda umierać, gdy właśnie udało się dotrzeć do Biblioteki Chemicznej i odszyfrować zapewne najważniejszy feromon królowej Chli-pou-ni!

Pościg korytarzami Miasta trwa. Mrówki niczym bobsleje pokonują zakręty z ogromną prędkością i prostopadle do ziemi.

Chwilami zamiast po ziemi uciekają po suficie. W mrowisku pojęcie góry i dołu jest dość względne. Pazury pozwalają chodzić, a nawet biegać po każdej powierzchni.

Sześcionogie bolidy gnają z niesamowitą prędkością. Ściany na nie napierają.

W górę, w dół, skręt. Uciekinierki i ścigające przeskakują przepaść. Wszystkim, choć z trudem, udaje się ją pokonać… tylko jedna potyka się i spada. Błyszcząca maska pojawia się przed pierwszą z buntowniczek. Ta nie ma nawet czasu zdać sobie sprawy z tego, co ją spotyka. Spod maski dosięga ją czubek odwłoka nafaszerowanego kwasem mrówkowym. Wrzący pocisk natychmiast zmienia mrówkę w miękką masę. Druga buntowniczka w panice zawraca i rzuca się w boczny korytarz.

Rozdzielmy się! – krzyczy w języku olfaktycznym. Jej sześć nóżek orze głęboko w podłożu. To strata energii. Na lewej flance widzi wojowniczkę. Obie biegną tak szybko, że goniąca nie może ani uszczypnąć żuwaczkami ofiary, ani celnie strzelić kwasem. Popycha ją więc na ścianę i stara się zmiażdżyć.

Pancerze się ścierają, wydając tępy odgłos. Dwie mrówki, wpadając w ciasne korytarze mrowiska z prędkością ponad 0,1 km/h, biją się po pyszczkach. Próbują sobie podstawiać nogi. Dźgają się czubkami żuwaczek.

Dzieje się to tak szybko, że żadna z nich nie zauważa, iż korytarz jest coraz węższy. Wreszcie goniąca i uciekinierka wpadają do leja, obijając się o siebie nawzajem. Bolidy eksplodują jednocześnie, a kawałki zmiażdżonej chityny rozpryskują się na wszystkie strony.

Trzecia z buntowniczek pędzi po sklepieniu z głową w dół. Artylerzystka precyzyjnym strzałem roztrzaskuje jej tylną prawą nóżkę. W szoku rebeliantka upuszcza jajo z królewskim feromonem pamięci.

Jedna ze strażniczek przejmuje bezcenny przedmiot. Inna wystrzeliwuje dziesięć kropli kwasu i rozpuszcza czułek ostatniej, która przeżyła. Siła podmuchu wyszczerbiła sklepienie; jego okruchy w jednej chwili zatarasowały przejście. Rebeliantka straciła czułek i jedną nóżkę, ale strażniczki z pewnością czają się w każdym przejściu.

Wojowniczki są tuż za nią. Padają pociski z kwasu mrówkowego. Kolejna nóżka stracona, tym razem przednia. Biegnie na czterech, które jej zostały. Udaje jej się wcisnąć we wgłębienie korytarza.

Jedna ze strażniczek celuje w nią, lecz ścigana też dysponuje kwasem. Wznosi odwłok, ustawia się w pozycji do strzału i mierzy do wojowniczki. W sam środek! Tamta okazała się mniej zręczna i udało jej się tylko pozbawić uciekinierkę środkowej lewej nóżki. Zostały tylko trzy. Ostatnia z oddziału szpiegowskiego kuleje i ciężko dyszy. Za wszelką cenę musi się wydostać z tej pułapki i powiedzieć pozostałym buntowniczkom o krucjacie przeciw Palcom.

Przeszła tędy, tędy – nadaje jedna z wojowniczek, odkrywając zwęglone zwłoki mrówki, która zginęła w pojedynku.

Jak się stąd wydostać? Uciekinierka zakopuje się najlepiej, jak potrafi, w sklepieniu. Tamtym nie przyjdzie do głowy, żeby spojrzeć w górę.

Sklepienie to idealne miejsce na zaimprowizowaną kryjówkę.

Strażniczki namierzają ją dopiero wtedy, gdy przechodzą tamtędy powtórnie; jedna z nich zauważa sączącą się z góry kroplę. Przezroczysta krew buntowniczki.

Przeklęte przyciąganie ziemskie!

Trzecia buntowniczka spada na rumowisko i rozpaczliwie walczy pozostałymi trzema nóżkami i jedynym sprawnym czułkiem. Jedna z wojowniczek chwyta ją za nóżkę i wygina tak, że się łamie. Inna przekłuwa jej klatkę piersiową ostrzem żuwaczki jak mieczem. Udaje jej się jakoś wyswobodzić. Pozostałe dwie nóżki pozwalają się wlec, ale kuleje. Nie ma jednak szans. Długa żuwaczka przebija ścianę i ucina jej głowę. Czaszka odbija się i stacza po pochyłej galerii.

Reszta ciała przemierzy jeszcze około dziesięciu kroków, zanim zwolni, zatrzyma się i wreszcie upadnie. Strażniczki zbierają szczątki i wrzucają do śmietniska Miasta razem z tym, co pozostało z dwóch innych. Taki koniec czeka wszystkie zbyt ciekawe!

Trzy trupy leżą niczym marionetki połamane jeszcze przed rozpoczęciem przedstawienia.

5. ZACZYNA SIĘ

Dziennik Niedzielne Echo:


TAJEMNICZE POTRÓJNE MORDERSTWO

PRZY ULICY FAISANDERIE


Zwłoki trzech mężczyzn odkryto w czwartek w jednym z budynków przy ulicy Faisanderie w Fontainebleau. Nieznane są przyczyny śmierci mieszkających razem braci Sébastiena, Pierre’a i Antoine’a Salta.

Dzielnica jest uważana za bezpieczną. Nie skradziono pieniędzy ani żadnych cennych precjozów. Nie pozostawiono śladów włamania. Żaden przedmiot mogący posłużyć za narzędzie zbrodni nie został znaleziony na miejscu.

Komisarz Jacques Méliès z brygady kryminalnej w Fontainebleau, cieszący się niezwykłą sławą, zapowiada skrupulatne śledztwo. Ta dziwna sprawa dla amatorów zagadek kryminalnych może się okazać thrillerem tego lata. Morderca ma powody, żeby się strzec. L.W.

6. ENCYKLOPEDIA

Znowu ty?

Znalazłeś zatem drugi tom mojej Encyklopedii wiedzy względnej i absolutnej.

Pierwszy był wyeksponowany na pulpicie w podziemnej świątyni, ten natomiast trudniej było znaleźć, prawda?

Brawo!

Kim właściwie jesteś? Moim siostrzeńcem Jonatanem?

Moją córką?

Nie, ani nim, ani nią.

Witaj, Nieznajomy Czytelniku!

Chciałbym Cię lepiej poznać. Wypowiedz nad tymi stronami twoje nazwisko, wiek, płeć, zawód, narodowość.

Czym się interesujesz?

Wymień swoje mocne strony i słabostki.

Och, właściwie to nie ma znaczenia. Wiem, kim jesteś.

Czuję Twoje ręce pieszczące moje stronice. To zresztą dość przyjemne. Z opuszków, z sinusoid Twoich odcisków palców wyczytuję najbardziej sekretne cechy.

Wszystko jest w nich zapisane z najdrobniejszymi szczegółami. Wyczuwam nawet geny Twoich przodków.

Pomyśleć, że trzeba było, by tysiące ludzi nie zmarły przedwcześnie, by się nawzajem uwiodły, połączyły w pary, aby wreszcie doszło do Twojego narodzenia!

Dzisiaj zdaje mi się, że mam Cię przed sobą. Nie, nie uśmiechaj się. Bądź naturalny. Pozwól mi czytać w Tobie. Jesteś czymś więcej niż Ci się wydaje.

Składasz się w 71% z czystej wody, w 18% z węgla, w 4% z azotu, zawierasz po 2% wapnia i fosforu, 1% potasu, po 0,5% siarki i sodu, 0,4% chloru. Plus pełna łyżka przeróżnych oligoelementów: magnezu, cynku, manganu, mosiądzu, jodu, niklu, bromu, fluoru i krzemu. Do tego jeszcze szczypta kobaltu, aluminium, molibdenu, wanadu, ołowiu, cyny, tytanu i boru.

Oto przepis na Twoje istnienie.

Wszystkie te elementy są efektem wypalania się gwiazd i można je również napotkać poza Twoim ciałem. Woda w Tobie jest taka sama jak w najzwyklejszym oceanie. Fosfor powoduje, że masz coś wspólnego z zapałkami. Chlor jest taki sam jak ten, którym dezynfekuje się baseny. Ale nie jesteś tylko tym.

Jesteś chemiczną katedrą, zadziwiającą konstrukcją o niepojętych proporcjach, wyważoną i zmechanizowaną. A to dlatego, że Twoje molekuły też składają się z atomów, cząsteczek, kwarków, z pustki połączonej w całość siłami elektromagnetycznymi, ciążenia, elektrycznymi, których finezja przekracza Twoje możliwości zrozumienia.

Chociaż… Skoro udało Ci się odnaleźć ten drugi tom, to oznacza, że jesteś bystry i wiesz sporo na temat mojego świata. Czy skorzystałeś z wiedzy, której dostarczył pierwszy tom? Rewolucja? Ewolucja? Nic zapewne.

Usiądź więc teraz wygodnie, by lepiej Ci się czytało. Wyprostuj się. Oddychaj spokojnie.

Odpręż się.

Słuchaj mnie!

Nic z tego, co Cię otacza w czasie i przestrzeni, nie jest niepotrzebne. Ty nie jesteś niepotrzebny. Twoje efemeryczne życie ma sens. Nie prowadzi w ślepy zaułek. Wszystko ma sens.

Gdy czytasz te słowa, mnie zjadają robaki. Cóż ja mówię? Jestem nawozem dla bardzo obiecujących młodych kiełków trybuli. Ludzie z mojego pokolenia nie rozumieli, co miałem na myśli.

Dla mnie jest już za późno. Jedyne, co mogę po sobie pozostawić, to maleńki ślad… tę książkę.

Dla mnie jest za późno, dla ciebie nie. Siedzisz wygodnie? Rozluźnij mięśnie. Nie myśl o niczym innym, jak tylko o wszechświecie; wobec niego jesteś tylko maleńkim pyłkiem.

Wyobraź sobie wszystko w przyśpieszeniu. Plum – rodzisz się wystrzelony z ciała matki jak zwykła pestka z czereśni. Chlup, chlup – napychasz się tysiącami wielokolorowych dań, zmieniając tym samym kilka ton roślin i zwierząt w odchody. Paf – nie żyjesz.

Co zrobiłeś ze swoim życiem?

Z pewnością nie za wiele.

Działaj! Zrób coś, choćby coś niewielkiego, do cholery! Zrób coś ze swoim życiem, zanim umrzesz. Nie urodziłeś się bez powodu. Odkryj, po co. Co jest Twoją misją?

Nie urodziłeś się przez przypadek.

Uważaj.


Edmund Wells

Encyklopedia wiedzy względnej i absolutnej, tom II

7. METAMORFOZY

Nie lubi, jak jej się mówi, co ma robić.

Gruba, włochata, zielono-czarno-biała gąsienica oddala się na sam koniec gałęzi jesionu od ważki, która radziła jej uważać na mrówki.

Posuwa się, pełznąc i falując. Najpierw stawia sześć przednich nóżek. Dziesięć tylnych dołącza do nich dzięki pętlom, które zakreśla ciałem.

Dotarłszy do celu, gąsienica wypluwa nieco lepkiej śliny, by przymocować swój kuper, i opada głową w dół.

Jest bardzo zmęczona. Koniec z życiem larwy. Kres jej cierpień jest bliski. Teraz zmutuje lub umrze.

Cii…

Opatula się w kokon utkany z cieniutkiej niteczki elastycznego kryształu.

Jej ciało zmienia się w czarodziejski kociołek.

Tak długo czekała na ten dzień. Tak długo.

Kokon twardnieje i staje się biały. Lekka bryza kołysze tym nietypowym jasnym owocem. Kilka dni później kokon nabrzmiewa, jakby chciał wydać głębokie westchnienie. Oddech staje się bardziej regularny. Wibruje. Tu w grę wchodzi alchemia. Wewnątrz mieszają się kolory, rzadkie składniki, delikatne aromaty i zaskakujące zapachy, soki, hormony, żywice, tłuszcze, kwasy, ciałka, a nawet skorupki.

Wszystko się dopasowuje z niezrównaną precyzją, by stworzyć nową istotę. Następnie wierzchołek kokonu się odrywa. Ze srebrnej pochewki wynurza się nieśmiało czułek i rozwija w spiralę.

Postać, która wydostaje się z trumny kołyski, nie ma nic wspólnego z gąsienicą, z której się przeobraziła.

Mrówka polująca w pobliżu śledziła ten magiczny moment. W pierwszej chwili zafascynowana cudem metamorfozy dochodzi szybko do siebie – to przecież tylko zwierzyna łowna. Pędzi po gałęzi, by zabić wspaniałe zwierzę, zanim ucieknie.

Wilgotne ciało motyla wychodzi na świat. Rozkłada skrzydła. Cudowne kolory. Połysk lekkich welonów, delikatnych i cieniutkich. Ciemne karbowanie, na którym pojawiają się niespotykane kolory: fluoryzujący żółty, matowa czerń, błyszczący pomarańczowy, karminowa czerwień, średni cynober i perłowy antracyt.

Polująca mrówka podciąga odwłok pod klatkę piersiową i ustawia się w pozycji strzeleckiej. W celowniku wzrokowym i olfaktycznym umieszcza motyla.

Ten dostrzega mrówkę. Nie może oderwać wzroku od wymierzonej w niego końcówki odwłoka, choć wie, że stamtąd nadejdzie śmierć. A nie ma ochoty umierać. Nie teraz. To naprawdę byłaby szkoda.

Czworo sferycznych oczu wpatruje się w siebie.

Mrówka ocenia motyla. Jest z pewnością piękny, lecz trzeba nakarmić jajeczka świeżym mięsem. Nie wszystkie mrówki są wegetariankami, o, nie. Ta podejrzewa, że zdobycz ma zamiar wystartować, i wyprzedza ruch, unosząc broń do strzału. Motyl wykorzystuje ten moment, by się wznieść w powietrze. Pocisk z kwasu mrówkowego, chybiony, rozdziera jedno skrzydło, tworząc w nim idealnie okrągły otwór.

Motyl traci nieco wysokość, dziura w prawym skrzydle wydaje świst. Mrówka, strzelec wyborowy, jest przekonana, że trafiła. Jednak motyl nadal mieli powietrze. Jego jeszcze wilgotne skrzydła schną z każdym uderzeniem. Znów nabiera wysokości, w dole dostrzega swój kokon. Nie wzbudza w nim nostalgii.

Mrówka nie skończyła polowania. Kolejny strzał. Popchnięty wietrzykiem przeznaczenia liść przejmuje śmiertelny pocisk. Motyl zawraca i oddala się żwawo.

103 683 wojowniczka z Bel-o-kanu spudłowała. Cel jest już poza jej zasięgiem. Z rozczuleniem przypatruje się teraz lecącemu owadowi i przez chwilę mu zazdrości. Dokąd on podąża? Wygląda na to, że kieruje się na kraniec świata.

Ostatecznie motyl obrał kierunek wschodni. Leci od wielu godzin, a gdy niebo zaczyna szarzeć, dostrzega w oddali poświatę i od razu ku niej rusza.

Oczarowany ma już tylko jeden cel: dotrzeć do tej cudownej jasności. Będąc zaledwie kilka centymetrów od świetlistego źródła, przyspiesza, by szybciej doznać ekstazy.

Jest blisko ognia. Brzegi jego skrzydeł zaraz się zajmą. Nie martwi go to; chce się zanurzyć i rozkoszować tą gorącą siłą. Roztopić się w tym słońcu. Może sam zapłonie?

8. MÉLIÈS ROZWIĄZUJE ZAGADKĘ ŚMIERCI BRACI SALTA

– Nie?

Z kieszeni spodni wyciągnął płatek gumy do żucia i wrzucił do ust.

– Nie, nie i nie. Nie pozwólcie wchodzić dziennikarzom. Spokojnie obejrzę truposzy, a potem się zobaczy. I zgaście te świeczki na świeczniku. Kto je w ogóle zapalił? Była awaria elektryczności w budynku? Ale już jest prąd, prawda? Proszę nie stwarzać zagrożenia pożarem!

Ktoś zdmuchnął świeczki. Motyl, którego krańce skrzydeł już się zajmowały, cudem uniknął kremacji.

Komisarz głośno żuł gumę, przeprowadzając inspekcję mieszkania przy ulicy Faisanderie.

Na początku XXI wieku parę rzeczy się zmieniło w porównaniu z ubiegłym stuleciem. Techniki badań kryminologicznych nieco się rozwinęły. Zwłoki pokrywano teraz warstwą formaliny i utrwalającego wosku, by zachowały pozycję z chwili zgonu. Policja mogła więc do woli badać miejsce zbrodni. Metoda ta była o wiele bardziej praktyczna niż archaiczne rysowanie konturów kredą.

Z początku to postępowanie nieco zbijało z tropu śledczych, lecz wkrótce przyzwyczaili się do ofiar całkowicie pokrytych przezroczystym woskiem, zastygłych w pozycji, w której zaskoczyła ich śmierć.

– Kto tu dotarł pierwszy?

– Inspektor Cahuzacq.

– Emile Cahuzacq? Gdzie on jest? Aha, na dole. Doskonale, powiedzcie mu, żeby do mnie dołączył.

Młody policjant się zawahał:

– Hm… komisarzu… Jest tu dziennikarka z „Niedzielnego Echa”, która twierdzi, że…

– Kto co twierdzi? Nie! Na razie nie chcę dziennikarzy! Proszę iść po Cahuzacqa.

Méliès przemierzył salon wzdłuż i wszerz, zanim pochylił się nad Sébastienem Saltą. Niemal przylgnął twarzą do zdeformowanego oblicza z wytrzeszczonymi oczami, uniesionymi brwiami, rozszerzonymi nozdrzami, szeroko otwartymi ustami i wystawionym językiem. Dostrzegł nawet protezy zębowe i pozostałości po ostatnim posiłku. Mężczyzna jadł orzeszki i rodzynki.

Komisarz skierował się ku zwłokom dwóch pozostałych braci. Pierre miał szeroko otwarte oczy i usta. Wosk utrwalił gęsią skórkę na jego ciele. Twarz Antoine’a natomiast była wykrzywiona w grymasie przerażenia.

Méliès wyjął z kieszeni podświetlaną lupę i skrupulatnie zbadał naskórek Sébastiena Salty. Włoski były sztywne niczym kolce. On również zmarł z gęsią skórką na ciele.

Przed komisarzem pojawiła się znajoma postać. Inspektor Emile Cahuzacq miał za sobą czterdzieści lat oddanej służby w brygadzie kryminalnej w Fontainebleau, siwiejące skronie, szpiczaste wąsy, pokaźny brzuch. Ten spokojny mężczyzna znał swoje miejsce w szyku. Jego jedynym marzeniem było dotrwać bez przeszkód do emerytury.

– Więc to ty byłeś tu pierwszy?

– Tak jest.

– I co zobaczyłeś?

– To samo, co ty. Od razu kazałem zabezpieczyć ciała.

– Dobry pomysł. Co o tym wszystkim myślisz?

– Brak ran, brak odcisków palców, brak broni, zero możliwości wejścia lub wyjścia… Bez wątpienia trafiła ci się dość skomplikowana sprawa!

– Dzięki!

Komisarz Jacques Méliès był młody, miał zaledwie trzydzieści dwa lata, ale wyrobił już sobie opinię doskonałego śledczego. Nie znosił rutyny i zawsze szukał oryginalnego rozwiązania najtrudniejszych spraw.

Po ukończeniu solidnych studiów uniwersyteckich zrezygnował z błyskotliwej kariery naukowca i poświęcił się swojej jedynej pasji: przestępstwom. Początek tym zainteresowaniom dały książki, które zabierały go w podróż do krainy znaków zapytania. Pożerał kryminały. Śledząc poczynania sędziego Ti, Julesa Maigreta, Herkulesa Poirot, Auguste’a Dupina, Ricka Deckarda aż po Sherlocka Holmesa, nasiąknął doświadczeniem śledczych z trzech tysiącleci dochodzeń policyjnych.

Jego Świętym Graalem była zbrodnia doskonała, o którą przestępcy często się niemal ocierali, lecz która nigdy się nie udała. W celu doskonalenia umiejętności komisarz zapisał się do paryskiego Instytutu Kryminologii. Tam zaliczył swoją pierwszą sekcję świeżych zwłok (i pierwsze omdlenie). Tam nauczył się otwierać zamek wsuwką do włosów, konstruować bombę domowym sposobem i ją rozbrajać. Poznał tysiąc sposobów uśmiercania człowieka.

A jednak w pewnym sensie czuł się zawiedziony zajęciami: materiał badawczy był niewłaściwy. Analizowano tylko psychikę przestępców, których udało się schwytać. A zatem imbecylów. O tych inteligentnych niczego nie wiedziano, gdyż nigdy nie zostali zatrzymani. A może któryś z nich wiedział, jak popełnić zbrodnię doskonałą?

Jedynym sposobem, by się tego dowiedzieć, było wstąpienie w szeregi policji i ruszenie samemu na polowanie. Tak też zrobił. Bez trudu wspinał się po stopniach w hierarchii. Pierwszą głośną udaną sprawą na koncie komisarza Méliès było aresztowanie własnego profesora od rozbrajania materiałów wybuchowych – niezła przykrywka dla szefa grupy terrorystycznej!

Komisarz postanowił przetrząsnąć salon, zaglądając w najmniejszy zakątek. Jego wzrok zatrzymał się w końcu na suficie.

– Słuchaj, Emile, czy jak tu wszedłeś, na suficie siedziały muchy?

Inspektor oczywiście nie zwrócił na to uwagi. Gdy przyszedł, drzwi i okna były zamknięte, ponieważ jednak otwarto okno, wszystkie muchy miały sporo czasu, by odlecieć.

– Czy to ważne? – zaniepokoił się pytany.

– Tak. To znaczy nie. Powiedzmy, szkoda. Masz dokumentację ofiar?

Cahuzacq sięgnął po tekturową teczkę do torby, którą nosił przewieszoną przez ramię. Komisarz przejrzał znajdujące się w niej fiszki.

– Co o tym sądzisz?

– Jest tu coś ciekawego… Wszyscy bracia Salta parali się zawodowo chemią, ale jeden z nich, Sébastien, nie był tak niewinny, jakby się wydawało na pierwszy rzut oka. Prowadził podwójne życie.

– Proszę, proszę…

– Ten Salta był opętany przez demona hazardu. Jego pasją był poker. Nazywano go pokerowym gigantem. Nie tylko ze względu na wzrost, ale przede wszystkim dlatego, że obstawiał fantastycznie wysoko. Ostatnio sporo przegrał. Był po uszy w długach. I żeby się z nich wydostać, coraz bardziej ryzykował.

– Skąd to wszystko wiesz?

– Miałem niedawno okazję poszperać wśród hazardzistów. Był tam spalony. Podobno nawet grożono mu śmiercią, jeśli nie spłaci długów jak najszybciej.

Méliès, zamyślony, przestał żuć.

– Istniałaby zatem przyczyna, jeśli chodzi o Sébastiena…

Cahuzacq skinął głową.

– Myślisz, że chciał uprzedzić los i popełnił samobójstwo?

Komisarz zignorował pytanie i odwrócił się w stronę drzwi:

– Kiedy wszedłeś, były zamknięte od wewnątrz, zgadza się?

– Zgadza się.

– Okna też?

– Wszystkie!

Méliès z zapałem powrócił do żucia gumy.

– O czym myślisz? – spytał Cahuzacq.

– O samobójstwie. Może się to wydawać zbyt banalne, ale wszystko by tłumaczyło. Nie ma obcych śladów, gdyż nie było wtargnięcia z zewnątrz. Wydarzyło się to w zamkniętym pomieszczeniu. Sébastien zabił braci i popełnił samobójstwo.

– Taak… ale jakiej użył broni?

Méliès zamknął oczy, szukając inspiracji. W końcu stwierdził:

– Trucizny. Silnej trucizny z opóźnionym działaniem. Na przykład cyjanku pokrytego karmelem. Karmel rozpuszcza się w żołądku, uwalniając śmiertelną zawartość. Niczym bomba chemiczna z opóźnionym działaniem. Mówiłeś, że był chemikiem?

– Tak, pracował w ZCO, czyli w Zakładach Chemii Ogólnej.

– Sébastien Salta nie miałby zatem kłopotu z wyprodukowaniem narzędzia zbrodni.

Cahuzacq nie wyglądał na całkowicie przekonanego.

– Czemu zatem wszyscy mają wyraz przerażenia na twarzy?

– Z bólu. Cyjanek przeżera żołądek, a to boli. Tysiąc razy bardziej niż wrzód.

– Mogę zrozumieć, że Sébastien Salta popełnił samobójstwo – rzekł Cahuzacq ciągle nieprzekonany – ale dlaczego miałby zabić swoich braci, którym nic nie zagrażało?

– By ich uchronić przed bankructwem. Istnieje też atawizm, który każe ludziom pociągnąć za sobą ku śmierci całą rodzinę. W dawnym Egipcie faraonowie kazali grzebać się z żonami, sługami, zwierzętami i meblami! Strach odchodzić samemu, zabiera się więc bliskich…

Inspektor był wstrząśnięty dywagacjami komisarza. To wydawało mu się zbyt proste lub zbyt ohydne. Niemniej tylko hipoteza samobójstwa mogła wytłumaczyć brak jakichkolwiek śladów włamania.

– A zatem podsumujmy – podjął Méliès. – Dlaczego wszystko było zamknięte? Gdyż wszystko odbyło się w tym pomieszczeniu. Kto zabił? Sébastien Salta. Czym? Trucizną z opóźnionym działaniem własnej produkcji. Powód? Rozpacz z powodu olbrzymiego zadłużenia zaciągniętego podczas gry.

Emile Cahuzacq był pełen podziwu. Czyżby rozwiązanie tej sprawy nazwanej przez prasę „thrillerem tegorocznego lata” było tak proste? I to bez uciekania się do weryfikacji, konfrontacji świadków, poszukiwania śladów, krótko mówiąc, tego całego zawodowego bajzlu. Reputacja komisarza Méliès nie pozwalała wątpić w słuszność jego hipotezy. Tak czy owak, było to jedyne logiczne rozwiązanie zagadki.

Pojawił się mundurowy policjant.

– Ta dziennikarka z „Niedzielnego Echa” chciałaby z panem przeprowadzić wywiad. Czeka już ponad godzinę i nalega, by…

– Ładniutka?

Policjant skinął głową.

– Nawet „bardzo ładniutka”. Na oko wschodnia uroda.

– Ach, tak? A jak się nazywa? Tchung albo Mang Chi-nang?

Mężczyzna zaprzeczył:

– Ależ skąd, Laetitia Quelle czy jakoś podobnie.

Jacques Méliès zawahał się, ale rzut oka na zegarek sprawił, że podjął decyzję.

– Proszę powiedzieć tej panience, że jest mi przykro, ale nie mam czasu. Za chwilę zaczyna się mój ulubiony program telewizyjny, Pułapka w rozumie. Oglądasz to, Emile?

– Słyszałem o nim, ale nigdy nie oglądałem.

– I popełniasz błąd! To powinien być obowiązkowy umysłowy jogging dla wszystkich detektywów.

– Och, dla mnie i tak jest już za późno.

Policjant odkaszlnął.

– A co z dziennikarką z „Niedzielnego Echa”?

– Proszę jej powiedzieć, że wystosuję oświadczenie dla Centralnej Agencji Prasowej. Może ją zainspiruje.

Policjant pozwolił sobie na jeszcze jedno pytanie:

– A co się tyczy tej sprawy, znalazł pan już rozwiązanie?

Jacques Méliès uśmiechnął się, jakby rozczarowany zbyt prostą zagadką. Oznajmił jednak:

– Mamy tu do czynienia z podwójnym morderstwem i samobójstwem popełnionymi przez otrucie. Sébastien Salta tonął w długach i ogarnięty paniką chciał skończyć ze wszystkim raz na zawsze.

Powiedziawszy to, komisarz poprosił obecnych o opuszczenie pomieszczenia. Zgasił światło i zamknął drzwi.

Miejsce zbrodni opustoszało.

W błyszczących nawoskowanych ciałach odbijały się czerwone i niebieskie neony z ulicy. Godne podziwu zdecydowanie komisarza Mélièsa pozbawiło je tragizmu. Trzech otrutych mężczyzn i tyle.

Tam, gdzie wkraczał Méliès, znikała magia.

Wiadomość do kroniki wypadków, nic ponadto. Trzy surrealistyczne ciała oświetlone migotliwymi błyskami. Trzech ludzi zastygłych niczym zmumifikowane ofiary z Pompei.

Było w nich jednak coś niepokojącego: maska bezbrzeżnego przerażenia wykrzywiająca twarze sugerowała, że ujrzeli coś straszniejszego nawet niż lawa wydobywająca się z Wezuwiusza.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...