Dzień gniewu

4 minuty czytania

Nie można podważyć faktu, że kiedyś musi nadejść ten dzień. Szczęśliwym zrządzeniem losu, w pierwszej części bieżącego roku nadszedł moment, w którym światło dzienne ujrzała świeżutka książka Thomasa Sniegoskiego, pt. "Dzień gniewu", wieńcząca słynną serię zatytułowaną "Upadli". Nasza przygoda z wymyślonym przez Amerykanina światem rozpoczęła się od "Nefilima", który zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Następnie Wydawnictwo Jaguar zaserwowało "Lewiatana", a po nim "Raj utracony", jednak każda następna część tego cyklu okazywała się coraz gorsza. I tak jak na początku te anielskie klimaty potrafiły oczarować czytelnika i wciągnąć go po uszy, tak za trzecim razem konsumowałem je niczym odgrzewanego w byle jakim barze kotleta. Nawet najlepsze danie serwowane kilka razy pod rząd straci na smaku, wrażeniu i wartości. Za sprawą tego postawiłem sobie pytanie: "Co z czwartą, ostatnią częścią "Upadłych"?" Zanim rozpocząłem lekturę, żywiłem sporą nadzieję, że autor wzniesie się na wyżyny swych umiejętności i godnie zakończy tę mroczną serię. Czy tak się stało?

Śledząc dokładnie wydarzenia rozgrywające się w ostatnich trzech tomach, można się domyśleć, że tym razem musi dojść do tego: zgodnie z oczekiwaniami Aaron, będący jedyną i ostatnią nadzieją wszystkich Upadłych Aniołów, zamierza stoczyć decydującą bitwę z bezwzględnym Werchielem, morderczym przywódcą boskich Potęg. Byście nie pomyśleli, iż naszykowana fabuła jest taka prosta, koniecznie muszę wspomnieć o problemach Vilmy, ukochanej damy głównego bohatera, która nie może ostatecznie przemienić się w Nefilima, przez co popada w szaleństwo. Jeśli tylko Aaron nie znajdzie sposobu, by jej pomóc, jedynym rozwiązaniem zaistniałej sytuacji może okazać się uśmiercenie uroczej dziewczyny. Również sam Werchiel, przeżywający "the final countdown", naszykował na tę okazję specjalną kartę przetargową – ojca Aarona, czyli ucieleśnienie całego zła w postaci dobrze znanego śmiertelnikom Lucyfera. Jak widać gołym okiem, młodzieńca czekają nie lada kłopoty. Czy ostatecznie uratuje swą lubą? Jak zakończy się historia wymyślona przez Thomasa Sniegoskiego? Nie będę na tyle niemiły, by udzielić wam odpowiedzi, zatem musicie przekonać się sami.

Jakie wrażenie zrobiła na mnie lektura? Cóż, autor miał bardzo trudne zadanie, bo, choć otworzyłem szeroko ramiona i dałem temu tytułowi sporą szansę na zamazanie śladu średnich wrażeń pozostałych po wcześniejszych tomach, postawiłem wysoko poprzeczkę i liczyłem na coś spektakularnego. Niestety, nie doczekałem się. Na pewno można stwierdzić, że "Dzień gniewu" odrobił sporo utraconego wizerunku, jednak mimo to nie potrafił w 100% przekonać mnie do siebie. Z pewnością cieszy to, że główna fabuła została wzbogacona wstawkami w postaci przedstawienia rozgrywających się wydarzeń oczami maleńkiej myszy czy samego Lucyfera. Na pochwałę zasługuje również tempo akcji, które powoduje, że chętnie przewraca się kolejne strony i poznaje dalsze losy bohaterów. Mieszane uczucia mam co do efektu zaskoczenia czytelnika, bo zdarzały się zarówno zdarzenia, których nie potrafiłem przewidzieć, jak i takie, których finał był do przewidzenia. Wcześniejsze trzy tomy doskonale nauczyły mnie, że samo pojawienie się na początku rozdziału Werchiela w jakimś nieznanym mu miejscu zwiastuje to, że zaraz chwyci za miecz i pośle swych sługusów, by dali komuś w nos. W trakcie lektury pojawia się kilku bohaterów z mniej bądź bardziej znaną historią, a każdy z nich odznacza się innym charakterem i upodobaniami. Odwiedzane przez nich miejsca autor opisuje tak, by nawet najmłodsi czytelnicy nie mieli problemów z zobaczeniem ich oczami wyobraźni.

Zastanawiając się nad następnym zdaniem recenzji "Dnia gniewu", doszedłem do wniosku, że bardzo często powtarzam sobie w głowie zwrot "mieszane uczucia". I pewnie coś musi w tym być, bowiem za plus uznałbym sporą dawkę dobrego humoru, który zwykle serwuje nam pies Aarona, labrador Gabriel, niejednokrotnie wzbudzając uśmiech na ustach. Z kolei jako minus wskazałbym pewne niedociągnięcia, takie jak fakt, że z każdą przeczytaną stroną Werchiel jest w coraz gorszym stanie i praktycznie w ogóle nie przypomina tego dumnego, wspaniałego, potężnego anioła znanego z początku serii, a mimo to wciąż porusza się i walczy z taką samą gracją oraz precyzją, zupełnie nic nie robiąc sobie ze swojego krytycznego stanu zdrowia. Podobnie rozegranie decydującego dla sedna fabuły momentu zaskakuje czytelnika, ale jednocześnie wywołuje nutkę rozczarowania. Mieszane uczucia zapewnia też świadomość, że autor wybrał bardzo interesującą tematykę na swą tetralogię, bowiem nieczęsto trafia się na historie poświęcone dzieciom aniołów i ludzi, jednak nie powiedziałbym, iż rozegrał wydarzenia najlepiej jak mógł. "Dzień gniewu" kończy tę serię w takim stylu, jaki prezentowały dwie ostatnie lektury, dlatego uważam, że nie wykorzystał szansy, którą sam sobie stworzył. I choć książkę czyta się przyjemnie, nie robi ona furory.

Jaki produkt dostajemy do rąk? Lepszy niż ostatnio, bowiem i grafika zaserwowana na okładce jest sensowna, i w samym tekście dopatrzyłem się bodajże jednego braku ogonka, toteż należy pochwalić ludzi odpowiedzialnych za oprawę graficzną oraz korektę. Całość została podzielona na prolog, 16 rozdziałów i epilog, które w sumie dały 296 stron tekstu. Osobiście spodziewałem się, że otrzymamy większą ilość treści niż ostatnio, jednak wbrew mym oczekiwaniom dostaliśmy mniej. Jakość papieru, wybrany font czcionki czy rozmiar książki są dokładnie takie, jakie być powinny. Generalnie rzecz biorąc dobra robota Wydawnictwa Jaguar.

Gdybyście poprosili mnie, żebym w dwóch słowach powiedział wam, co odczuwam w stosunku do "Dnia gniewu", odpowiedziałbym: "mieszane uczucia". Ze względu na to, że otrzymujemy kontynuację rozgrywających się wcześniej wydarzeń, osoby nieznające poprzednich części nie mają po co się brać za tę lekturę, z kolei wierni fani cyklu pt. "Upadli" powinni koniecznie się z nią zapoznać, by sprawdzić, ile prawdy jest w mych słowach. Autor zrobił postęp i napisał książkę lepszą od "Raju utraconego", niemniej jednak nie na tyle dobrą, by można było ją uznać za najgodniejsze zakończenie serii. Z pewnością jest to książka, która potrafi zainteresować swą treścią, sprawić sporo przyjemności i radości, a jednocześnie spowodować, że krew przyspiesza i czytelnik martwi się o losy poszczególnych bohaterów. I choć liczyłem na Nowy Jork, a dostałem Nowy Sącz, mogę polecić tę lekturę, która skrywa w sobie decydujące dla "Upadłych" wydarzenia. Koniecznie musicie przekonać się, w jaki sposób zakończyła się ta historia. Historia, którą mimo mieszanych uczuć będę wspominać naprawdę miło. Polecam nie tylko wszystkim ludziom zapoznanym z tym cyklem, ale również Nefilimom i Upadłym Aniołom!

Dziękujemy wydawnictwu Jaguar za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
8
Ocena użytkowników
8 Średnia z 1 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...