Fragment książki

6 minut czytania

Wiatr ustał. Śnieg padał cicho i miękko, pokrywając tropik namiotu coraz grubszą warstwą. Staszek zadrżał z zimna. Świece, choć grube, nie dawały dużo ciepła, zresztą już dogasały. Korciło go, by zapalić jeszcze kilka, ale wiedział, że trzeba oszczędzać. I tak zużyli znacznie więcej, niż się spodziewał. Hela leżała półprzytomna, miała wysoką gorączkę. Chłopak zagryzł wargi.

Uświerknie mi tu, pomyślał. Musi się rozgrzać...

Narzucił na towarzyszkę swój śpiwór. Hm, a gdyby tak... Czytał kiedyś jakąś książkę o kowalach. Do przekuwania miękkiego żelaza używali ognia z kory brzozowej. Ona coś tam zawiera, nie pamiętał co, jakąś łatwo palną substancję. W każdym razie grzeje jak diabli. A gdyby zamiast świec spalić trochę zwitków? Wzuł buty i założył kurtkę.

Dotknął ramienia dziewczyny. Uchyliła powieki i popatrzyła na niego prawie zupełnie przytomnie.

– Wyjdę na zewnątrz, poszukam kory na opał – powiedział.

– Dobry pomysł – wymamrotała.

– Śpij spokojnie, nic ci nie grozi, a ja niedługo wrócę.

W pobliżu nie widziałem brzóz, zejdę kawałek w dół doliny.

– Bądź ostrożny... – Przymknęła oczy.

Ostatnia świeca zaskwierczała i zgasła. Staszek wyszedł ostrożnie na zewnątrz namiotu, zawahał się. Z nieba sypał śnieg. Ciemność wydawała mu się obca i groźna. Zimowy las dla mieszczucha był przerażający... Zasypie ślady. Zabłądzę i zamarznę, przemknęła mu przez głowę trwożna myśl.

Zaraz jednak się opanował. Dość tego! Nie ma się czego bać. Namiot stoi pomiędzy czterema niewysokimi, ale rozłożystymi świerkami. To ostatnie drzewa tej części doliny. Trzeba iść wzdłuż zagajnika. Nawet w gęstej zadymce i po ciemku nie zgubi drogi. Las to tylko las. Wampiry i duchy nie istnieją. Ludzi nie było tu od miesięcy, może od lat.

Poszedł. Wszystkie mijane drzewa okazywały się iglaste. Szukał brzozy... Bał się przemoczyć buty, całe szczęście spory odcinek szedł pomiędzy drzewami. Na ściółce nie leżało wiele śniegu... Czuł liźnięcia mrozu na twarzy, ale nie obchodziło go to. Wydelikatniałem, żyjąc w mieście, myślał. A przecież nasi przodkowie nie z takimi problemami borykali się co dzień. Jestem zdrowy i mam łeb na karku. Poradzę sobie, tak jak Marek. Zresztą nie ma innego wyjścia.

Po lewej otworzyła się rozległa przestrzeń wolna od drzew. Polana? Raczej górska łąka.

– Co za dzicz – mruknął. – Ani stogów siana, ani przytulnej bacówki, gdzie można siąść pod dachem i przeczekać złą pogodę przy ciepłym piecu. Herbaty „z prundem” też jeszcze w te strony nie dowieźli... – ironizował gorzko.

Wyobraził sobie drewniane ściany, ogień pełgający na kominku, kubek herbaty z odrobiną rumu, owcze skóry na oparciu drewnianej ławy. Żal złapał go za gardło, w oczach poczuł łzy. A potem nagle wzbudził w sobie nowe siły. Otrząsnął się. Dość tego mazgajstwa, rozkazał sobie. Za pięć lat wybudujemy z Helą własną bacówkę. Będzie herbata, kominek i skóry. Rum sprowadzimy z Karaibów. Albo sam zrobię coś podobnego w smaku.

Wreszcie w ciemności zamajaczyły białe pnie. Brzozy. Wpiły się korzeniami między kamienie. Dobył noża i zaczął ciąć głęboko korę. W dotyku wydała mu się wilgotna. Zapali się czy nie? Może trzeba by najpierw rozniecić ogień i wysuszyć? Pomyśli o tym jak wróci. Martwiło go, że Hela została w namiocie sama. Z drugiej strony, dziewczyna ma szablę i czekanik, jest grubo nakryta, więc nie zmarznie. Śnieg też trochę chroni wnętrze przed mrozem. Poradzi sobie przez tę godzinę czy dwie zanim on wróci... Zresztą zadymka już ustawała. Pokąsania, pamiątka starcia ze sforą wilków... Nanotech powinien odtworzyć zniszczone tkanki. Chyba. Dziewczyna poleży dwa lub trzy dni i ruszą dalej. Nawet najgorsza droga wreszcie się skończy. Minęło może dwadzieścia minut, może godzina. Stosik pasków kory urósł. Staszek spojrzał bezradnie na niebo. Nie był w stanie ocenić upływu czasu.

Za bardzo przywykłem do takiej głupoty, westchnął w duchu. Brak durnego zegarka dokucza mi jak ucięta ręka. Wyobraził sobie naraz, że ma zegarek, a opodal w solidnym namiocie Alpinusa Hela leży sobie w grubym śpiworze i czyta książkę w świetle latarki. A w zasięgu ręki ma telefon komórkowy i w razie czego może zadzwonić... Znowu aż go skręciło z żalu. Z drugiej strony... Gdy żył w xxi wieku, żadna z dziewczyn, które znał, nie pojechałaby z nim zimą w góry pod namiot. Ba, on sam w życiu nie wybrałby się na tak idiotyczną wyprawę! Już nie mówiąc o tym, że nie miałby dość pieniędzy na namiot do wypraw górskich i profesjonalny śpiwór. Nie byłoby też go stać na bilety lotnicze do Trondheim.

Spojrzał na stosik kory. Nieźle, jeszcze drugie tyle i można wracać do obozowiska. Odetchnął głęboko ostrym, górskim powietrzem. Noc, ciemności słabo rozświetlane blaskiem księżyca. Między uciekającymi chmurami, z których przestał już prószyć śnieg, cudownie wygwieżdżone niebo. Masywy górskie zamykające dolinę wznosiły się wokoło. Skały wydawały się zupełnie czarne, ale mimo to odcinały się wyraźnie od jeszcze głębszej czerni nieboskłonu. Staszek czuł się szczęśliwy. Pił życie każdą cząstką swego ciała. Wyszlachtowali całe stado wilków. Uratowali się. Wykiwali śmierć. Czeka ich jeszcze długa walka ze śniegiem mrozem i górami, ale wygrają. Zresztą mają mapę...

Urżnął jeszcze kawałek kory i naraz zamarł. Poczuł, że właśnie tu, w tych górach przestał być chłopcem i stał się mężczyzną. Twardym, zaradnym, potrafiącym zapewnić obronę kobiecie, której los złożono w jego rękach. Co więcej, uświadomił sobie, gadał z Iną jak równy z równym. Jak Marek. Stawiał warunki, wysuwał żądania, odmawiał wykonania bezsensownych poleceń. Dzieciństwo się skończyło. Od dziś sam pokieruje swoim życiem.

Nagły dźwięk przerwał jego rozważania. Dziwny, odległy, metaliczny warkot. Staszek odłożył kozik i zamarł, nasłuchując. Co to jest, do diabła? Kosiarka spalinowa? Piła łańcuchowa? Nad skalną barierą błysnęły dwa światełka. Patrzył oniemiały. To nie było ufo. W jego stronę nadlatywał niewielki helikopter. Zaraz przeskoczy nad doliną i zniknie... Chyba że...

Puścił się pędem przez krzaki, przedzierał się przez chaszcze, aż wypadł na białą połać zasypanej śniegiem łąki.

– Hej! – ryknął najgłośniej jak potrafił, choć nie miało to wiele sensu.

Helikopter poleciał dalej, w stronę przełęczy.

Ogień, myślał chłopak gorączkowo. Gdybym mógł rozpalić ognisko... Krzesiwo zostało w namiocie. Maszyna pojawiła się znowu, leciała nisko, widocznie załoga czegoś szukała. Zamachał energicznie rękami.

Zauważyli go wreszcie. Śmigłowiec zatoczył łuk nad ścianą lasu i zniżył lot. Ciekawe, kim są, pomyślał. Podróżnicy w czasie? Na pewno... Zabiorą nas do xxi wieku, a może później. Widać mimo zniszczeń na skutek antymaterii cywilizacja przetrwała. Będę sobie mieszkał z Helą i...

Podmuch uderzył Staszka w twarz. Maszyna powoli siadła na ziemi. Była faktycznie malutka, w kabinie mieściły się trzy osoby. Stał, chłonąc spojrzeniem każdy szczegół. Elektryczne lampki, wirujące coraz wolniej śmigło, blask zegarów kontrolnych, kombinezony lotnicze załogi. Na burcie wymalowano czerwoną gwiazdkę i jakieś chińskie oznaczenia.

Chińczyków jest miliard, wszystkich nie zabijesz – z głębin pamięci wypłynęło idiotyczne powiedzonko. Wreszcie koniec gehenny. Do domu. Zabiorą ich do domu. Do prysznica, telewizji, Internetu...

Drzwi otworzyły się i na śnieg zeskoczyli dwaj wojskowi. Jeden trzymał w dłoni wydruk na lśniącej folii. Na przegubie miał zegarek. Porównał zdjęcie z twarzą chłopaka.

– Tak, to on – powiedział do swojego towarzysza.

Staszek omal nie fiknął koziołka ze szczęścia. Rozumiał go.

– Gdzie jest dziewczyna? – zapytał drugi po rosyjsku. Jednocześnie uniósł pistolet maszynowy. Czar prysł w jednym ułamku sekundy. Staszek zrozumiał, jakim był idiotą.

– Ne panimaju ruskoho – bąknął, chcąc za wszelką cenę zyskać na czasie.

– Nasze wilki jej nie zagryzły – mruknął drugi do swego towarzysza. – Ale w dolinie jej nie ma, noktowizor by pokazał.

Chłopak myślał gorączkowo. To oni wysłali wilki, żeby zagryzły jego i Helę. Dlaczego? Na czyje polecenie? Mają wydruk z jego podobizną, zatem tak jak myślał, widzieli go oczyma bestii. Musieli mieć jakiś namiar, z radioboi czy czegoś takiego, polecieli na przełęcz, obejrzeli truchła, a potem zaczęli szukać sprawców. Po co? To chyba jasne... Wilki nie dały rady, trzeba dokończyć dzieła.

Jakimś cudem jeszcze nie znaleźli Heli. Namiot jest przykryty śniegiem, dziewczyna leży pod grubą warstwą skór. Nie mają psów, ale jeśli zaczną jej dokładnie szukać, to znajdą...

Zabiją. Jego i ją. Oboje. Po to tu przylecieli. Wilki pokpiły sprawę, więc należy naprawić ich „błąd”... Zastrzelą. Starał się opanować rosnące przerażenie. Zacisnął dłonie w pięści.

– Gdzie jest dziewczyna? – Chińczyk powtórzył pytanie, kalecząc nieco szwedzki.

Staszek odetchnął. Czuł, że strach odpływa. Wiedział już, co mówić. Wiedział, że trzeba grać głupka, że nie może zdradzić się, że wie...

– Napadły nas wilki. Całe stado. Zdołaliśmy je pozabijać, ale mocno nas poharatały. Ona umarła z ran wkrótce potem, wykrwawiła się – skłamał. – Pogrzebałem zwłoki w górach. Wyposażenie straciłem, gdy pękł pode mną lód. Próbowałem znaleźć tu w lesie opał, ale nie mam nawet krzesiwa. Przybyliście mi panowie na ratunek w ostatniej chwili...

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...