„Dragon Age II” niewątpliwie okazał się jednym z największych niewypałów ostatnich lat i mocno nadszarpnął, dotąd nieskazitelną, reputację BioWare – ojców kultowej serii „Baldur's Gate” czy legendarnego „Neverwinter Nights”. Kontynuacja „smoczej sagi” nie spełniła nawet podstawowych wymagań pasjonatów, okazując się produkcją nudną, wtórną, uproszczoną i wytartą z sugestywnego klimatu, którym odznaczały się poprzednie produkcje kanadyjskiego studia. Choć twórcy starali się zrobić dobrą minę do złej gry, chwaląc się pochlebnymi, choć lekko oderwanymi od rzeczywistości, recenzjami i niezłymi wynikami sprzedaży, to trudno było nie odnieść wrażenia, że również oni zdawali sobie sprawę z odniesionej porażki. Nie upłynęło wiele czasu, a Mike Laidlaw w specjalnym oświadczeniu posypywał głowę popiołem, natomiast Frank Gibeau potwierdził, że przygody Hawke'a były swoistym cierniem, który boleśnie ukłuł serca wielu fanów gatunku.
Wedle zapewnień twórców, dodatki do „Dragon Age II” miały być odpowiedzią na ogromny odzew graczy, naprawiającą rozliczne mankamenty podstawowej wersji gry i spełniającą większość sugestii przewijających się w różnorakich opiniach. Szczera obietnica poprawy czy marketingowy bełkot? Rozszerzenie „Dziedzictwo” dobitnie potwierdza słuszne słowa Arystotelesa, że prawda zazwyczaj leży pośrodku.
Intryga zabiera nas daleko poza Kirkwall, gdzieś na bezdroża łańcucha górskiego Vimmark. Pomimo tragicznych wydarzeń mających miejsce w Katowni, naszemu bohaterowi nie dane jest założyć ciepłych kapci i spokojnie odpocząć przy kominku od mocnych wrażeń. Tym razem jednak nie będzie on podcierał nosa szarym obywatelom, tylko zajmie się swoimi sprawami. „Kartel”, tajemnicza gildia krasnoludzkich skrytobójców, z nieznanych przyczyn poluje „na krew rodu Hawke” i dumny heros, aby położyć kres nieustannym atakom, musi rozwiązać tę zagadkę. Trop, oczywiście zwęszony przez niezawodnego Varrica i jego szpicli, wiedzie wprost do starożytnego więzienia Szarych Strażników, gdzie prócz odpowiedzi na pytanie o przeszłość swojego ojca, Malcolma Hawke, znajdzie antyczne i potężne zło, które od wieków było skrywane przed ludzkością.
Tak z grubsza prezentuje się nowy wątek fabularny, który zabierze nam od dwóch do czterech godzin z życia (w zależności od tego, na jaki poziom trudności się zdecydujemy). Nie da się ukryć, że długość rozgrywki nie wzbudza ogólnej ekscytacji i pragnienia całowania po stopach ludzi odpowiedzialnych za „Dziedzictwo”, ale patrząc przez pryzmat innych DLC, ten aspekt tytułu prezentuje się całkiem przyzwoicie. Co milsze, możemy rzucić się w wir przygody praktycznie w każdym momencie podstawowej kampanii „Dragon Age II” – wystarczy mieć tylko dostęp do jakiegokolwiek lokum w Kirkwall (czy to chatka Gamlena, czy to apartament rodu Hawke). Całkiem rozsądnym pomysłem okazało się również stworzenie, mniej więcej w połowie rozgrywki, możliwości gruntownej wymiany składu lub przerwania zadania, do czasu aż nasi bohaterowie nie nabiorą większej krzepy. Wyzwanie postawione przed czempionami jest dość wymagające i w pewnych momentach trzeba będzie wylać sporo potu zanim posuniemy historię odrobinę naprzód.
Niestety, intryga kompletnie rozczarowuje i wykorzystuje tylko namiastkę swojego olbrzymiego potencjału. W teorii „Dziedzictwo” miało wszystko, czego potrzeba do stworzenia pełnokrwistej opowieści – mroczną przeszłość Malcolma Hawke, tajemniczych skrytobójców budzących postrach wśród swoich pobratymców czy mityczne więzienie Szarej Straży, okryte nimbem tajemnicy, które zostało wypełnione po brzegi demonami i monstrami, wzbudzającymi trwogę nawet wśród najmężniejszych wojowników w całym Thedas. Jednak w praktyce BioWare nie potrafiło wykorzystać mocnych kart, które trzymało w ręku. Żaden z elementów odpowiedzialnych za niepowtarzalny i ciężki klimat przygody nie został dostatecznie rozwinięty, a gracz ma szansę jedynie na pobieżne liźnięcie smakowitych wątków, które potrafiłyby zaciekawić nawet największego malkontenta „Dragon Age II”. W wyniku tego, zamiast chłonąć sugestywną atmosferę starożytnych kazamat i odczuwać gęsią skórkę na samą myśl o wszechpotężnym Koryfeuszu, my przechadzamy się po nowych lokacjach z coraz większym wyrazem zobojętnienia na twarzy, a każdą dramatyczną notkę opisującą horrory więzienia, kwitujemy zdaniem – „dobra, jak sobie tam chcecie”.
Tak po prawdzie to „Dziedzictwo” jest taką bardziej rozbudowaną wariacją „Powrotu do Ostagaru”. Jest tam niby jakaś ckliwa historyjka w tle, nasi towarzysze niedoli otrzymują kilka smakowitych dialogów, ale generalnie większość czasu spędzimy na wyrzynaniu plugawego tałatajstwa w iście hurtowych ilościach (nuda i schematyczność wołająca o pomstę do nieba). Twórcy chwalili się w rozlicznych pokazach, że starali się urozmaicić dodatek, dodając kilka zadań pobocznych (zachęcających do eksploracji) i łamigłówki. Muszę przyznać, że chęci mieli dobre, a sama idea była szczytna, lecz co z tego, skoro de facto obrażają one inteligencję przeciętnego przedszkolaka. Trzy dodatkowe misje skupiają się na zabiciu kilku demonów wraz z ich świtą (poziom tych potyczek jest żenująco niski), zebraniu czterech gratów związanych z kultem Dumata (które zauważy nawet gracz z zaawansowaną jaskrą) oraz czytaniu skąpych notek o pewnej wyprawie ekspedycyjnej. Mało ambitne wyzwania, które śmiało mogłyby być wtopione w główny wątek, ale wiadomo – trzeba się czymś pochwalić przed premierą, aby zainteresować „ciemnego gracza”. Natomiast jeżeli chodzi o sławetną łamigłówkę (bo jest tylko jedna, niespodzianka!), to naprawdę nie wiem jak strasznie musiałbym być odurzony, aby jej nie rozwiązać. Rozumiem, że to nie jest gra przygodowa, ale skoro BioWare pokusił się o wstawienie takich elementów do DLC, niech przynajmniej zrobi to porządnie, a nie na pół gwizdka. Tak, aby chociaż odrobinkę rozruszać szare komórki jak w pamiętnym „Dungeon Siege II” i zagadce związanej z klejnotami Soranitha.
Ach... zapomniałem wspomnieć jeszcze o wyborach i dylematach moralnych – choć generalnie i tu nie ma o czym pisać. Intryga jest przaśna i liniowa niczym warszawskie metro, więc przechodząc rozszerzenie za pierwszym razem, widzieliście już raczej wszystko. No dobra, w pewnym momencie musimy podjąć, zdawałoby się, dramatyczną decyzję, którą stronę konfliktu poprzemy, lecz niestety jest to wybór czysto iluzoryczny. Cokolwiek byśmy nie wybrali, i tak finał oraz konsekwencje „Dziedzictwa” będą identyczne. Jawna kpina, do której przyzwyczaił nas jednak „Dragon Age II”.
Jak wspomniałem wcześniej, pierwsze skrzypce w rozszerzeniu grają potyczki i otwarcie przyznam, że ten element został w znacznym stopniu dopieszczony i pomniejszony o kilka irytujących błędów. BioWare w końcu zdecydował się zrezygnować z idiotycznego konceptu „fal przeciwników”, materializujących się za naszymi plecami, aby jednym zabójczym ciosem w plecy zamordować maga lub strzelca. Tutaj wróg wybiega z bardziej oczywistych miejsc (choć często stara się nas zaskoczyć, umiejętnie wtapiając się w otoczenie), dzięki czemu mamy szanse do skutecznej obrony i wdrożenia odpowiedniej strategii, w przeciwieństwie do „podstawki”, gdzie królował chaos oraz irytujące sztuczki SI. Poza tym, miejsca potyczek zostały znacznie powiększone, co daje jeszcze szersze pole do popisu dla taktyków oraz lepszy ogląd sytuacji. Starcia w klaustrofobicznych pomieszczeniach zostały zredukowane do rozsądnego minimum. Na pochwałę zasługuję również chęć urozmaicenia i podniesienia temperatury walki poprzez różnorakie pułapki, które mogą wykorzystać obie strony konfliktu za pomocą dźwigni umiejscowionych w rozlicznych miejscach strefy bitewnej. Warto także wspomnieć o dosyć intrygującej aranżacji finałowego starcia.
Z drugiej strony, wciąż jestem daleki od pisania peanów związanych z systemem walki zaimplementowanym w przygodach Hawke'a. Sztuczna Inteligencja naszych towarzyszy (chodzenie własnymi ścieżkami, ustawiczne pchanie się magów i strzelców pod topór przeciwnika czy wykorzystywanie śmiercionośnych zaklęć obszarowych do wybijania płotek) i wrogów (zacinanie się na elementach otoczenia oraz stanie w miejscu i patrzenie jak wybijamy ich pobratymców) nadal pozostawia sporo do życzenia. Natomiast zwiększenie pola walki spowodowało, że kamera stała się jeszcze bardziej irytująca i mniej funkcjonalna.
Jeżeli chodzi o kwestie nowych lokacji, to przyznam, że jestem delikatnie rozdarty. O ile kryjówka „Kartelu” i pustynne bezdroża Vimmark przypadły mi do gustu, gdyż zostały przygotowane z pieczołowitością oraz z pewnym rozmysłem, to samo więzienie Szarych Strażników sprawiło mi ogromy zawód. Puste, bezduszne, bliźniaczo podobne do siebie korytarze (niby nie można tego nazwać już jawną kalką, ale niesmak nadal pozostaje), które zostały stworzone jakby od niechcenia. Jest to o tyle rozczarowujące, że twórcy mieli całe pięć miesięcy, aby dopieścić nawet najmniejszy fragment danego pomieszczenia i zachwycić graczy iście barokowym przepychem, a ponownie postanowili pójść na łatwiznę. Nic nie usprawiedliwia takiego lenistwa.
W trakcie rozgrywki natrafiłem również na pewne błędy natury technicznej, co mnie dość mocno zdziwiło, gdyż pod tym względem „Dragon Age II” był praktycznie nieskazitelnym wzorem. Niestety, „Dziedzictwo” potrafiło kilkakrotnie odmówić posłuszeństwa podczas wczytywania poszczególnych lokacji i jedyną radą był nieśmiertelny przycisk „restart”. Nie jest to może jakiś straszliwe utrudnienie, niemniej nie powinno mieć ono miejsca.
Na marginesie warto zaznaczyć, że nagrodą za ukończenie rozszerzenia jest potężna broń (jej rodzaj zależny jest klasy postaci), którą możemy samodzielnie uformować w trakcie rozgrywki (wybrać trzy z dwunastu profitów). Zacny pomysł, a sam artefakt jest więcej niż intrygujący, choć mam pewne wątpliwości, czy nie załamie on niezbędnego balansu rozgrywki, aczkolwiek jest to bolączka praktycznie wszystkich DLC. Natomiast jeżeli dobrze przeszukamy lokacje (co nie jest trudne, gdyż do specjalnie rozległych one nie należą), skompletujemy całkiem przydatne ciuszki Szarego Strażnika.
„Dziedzictwo” jest dodatkiem bardzo nierównym. BioWare w pewnym sensie spełniło swoją obietnicę i zlikwidowało część irytujących bolączek trawiących „Dragon Age II”. Nie ulega jednak wątpliwości, że najnowsza przygoda Hawke'a żadnej rewolucji do uniwersum Thedas nie wprowadza (ktoś wierzył w słowa Raya Muzyki?), a co za tym idzie, produkcja nadal pozostawia sporo do życzenia i generalnie rozczarowuje. To trochę tak, jakby chłopcy z Edmonton stracili w pewnym momencie ambicje do głębszych modyfikacji (czyżby przeciętna sprzedaż i mroźne przyjęcie przez fanów?) i doszli do wniosku, że lepiej skupić siły na „Dragon Age III” niż dalej wyciskać sok z tej zgniłej pomarańczy.
Konkludując, rozszerzenie zainteresuje tylko najwierniejszych fanów BioWare. Reszta nie znajdzie w „Dziedzictwie” niczego ciekawego, a sam dodatek otworzy tylko niedawne rany, które i tak jeszcze się nie zabliźniły. Lepiej wydać te 25 zł na inne przyjemności cielesne.
Dziękujemy firmie Electronic Arts Polska za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Plusy
- Usprawniony system walki
- Intrygująca broń i możliwość dowolnego jej uformowania
- Zwiększona różnorodność lokacji
Minusy
- Niewykorzystany potencjał fabularny
- Liniowość
- Nuda i schematyczność
- Zadania poboczne i łamigłówki na pół gwizdka
- Niedopracowanie - BioWare mógł się przez te pięć miesięcy bardziej wysilić...
Komentarze
Widzisz, wielokrotnie mi zarzucano, że mijam się z prawdą, oceniam zanim jeszcze nie zagrałem. Pisano, iż jestem strasznym "haterem" i krytykuję przygody Hawke'a, bo to teraz jest na czasie (co jest generalnie krzywdzące, ale nieważne). Trochę się tego naczytałem i kilkakrotnie toczyłem dość ostre dysputy, aby bronić swojego zdania (i w przypadku "Dziedzictwa" nie jest inaczej, jak ktoś twierdzi, że w tym tekście totalnie bzdurze, to chętnie o tym porozmawiam - ba, zachęcam do tego!). W pewnym sensie to smutne, że po 11 marca, gdy większość moich obserwacji się sprawdziło, nikt nie powiedział - "no ok, miałeś racje", jednakowoż przyzwyczaiłem się do tego Inna bajka, że jak ja gdzieś się minę z prawdą, to potrafię o tym napisać i skorygować swoją opinię (vide pierwsze wrażenia z "Dragon Age II", gdzie napisałem całkiem przychylny tekst, bo pierwsze godziny gry miały potencjał), a jak jest coś faktycznie dobrego, nawet w grze, której nie lubię, to potrafię to docenić (chociażby wrażenia z drugiej prezentacji "Dziedzictwa", gdzie też było sporo ciepłego tonu i nadziei).
Zaznaczam również, że tzw. "gnojenie" (oj... strasznie pejoratywne słowo, niepasujące do sytuacji) nie jest zarezerwowane tylko dla produkcji BioWare (choć, co mnie niepomiernie dziwi, niektórzy tak myślą). Wszędzie tam, gdzie idą w ruch różne dziwne decyzje, marketingowy bełkot czy inne "dawanie ciała", to krytykuje takie poczynania otwarcie. Czy to "Mass Effect 3", czy "Skyrim", czy "Fallout 3", czy DLC do "New Vegas", czy "Two Worlds II"...
Co do wspomnianego "Wiedźmina 2". Przyznam rację, że tytuł jest gorszy w pewnych aspektach od swojego pierwowzoru (boli szczególnie zakończenie, długość rozgrywki i deficyt zadań pobocznych), ale ogólnie mieści się to w jakiś granicach rozsądku i generalnie przypadł mi on mocno do gustu (na dzień dzisiejszy cRPG 2011 roku, ale czy się utrzyma na tym miejscu - wątpię). Większość moich oczekiwań została spełniona, a sam po ukończeniu gry byłem ukontentowany (choć pewien niesmak był i owszem). Uważam, że ta produkcja nie była mierna, lecz bardzo dobra (choć przy "jedynce" lepiej się bawiłem). Oczywiście, możesz mieć inne zdanie i ja je w pełni szanuję. Wybacz, ale przy takiej opinii nie mogę jechać po tytule jak "po burej suce", gdyż byłoby to fałszywe i raczej każdy średnio rozgarnięty czytelnik, wyczułby ten brak szczerości, sam przyznasz?
Co do pewnych wpadek... Jasne, były, to niepodważalny fakt. Porażką była cała ta draka z aktywacją elektroniczną czy pękniętymi popiersiami Geralta z EK, jednakowoż ten temat skrupulatnie opisali moi doskonali koledzy redakcyjni i ja już nie musiałem wylewać specjalnego wiadra pomyj. Poza tym, w moim mniemaniu, REDzi szybko przygotowali bardzo szczodrą ofertę dla pokrzywdzonych graczy i pokazali pewną klasę, co zrekompensowało szkody i dalsze wylewanie jadu było zbędne. Ludzie kręcili też nosem na mnóstwo błędów technicznych w grze, ale chyba miałem ogromne szczęście, bo większość zgrzytów mnie ominęło i nie chciałem się powiesić na myszce w wyniku natrafienia na kolejnego buga. Wniosek - też nie mogłem krytykować, bo sytuacji nie znałem i nie mogłem poczuć na własnej skórze (choć chyba wspominałem w jakimś newsie, że przydałoby się szybkie łatanie temu tytułowi?).
Odwracając więc Twoje pytanie, nie wiem dlaczego sądzisz, że traktuje pewne gry w jakiś specjalny sposób? Trochę to nie fairskie, zważywszy, że każdy mankament argumentuje w jakiś sposób (nic nie bierze się z sufitu). Ja oceniam wszystko według swojej jednej punktacji, a jak ktoś się nie zgadza z moim zdaniem? Cóż, na tym to polega - każdy ma swoją opinię. Natomiast zapewniam Cię, że jeżeli BioWare stworzy w końcu jakichś pełnokrwisty produkt, przy którym autentycznie będę się dobrze bawił, to ocenię go pozytywnie (czego wyraz oddałem w recenzji ME2 czy DA:P) I tyle z mojej strony.
Dodaj komentarz