Na zmrożony po Upadku świat – wykreowany przez Piotra Patykiewicza w jego najnowszej książce – patrzymy oczyma Kacpra, dorastającego syna poważanego w wiosce myśliwego. Udana inicjacja, myśliwski sukces, przedmiot młodzieńczych pragnień i obaw, okazuje się mało znaczącym, niezauważalnym prawie epizodem. W świecie, który coraz szybciej podąża ku zagładzie, nie dane mu będzie życie w uświęconych tradycją ramach.
Mała, prawie że kastowa, społeczność złożona z myśliwych, mcharzy, drwali i złomiarzy (oraz kieratników), izolowana w stylizowanych na Tatry, wysokich górach, musi stawiać czoła coraz większym zewnętrznym wyzwaniom i wewnętrznym naprężeniom. Jedyną wątłą nicią łączącą ich z lokalnym centrum podupadającej od 300 lat cywilizacji jest sygnalista, starszy brat Kacpra. Czas gońców, znoszących skrawki dawnej wiedzy do katedralnej biblioteki, właśnie się kończy.
Autor zadbał o to, by każdy przemyślany i uzasadniony fabularnie zwrot akcji otwierał przed czytelnikiem nowe perspektywy. Każdorazowo dostajemy dostęp do innego fragmentu uniwersum i nowej interpretacji Upadku. W miarę postępów akcji ujawniają się kolejne siły działające w tym świecie i odmienne, sprzeczne z poprzednimi, recepty na ocalenie. Osnową powieści, prześwitującą gdzieniegdzie jasno spod misternie splątanych fabularnych wątków, są kwestie metafizyczne. Można wręcz, bez groźby oskarżenia o nadużycie, doszukiwać się konkurencyjnych teorii teologicznych i ich rzeczywistych protoplastów. Fabularna adaptacja katarskich wierzeń i praktyk jest fantastyczna w każdym znaczeniu tego słowa.
Ta niewątpliwa oryginalność jest jednocześnie największą słabością. Zarzut dotyczy wyłącznie koncepcji, wiarygodności wykreowanego Upadku i mechanizmów rządzących upadłym światem. Autor ujawnił za mało albo (ku czemu się skłaniam) za dużo. Patykiewicz nie domknął swojej koncepcji, by nadać jej zadowalające pozory prawdopodobieństwa, ani też nie zostawił pola do domysłów. Niedopowiedzenie, odrobina tajemnicy, wyszłyby tej powieści na dobre. Ostatecznie mamy kawę na ławę, co skończyło się naiwnie. Racjonalnie usposobiony, dojrzały czytelnik nie może być intelektualnie usatysfakcjonowany.
Skonkretyzowanie tego typu zarzutu w sytuacji, gdy autor dawkuje starannie informacje, byłoby ze strony recenzenta czystą złośliwością, a książka z pewnością nie zasługuje na tak obcesowe potraktowanie. Śmiem po prostu wątpić, czy dałoby się ubrać autorską wizję w naukowe szaty. Skąd takie wymaganie wobec gatunkowej, fantastycznej w oczywisty sposób powieści? Bo to jednak ewidentnie nasz świat, wraz z chrześcijaństwem pokrytym nalotem przyszłej tradycji, zgrabnie wykoncypowanym przez autora. Niestety jeden niepasujący puzzel, czyli absurdalna fizycznie koncepcja świetlików (do reszty nie można się przyczepić), rozsadza obraz, co sprawia, że książki nie mogę ocenić wyżej. Lepiej byłoby powiedzieć mniej i nie narażać się na uśmieszki. Szkoda.
„Dopóki nie zgasną gwiazdy” Piotra Patykiewicza wpisuje się bez wątpienia w modny we współczesnej literaturze – zwłaszcza tej popularnej, skierowanej do młodszego czytelnika – nurt postapokaliptyczny. Jednak, chociaż czerpie – trudno powiedzieć na ile świadomie – z klasyki gatunku, to jest propozycją oryginalną, wciągającą i inspirującą, acz nie do końca przekonującą.
Dziękujemy wydawnictwu Sine Qua Non za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz