"Dishonored" to gra, którą wielu określa jako potencjalnego kandydata do gry roku; zwycięzca największej ilości nagród na targach E3, najciekawsza gra Gamescomu, tytuł ze wszech miar obiecujący i tajemniczy. Kiedy wreszcie udało mi się go uruchomić, moim oczom ukazało się dość ładne, estetycznie zrobione menu, akompaniowane wcale niezłą muzyką. Ustawienia pozostawiły mi jednak wiele do życzenia i w porównaniu do "Borderlandsów 2" prezentują się niezwykle ubogo (mimo że obie gry są robione na tym samym silniku). Nie zwlekałem jednak długo i szybciutko rozpocząłem grę. Oto moje spostrzeżenia cztery godziny później:
W pogoni za "Oblivionem"
Przy grze palce maczała Bethesda, nie mogło więc zabraknąć sztandarowego dla jej gier elementu – zbierania z półek wszystkiego, co się napatoczy, w tym monet po jednej naraz. To charakterystyczny element dla "Fallouta 3", "New Vegas", "Obliviona" czy "Skyrima" – dla mnie nie ma w tym nic złego, wręcz przeciwnie; kiedy zobaczyłem stosik monet leżący na stole, zacieszyłem.
Pamiętaj, cholero, nie klikaj prawym
Mechanika obsługi rzeczy znajdujących się w dłoniach prowadzonego przez nas bohatera jest co najmniej dziwna, żeby nie użyć innych, bardziej pejoratywnych słów. To, co mamy w prawej dłoni, kontrolujemy prawym przyciskiem myszy, a to, co mamy w lewej, kontrolujemy lewym – a ja mam zły zwyczaj dowolnego wciskania prawego przycisku ot tak, po prostu. Tutaj po takim przypadkowym kliknięciu wypaliłem z pistoletu, psując sobie idealnie przekradnięty poziom. Nie byłem szczęśliwy.
"Half-Life 2" pośród pary
Jeśli miałbym przyrównywać do czegoś wygląd gry, to właśnie do legendarnej gry Valve’a – kroczące roboty, strażnicy w maskach, pola elektryczne tarasujące przejścia i wszystko w surowych, odartych z ciepła barwach, pośród miasta rządzonego twardą ręką. Kojarzy się i przypomina – czemu trudno się dziwić.
Face/Off
Jedyne, co mierzi mnie w całej grafice "Dishonored", to wygląd twarzy i głów – nie do końca wiem, co projektowali designerzy, co chcieli osiągnąć. Głowy są trochę karykaturalne, ale nie do końca – w rezultacie wyglądają dość paskudnie i trudno się przyzwyczaić do takiego, a nie innego wyglądu postaci.
Prawie jak "Baldur's Gate"
Mamy do wyboru opcje w dialogach!
No i można jeszcze wykupywać usprawnienia. Element RPGowy w "Dishonored" jest właśnie tym – elementem.
Kliknij, aby wygrać
Może to rezultat tego, że gram za krótko, ale po wykryciu, kiedy przystępujemy do walki, jest ona bardzo schematyczna. AI jest niezłe, przeciwnicy blokują, odpychają i zachodzą z flanki, ale wszystko, czego potrzeba do zwycięstwa, to naparzanie lewym przyciskiem myszki w odpowiedniej chwili. Zwycięstwo gwarantowane.
Wiktoriańskie melodie
Muzyka w "Dishonored" wpada w ucho – jest klimatyczna, dynamiczna kiedy trzeba i odpowiednio mocno nastrojowa. Przesłuchanie ścieżki dźwiękowej po jej wydaniu będzie jedną z pewniejszych rzeczy na mojej liście todo.
Plama na honorze, tudzież dyshonor
Trudno mówić o fabule nie znając jej całej, ale gra zapowiada się ciekawie – jest morderstwo, jest intryga, jest grupa rebeliantów i jest starszy pan pływający łódką. Nie wiem też, czy twórcy nie puścili kilku oczek fanom literatury Pratchetta – Admirał Havelock, Pratchett Warehouses – do tego świat jest odpowiednio okraszony wątkami pobocznymi, małymi, urozmaicającymi dialogami czy książkami i notatkami, które podobnie jak w grach spod sztandaru The Elder Scrolls wzbogacają świat i czynią go bardziej żywym. Póki co znalazłem w tym wszystkim jedną łyżkę dziegciu…
Łyżka dziegciu
Cała ta magia. Niepotrzebne to zupełnie i dla mnie cały ten świat mógłby się bez tego obyć i byłby znacznie zdrowszy. Nie pasuje mi to zupełnie – wolałbym, gdyby te supermoce były realizowane za pomocą jakichś ciekawych, steampunkowych gadżetów (niewidzialność za pomocą wiktoriańskich, załamujących światło luster na parę, tak!), niż jako magiczna zdolność wymagająca many. No, ale nic, jest to jest.
I jeszcze na koniec
Brak checkpointów! Autosave przy ważnych miejscach to dla mnie podstawa – tu jest tylko przy początku misji i dla mnie, kiedy wciągnę się w grę tak, że zwyczajnie zapomnę o zapisaniu, ktoś mnie ubije, a ja na ów początek się cofnę, brak autozapisu jest elementem przekreślającym całą zabawę. Z tego też powodu musiałem grę przerwać, bo zwyczajnie zdenerwowałem się, gdy okazało się, że mam godzinę grania w plecy. Zgodzicie się ze mną, że nie jest to zbyt fajne, ale hej – dzięki temu wiecie, co czuję.
"Dishonored" ma potencjał, lecz żeby wiedzieć, czy jest on zmarnowany, czy wykorzystany, muszę pograć więcej. Teraz, kończąc ten tekst, prowadzę swoją korporację ku zwycięstwu w "EVE Online", ale moje myśli krążą wokół mrocznego Dunwall i jego pełnych szczurów kanałów. A ja już jestem pewien, że wieczorem do nich wrócę.
Komentarze
Jeśli miałbym recenzować i oceniać Dishonored wystawiłbym jej coś w okolicach szóstki. Estetyka świata okej, ale ani fabuła nie powaliła, ani mechanika gry, ani nic... Spodziewałem się czegoś lepszego.
PS: Ja wszystkich zabijam
Nie zgadzam się praktycznie ze wszystkim co napisałeś Krzyś i z Dishonored mam zupełnie inne odczucia. Zdecydowanie bardziej na grę akcji roku nadaje się wg. mnie Max Payne 3.
Co do gry roku, dla mnie jest to "Risen 2: Mroczne wody" Ale muszę dłużej pograć w "Borderlands 2", bo to też b. dobra produkcja.
5+/10 gdybym stawiał ocenę.
Osobiście całą grę zrobiłem jedynie z tym kozikiem i runą teleportacji/wirem w rambo style. Było to bardzo satysfakcjonujące. Kontra, kontra, szybka nauka latania. Steampunk, przerysowane modele są w porządku ale... no właśnie, ta gra nie jest konsekwentna. Pewien dzieciak jest jak najbardziej proporcjonalny, tak samo kobieta w tej naszej pseudo-bazie (ta od misji bodaj 3 co prosiła by jej wujka (?) nie zabijać. I dziwki.
Ciekawe czemu? Tak czy inaczej brak konsekwencji to dla mnie minus.
Sprawa druga, mam znajomego co grę całą robi bez zabijania i po cichu. Ponoć wszystko zamyka się w timeingu odpowiednim co dla skradonek. Jest to cokolwiek głupie, nie odciągasz wrogów, nie unikasz ich patroli (zawsze są zamknięci na danym obszaże i konkretnych ścieżkach) co jest stosunkowo... głupie. To już wcześniejsze splintel celle z panem Fisherem miały to wszystko rozbudowane parokrotnie lepiej.
Jednak dynamika starć, kozik i moc wiru to zdecydowanie coś co pozwala czerpać przyjemność z tej gry.
DX: HR był dla mnie skradanką i trwał znacznie dłużej niż to. Ale z drugiej strony tam nikt nikomu nie dawał teleportacji. To strasznie skraca grę - wieża dunwall stała się przez to śmiesznie prosta, bo całą trasę pokonałem praktycznie po dachach i murkach, w samej wieży przeskakując dwa żyrandole i voila, jestem na miejscu i czekam na ofiarę. Przejście kosztowało mnie może ze dwa quickloady, ale jak już wytyczyłem sobie ścieżkę to co, przejście całego poziomu zabrało mi 20 minut? Dajcie spokój, to jest trochę śmieszne.
Wiecie co mi przypomina ta gra? Nowego Snipera, tam V2 Elite, czy jak to się nazywało. Też porządna, solidna gra, też ma fajny motyw wbudowany w mechanikę, ale też brakuje jej tego czegoś (choć przekradanie się w niej jest O WIELE trudniejsze niż w Dishonored), ale też brakowało mi tego czegoś, co sprawiłoby że nie włączam tej gry z braku lepszego zajęcia ale dlatego że o-ja-cię-nie-mogę-musze-w-to-dalej-grać-bo-zdechnę. Tak miały na przykład Skyrim i Borderlandsy 2, z nowszych tytułów.
Dodaj komentarz