Moje skojarzenia z literackim „Diablo III” do tej pory krążyły wokół tytułu „Zakon”, będącego materiałem promocyjnym gry, plasującym się na przeciętym, rzemieślniczym poziomie. Teraz, kiedy opadł już medialny szum, można poświęcić się innym lekturom. Nakładem Fabryki Słów nad Wisłę zawitał zbiór opowiadań o dość długim tytule – mowa rzecz jasna o „Gdy zapada ciemność, rodzą się bohaterowie”. To nie jedyny rozbudowany element, bowiem szybko zwróciłem uwagę na nazwisko autora – a właściwie kilka nazwisk, gdyż doliczyłem się aż sześciu. Czy ta różnorodność wyszła na dobre?
Pomysł stworzenia opowiadań ze świata „Diablo” i wydania ich w jednej książce od razu przywiódł moje myśli do „Necrosis” Jacka Piekary. Już sam wstęp zapowiada nam randkę z grozą, która nie jest aż tak oczywista i często mocniej na wyobraźnię działa jej wyczekiwanie niż prawdziwa twarz. Stąd też autor wstępu, Mickey Neilson, postanowił przetrzeć szlak pozostałej piątce, otwierając „Gdy zapada ciemność, rodzą się bohaterowie” swoim opowiadaniem pt. „Nienawiść i dyscyplina”.
W dużym uproszczeniu można przyjąć, iż każda z historii dotyczy innej klasy postaci w samej grze. Poznajemy łowczynię demonów, Vallę, która na własną rękę postanawia zbadać zło stojące za wydarzeniami w pobliskiej wiosce. Szybko okazuje się, że to starcie tak z bestią, jak i własnymi słabościami, które okiełznać mogą tylko najlepsi łowcy demonów.
Neilson nie kryje swojej fascynacji utworami Stephena Kinga, jednak wciąż od mistrza może nauczyć się całkiem dużo. Samo opowiadanie ma wartką akcję, długo trzyma w napięciu i poprawnie oddaje strach przed porażką, jednak pościg za demonem okazuje się w dużej mierze walką z przeszłością, co u mnie zwykle wywołuje ziewanie. Nie pogardziłbym także walką z użyciem śmiercionośnych kusz, czego jest tutaj niestety jak na lekarstwo.
Drugie z opowiadań, „Wędrowiec”, które stworzył Cameron Dayton, opowiada losy barbarzyńcy Kehra, który wraca w cień roztrzaskanego szczytu Arreat w poszukiwaniu odkupienia. Wciąż prześladuje go widmo siostry, zaś napotkani na szlaku uchodźcy tylko opóźniają go w drodze do Zachodnich Marchii. Mimo to mężczyzna postanawia im pomóc, dzielnie odpędzając kolejne ataki kozłoludzi.
To opowiadanie jest zdecydowanie jednym z najsłabszych. Kehr to małomówny olbrzym, który nie dzieli się z nikim swoją przeszłością i właściwie co noc z nią walczy. Wątek widma siostry nie znajduje w ogóle swojego rozwiązania i wciąż się zastanawiam, kim (lub czym) w istocie była zjawa, skoro rolę „głównego złego” zajął przeciwnik groteskowy i właściwie niepasujący do świata „Diablo”. Zakończenie, jakkolwiek pozytywne, sprawia wrażenie napisanego na odczepne i nie niesie ze sobą żadnych głębszych przemyśleń. Szkoda, ponieważ wciąż żywa legenda świętego obowiązku ochrony góry Arreat aż prosi się o głębsze przemyślenia.
„Nieustępliwy”, pióra Matta Burnsa, o wiele bardziej przypadł mi do gustu. Główny bohater, Zota, to mnich z Iwogrodu, wędrujący przez skażoną złem Gorgorrę, gdzie „nic nie jest takie, jakie się wydaje”. Przyłącza się do niego dwóch uchodźców, jednak dopiero spotkanie ze ślepym chłopcem daje mnichowi cel w podróży przez niegościnne ziemie. Tę podróż, pełną cierpkich wspomnień z okresu szkolenia, przerywa spotkanie z dawnym mistrzem, który okazuje się być odpowiedzialnym za rzeź niewinnych. W „Nieustępliwym” podobać się mogą zwłaszcza fragmenty dotyczące doktryny mnichów, walczących z zepsuciem przy pomocy poświęcenia i wielu lat treningów. Jedność z bogami oraz czystość umysłu poddane zostają próbie w starciu, w którym demoniczny wpływ okazuje się być jedynie twarzą kogoś, kto w swojej wierności zwierzchnikowi zdolny jest do makabrycznych działań. To miła odmiana, gdzie szeroko pojmowane „zło” nie jest stworem z mackami, lecz człowiekiem z krwi i kości.
Trzecia historia, „Świetlik”, przekazywana nam jest jako opowieść jednego z magów Vizjerei. Podejmuje się on nauki obiecującej dziewczynki, Li-Ming, która od najmłodszych lat epatuje swoim nieprzeciętnym potencjałem. Po wielu latach dziewczyna postanawia opuścić bezpieczne mury klasztoru, chcąc walczyć z tym, co przyniosła ze sobą spadająca kometa. Li-Ming kieruje się szlachetnymi pobudkami, lecz nigdy nie nauczyła się, że jej działania wpływają na wiele osób i nie sposób jej przewidzieć wszystkich konsekwencji.
To chyba najbardziej klasyczne opowiadanie w całym tomie, jednak narrator to doświadczony życiem człowiek, który wielokrotnie widział, co też może się stać z tymi, którzy nieroztropnie, na własną rękę, pragną naprawiać świat. Dopiero mocne zakończenie zdradza jego prawdziwą tożsamość i niesie cierpką prawdę, gdy okazuje się, że sam potencjał otwiera furtkę ku wypaczeniu. Te prawdy dość dobrze oddają charakter pracy czarodziejów, więc w tej materii Michael Chu spisał się na medal.
Zupełnym zaskoczeniem okazało się opowiadanie, za którym stoi Matt Burns. „Kroczący w zwątpieniu”, bo to o nim mowa, jest opowieścią o Banu – jednym z szamanów Siedmiu Kamieni. Podczas jednego z rytualnych polowań spotyka bluźniercę poddającego w wątpliwość krwawe rytuały, które nie pozwalają duszom na pobyt w duchowym raju, zwanym Mbwiru Eikura, lecz są dla nich jedynie więzieniem, dzięki któremu przy władzy utrzymuje się kasta szamanów. Wkrótce młody Banu przejrzy na oczy, lecz za prawdę przyjdzie mu zapłacić wysoką cenę.
Opowiadanie to z początku wydało mi się męczące. Sporo trudnych do wymówienia nazw, do tego jakieś plemiona i polowanie, które właściwie jest rzezią, łapanką niewolników, nie zaś honorowym starciem. Jednak z każdą stroną zaczęło mnie wciągać coraz mocniej, przez co okazało się ciekawą i niemal mistyczną wyprawą do świata, który w samej grze ogranicza szamana do roli dzikusa w masce. Także samo zakończenie jest satysfakcjonujące, poprzedzone niespodziewanym zwrotem akcji.
„Theatre macabre: Mroczne wygnanie” stworzono jako hołd dla twórczości Edgara Allana Poe. To historia twórcy sztuk teatralnych, który musi się zmierzyć z konkurencją. Nie wytrzymuje presji, przez co posuwa się do zabójstwa i kradnie diabelską sztukę swojego rywala. Nie wie, że cena za sukces będzie niezwykle wysoka, a jego działalność jest w istocie wypełnieniem woli samego Beliala.
Chociaż całość została przedstawiona w formie przesłuchania, to wspomniane opowiadanie jako jedyne nawiązuje do buntu stanowiącego podstawę wygnania Najwyższych Złych na ziemię. To dobry przykład chciwości, która prowadzi do zatracenia. Jedynie zakończenie jest zbyt przewidywalne i burzy odbiór tej barwnej opowieści.
Cykl zamyka „Głód” Erika Sobola. Młody pisarz nie wzbudził tym dziełem mojego entuzjazmu, bowiem historia pustynnego przewodnika, który pada ofiarą demona, zbyt mocno przypomina „Obcego”. Potwór wślizguje się do jego wnętrza i chce tylko pożerać, przez co z czasem przejmie władzę nad nosicielem.
Właściwie mamy tu do czynienia ze sztampową opowieścią, gdzie dobro ostatecznie zwycięża, a zło zostaje ukarane. Kierujący głównym bohaterem demon to istota, która pragnie jedynie pożerać, a więc odpadają wszelkie rozterki egzystencjalne. Podążająca jego tropem Lidra jest równie "rozbudowaną" postacią, przez co dostajemy do rąk dość naiwną historyjkę bez większego morału, za to z dużą ilością trupów.
Docierając do końca ostatniego z opowiadań, przeczytamy dodatkowo krótką notkę biograficzną każdego z autorów, dlatego warto jeszcze przyjrzeć się polskiemu wydaniu. Okładka jest kolorowa i dosłowna w swym przekazie, chociaż osobiście widziałem już lepsze grafiki powiązane z grą. W środku także znajdziemy inne ilustracje, które zdobią każde z opowiadań. Te są już dużo lepsze i miło nastrajają do lektury.
W samym tekście co prawda natknąłem się na małe błędy, jednak do moich rąk trafił egzemplarz recenzencki, przez co o pewnych nieścisłościach jestem informowany już z poziomu okładki. Podział na rozdziały jest czytelny, zaś spis treści na końcu szybko pozwala odnaleźć interesujące nas opowiadanie. Można więc mówić o solidnym wydaniu w możliwej do przełknięcia cenie niemal 35 PLN.
Podsumowując, „Gdy zapada ciemność, rodzą się bohaterowie” to udany zbiór opowiadań. Zaciera niekorzystne wrażenia z lektury „Zakonu”, a jednocześnie pozytywnie zaskakuje, bowiem wśród autorów widnieje wielu debiutantów. Każda z klas postaci otrzymała swoje opowiadanie, odpowiednio przygotowane do charakteru danej profesji. Całość pochłonąłem na raz bez zbędnych przerw, przez co jest to dobra i odprężająca lektura. Czego chcieć więcej od książki z „Diablo” w tytule?
Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz