Planeta drżała w posadach. Mająca swoje źródło w śmierci, potężna fala wezbrała głęboko, w jądrze świata i stopniowo zagarniała coraz większe jego obszary, emanując poprzez mdłą atmosferę coraz dalej i dalej ku gwiazdom, aby odbić się od nich porażającym echem. W epicentrum tego wstrząsu, u progu nowej ery, lśniącej coraz jaśniejszym blaskiem na horyzoncie zdarzeń, stał Sidious – niczym naczynie wypełnione aż po brzegi Mocą, tak silną, że przez chwilę obawiał się, że może się w niej zatracić... i zniknąć. Ta chwila była jednak nie tyle końcem, co prawdziwym początkiem – z dawna wyczekiwanym; nie tyle transformacją, co wzmożeniem rzeczywistości, niczym nagła zmiana grawitacji.
Jego myśli huczały gwarem głosów – bliskich i dobiegających z daleka, tak z teraźniejszości, jak i zamierzchłej przeszłości. Zjednoczone w pochwalnym chórze, ogłaszały nadejście jego panowania i radowały się nastaniem nowego ładu. Podniósłszy żółte oczy na niebo, Sidious zobaczył płonące jasno, drżące trwożnie przed jego potęgą gwiazdy; w głębi duszy czuł, jak namaszcza go potęga Ciemnej Strony Mocy.
Powoli, niemal niechętnie zaczął wracać do rzeczywistości; skupił wzrok na swoich wypielęgnowanych dłoniach. Zanurzony z powrotem w teraźniejszości, zauważył, że oddycha gwałtownie, niemal spazmatycznie, a pokój, w którym się znajduje, tętni aktywnością codziennych, monotonnych odgłosów. Klimatyzacja szumiała cicho, a kosztowne obicia ścian falowały lekko w jej podmuchach. Włókna dywanów z drogocennych tkanin wchłaniały i neutralizowały plamy rozlanych cieczy. Droidy krzątały się, wchodząc sobie co chwila w paradę. Sidious rozejrzał się, żeby ocenić panujący w pomieszczeniu bałagan: poprzewracane antyczne meble, wiszące krzywo obrazy – można było odnieść wrażenie, że całkiem niedawno przez pokój przeszła trąba powietrzna. Obok na podłodze leżał posąg Yanjona, jednego z czterech mędrców z Dwartii – statuetka, której Sidious skrycie pożądał już od dawna.
Obok zaś leżał Plagueis, z rozrzuconymi bezładnie patykowatymi kończynami i odwróconą na bok podłużną głową. Wciąż miał na sobie wytworny strój, jakby wybierał się na wieczorne przyjęcie.
Nie żył.
Ale czy na pewno?
Targnięty nagłymi wątpliwościami Sidious spojrzał na niego chmurnie i podejrzliwie. Czy fala, która wstrząsnęła galaktyką w posadach, była jego dziełem, czy może groźbą, zwiastującą przyszłe wydarzenia?
Czyżby Muun zdołał go zwieść? Czy to możliwe, że Plagueis rzeczywiście zgłębił sekret nieśmiertelności i jednak przeżył? Co prawda nie stanowiłoby to chyba zbytniego wysiłku dla kogoś o tak wielkim umyśle – dla kogoś, kto przedkładał realizację Wielkiego Planu ponad wszystko. Cóż, wszystko wskazywało na to, że Plagueis sam zaplątał się we własnoręcznie utkaną sieć zawiści i zachłanności – i to tak skutecznie, że stał się ofiarą własnych knowań, własnych słabości.
Z zachowaniem należytej ostrożności zbliżył się do ciała swojego byłego Mistrza i Mocą obrócił je na plecy. W tej pozycji i z tej odległości Plagueis wyglądał niemal jak wtedy, kiedy Sidious spotkał go pierwszy raz, wiele lat temu: gładka, bezwłosa czaszka, garbaty nos o grzbiecie spłaszczonym, jakby uderzyła weń wstrząsopiłka, i koniuszku niemal dotykającym górnej wargi... wystająca dolna szczęka, zapadnięte, nadal pełne groźby oczy – rzadka cecha u Muuna. Ale też i Plagueis nie był przeciętnym Muunem; był zresztą nieprzeciętny pod każdym względem.
Sidious ostrożnie sięgnął ku niemu poprzez Moc. Przy dokładniejszej inspekcji zauważył, że jego sinawa już skóra wygładza się, a rysy twarzy stopniowo łagodnieją.
Jak przez mgłę świadom szumu klimatyzacji i dźwięków dobiegających z zewnątrz do luksusowego apartamentu, czuwał przez jakiś czas przy zwłokach, a potem wstał i odetchnął z ulgą. Nie, to nie była żadna sithańska sztuczka, żadna sfingowana śmierć, tylko ta prawdziwa – kostucha nieodwracalnie wzięła Plagueisa w swoje objęcia. Istota, dzięki której Sidious zyskał potęgę, była martwa.
Jego oczy zalśniły okrutną uciechą.
Muun mógłby przeżyć kolejne sto lat w dobrym zdrowiu, a gdyby jego plan w pełni się powiódł, żyłby wiecznie. Koniec końców jednak, chociaż sądził, że może ocalić od śmierci innych, poniósł porażkę: nie zdołał uchronić przed nią nawet siebie.
Sidiousa przepełniła nagła duma z osiągnięcia celu. Myślał coraz jaśniej.
Cóż, wyglądało na to, że nie było to jednak tak trudne, jak mu się początkowo zdawało...
Wiedział jednak, że w każdej sytuacji sprawy rzadko przybierają spodziewany obrót. Przyszłość zmieniała się czasem w mgnieniu oka. Podobnie jak wybiórcza pamięć odpowiadała za kształtowanie w czyichś oczach przeszłości, tak i przyszłe wydarzenia były w ciągłym ruchu, niczym ruchome cele. Działając instynktownie, można było uchwycić ten odpowiedni, najlepszy moment i ingerować w niego, ale ułamek sekundy później wszechświat wracał na swoje tory – i nieważne, jak silna, niczyja wola nie mogła zmienić nurtu przyszłości. Można było ją tylko obserwować i działać zgodnie z jej sugestiami. Pierwiastek zaskoczenia – kluczowy element, brakujący składnik – nie figurował w tablicy okresowej przyszłości. Jej kapryśne przemiany były rozrywką dla Mocy; w ten sposób przypominała wszystkim istotom rozumnym, że niektóre tajemnice mają pozostać na zawsze nieodkryte.
Mając pewność, że dopełnił woli Ciemnej Strony, Sidious podszedł do okna apartamentu.
Byli tylko dwiema istotami w galaktyce zamieszkiwanej przez niezliczone ich tryliony, a jednak to, co wydarzyło się przed chwilą w tym pomieszczeniu, miało wpłynąć na losy ich wszystkich. Kształt galaktyki zmienił się przez narodziny jednego z nich, a jej dalsza transformacja miała się dopełnić poprzez śmierć drugiego. Czy jednak tę zmianę odczuł ktoś jeszcze? Czy jego wrogowie wiedzieli, że oblicze Mocy przeszło nieodwracalną metamorfozę? I czy to wystarczy, aby obudzić ich z zaślepienia i samozadowolenia? Miał nadzieję, że nie. Teraz będzie mógł zacząć wprowadzać w życie swój plan zemsty.
Poszukał na niebie nowej, wschodzącej konstelacji gwiazd potęgi i chwały – i znalazł, chociaż już wkrótce miał ją zgasić nadchodzący świt. Teraz jednak, zawieszona nisko nad horyzontem, widoczna tylko dla tych, którzy wiedzieli, gdzie i jak jej szukać, zwiastowała nadejście nowej ery. Dla większości istot żywych gwiazdy i planety poruszały się jak dawniej, trajektoriami wyznaczonymi na długo przed ich ognistymi narodzinami, jednak w rzeczywistości niebieski porządek został nieodwracalnie zaburzony, zmącony przez ciemną materię i pchnięty na nowe tory. Sidious czuł w ustach posmak krwi; w jego piersi wylęgał się powstający z najmroczniejszych głębin jego duszy potwór, przeobrażający go w straszliwą istotę, gotową już niebawem ukazać się światu.
Ciemna Strona upomniała się o niego i zawładnęła nim, a on ją okiełznał i uczynił swoim narzędziem.
Zdyszany – nie z wysiłku, ale od nagłego przypływu potęgi – wyprostował się i pozwolił, żeby bestia przejęła kontrolę nad jego ciałem.
Czy Moc była w kimkolwiek i kiedykolwiek tak silna?
Sidious nigdy się nie dowiedział, jak skończył Mistrz Plagueisa. Czy on także zginął z ręki swojego ucznia? Czy Plagueis także doświadczył smaku triumfu, kiedy stał się jedynym Lordem Sithów? Czy on także pozwolił wyjść na świat swojej wewnętrznej bestii?
Podniósł wzrok na ekliptykę. Odpowiedzi były na wyciągnięcie ręki, zapisane w świetle, pędzącym poprzez czas i przestrzeń. Przeniknął go płynny ogień, a w umyśle rozbłysły wizje przeszłości i przyszłości; otworzył się na nową, zmienioną galaktykę, jakby pragnął odrzeć ją z przebrzmiałych – i nadchodzących – dziesięcioleci...
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz