Każdy, kto chociaż otarł się o gatunek science-fiction, słyszał o Philipie K. Dicku. Jego najsłynniejszym, choć moim zdaniem dalekim od najlepszych, dziełem jest powieść „Czy androidy marzą o elektrycznych owcach”. Popularność ta jest efektem powstania filmu pt. „Blade Runner” (po polsku „Łowca androidów”) Ridleya Scotta, luźno bazującego na książce. Część ludzi albo nie wie, albo nie rozumie, że lektura oraz jej ekranizacja to całkowicie odmienne rzeczy, kładące nacisk na zupełnie inne sprawy. W związku z tym powieść spotyka się z ostrą krytyką, a nawet odrzuceniem, co uważam za wybitnie niesłuszne.
Akcja rozgrywa się w roku 2021 (w oryginale był to rok 1992). Kolejna wojna światowa zniszczyła niemalże całą Ziemię. W gruncie rzeczy nie nadaje się ona do zamieszkania. Pył radioaktywny zabija wszystko. Pierwsze zaczęły padać sowy. Obecnie żywe zwierzę jest warte niemały majątek, a każda rodzina chce mieć chociaż jedno. Ludzie, którzy przeżyli, w większości wyemigrowali na Marsa. Część jednak nie może tego zrobić z powodu powstałych u siebie defektów genetycznych, rodzaju pracy czy szeregu innych czynników. Jednak ci, którzy wyjechali, otrzymali androida. Sługa, maszyna, niewolnik, wręcz doskonały pracownik. Jednakże wraz z rozwojem techniki roboty były coraz bardziej ulepszane. Ich mózgi stawały się efektywniejsze, aż w końcu przeskoczyły ewolucyjnie większą część naszej populacji. Był to czas, gdy zaczęły się buntować…
Głównym bohaterem książki jest Rick Deckard, łowca androidów. Oficjalnie jest oficerem policji, gdyż reszta społeczeństwa nie może dowiedzieć się o niebezpieczeństwie ze strony cyborgów. Rick dostaje bardzo niebezpieczne zadanie zlikwidowania szóstki androidów nowego typu – "Nexus-6". Czekająca go misja zaważy nie tylko na jego życiu, ale również umyśle.
Nie chciałbym zdradzać więcej z tej dość krótkiej powieści. Dick opowiada nam o policjancie, który zmaga się głównie z samym sobą podczas całej książki. Pokazuje nam świat, gdzie każdy chce mieć zwierzę, lecz nie każdego jest na to stać. Ludzie kupują więc sztuczne okazy. Chociaż inni nie są w stanie odróżnić ich od prawdziwych, właściciele czują się gorsi i niegodni funkcjonowania w społeczeństwie. Rick posiada sztuczną owcę i przyjmuje zadanie głównie dlatego, że chce kupić sobie prawdziwą.
Najważniejszym wątkiem lektury są zdecydowanie same androidy. Umysł Dicka, podróżujący po krainach nietkniętych ludzką myślą, szukał odpowiedzi na pytanie co nas różni od maszyny. W jego powieści nasz gatunek stworzył coś niezwykle podobnego do nas, a w pewnych względach nawet przewyższającego. Twórcy robotów za wszelką cenę chcą chronić swój produkt, wiedząc, że może być zagrożeniem dla ludzkości. Nie mniej jednak nie są oni w stanie zrobić jednego – nauczyć cyborga empatii. Android nie jest w stanie odczuwać czegoś takiego do innego androida, a tym bardziej do człowieka. Ciężko w to uwierzyć, gdyż to ziemianie zabijali się nawzajem przez lata, zniszczyli Ziemię i wytworzyli pył radioaktywny, a na koniec musieli emigrować na Marsa, gdzie życie jest prawdziwym koszmarem.
Ludzkość wynalazła więc pewien test, pozwalający odróżnić nas od nich właśnie na podstawie tej cechy. Jednak pisarz stawia tutaj kolejne pytanie. A co ze schizoidalnymi pacjentami psychiatryków, mającymi zdeformowaną osobowość i niezdolnymi do empatii? A co jeżeli pojawi się zwykły człowiek z takim samym problemem, którego innym sposobem nie można odróżnić od normalnych ludzi? Nie mniej jednak autor dość jasno określa swoje stanowisko wprowadzając do fabuły tzw. specjali. Są to pewnego rodzaju mutanty, których sprawność fizyczna i umysłowa została znacząco obniżona. Mimo to są zdolne odczuwać empatię, a więc są lepsze od najbystrzejszego androida.
Dick nie byłby Dickiem nie wprowadzając do książki pewnej formy religii. Tutaj ma ona postać merceryzmu. Ludzie posiadają skrzynki empatyczne, dzięki którym wcielają się w Wilbura Mercera, wspinającego się na wzgórze i cierpiącego z powodu jej trudów oraz oprawców, rzucających w niego kamieniami. Człowiek używający skrzynki jest raniony naprawdę, ale jest to rekompensowane poczuciem wspólnoty z innymi, co jest szczególnie ważne w opuszczonym postapokaliptycznym świecie.
Największą zaletą jest tworzony przez nią chaos. Dick miesza nam w głowach równocześnie z naszym protagonistą. W pewnym momencie sami nie jesteśmy w stanie powiedzieć, kto jest androidem, a kto człowiekiem. To niezwykle fascynujące i sprawia, że książka jest nieprzewidywalna. Mimo wszystko, momentami może być ona nieco ciężka w odbiorze. Merceryzm jest dziwną, skomplikowaną i nie do końca możliwą do ogarnięcia religią. Akcja rozwija się raczej powoli i po pewnym jej zwrocie wraca do wolnego tempa.
Podsumowując, jest to bardzo dobra książka, jednakże nie najlepsza ze zbioru Dicka. Pisarz miał niezłego „tripa” podczas jej pisania, w związku z czym powieść nie należy do najłatwiejszych. Zdecydowanie polecam ją przed seansem filmu "Blade Runner", ale lektura po nim też powinna być obowiązkowa!
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz