Pythoni wracają do gry?
Przeszło 19 lat musieliśmy czekać, aby Terry Jones ponownie zasiadł na stołku reżyserskim. Na powrót artysty, dzięki któremu przeżyliśmy absurdalne przygody w poszukiwaniu Świętego Graala, wyśmiewaliśmy stereotypy filmów religijnych czy wyruszyliśmy na wielką wyprawę z nieprzystosowanym społecznie wikingiem. Na dodatek ponownie skrzyknął swoich byłych kolegów z legendarnej ekipy Monty Pythona, aby pomogli mu przy nowym projekcie. Weteran komedii nie mógł znaleźć lepszego okresu na comeback, w dobie, kiedy gatunek został zdominowany przez bezmyślny humor na pograniczu klozetu oraz chroniczne odgrzewanie kotleta.
Tylko czy "Czego dusza zapragnie" to faktycznie zwiastun renesansu? Niekoniecznie. To raczej lekka i kameralna komedia, poprawiająca samopoczucie na koniec wakacji. Szkoda, bo apetyty były zdecydowanie większe.
Cała fabuła kręci się wokół niepozornego nauczyciela gimnazjum – Neila. Choć intelektu i czaru nie można mu odmówić, to nie da się ukryć, że to typowy szary zjadacz chleba, który nie wyróżnia się niczym specjalnym na tle reszty społeczeństwa. Sęk w tym, iż w wyniku losowania został wybrany przez rasę kosmicznych snobów na przedstawiciela gatunku ludzkiego. Neil nie ma świadomości, że na okres 10 dni zostają mu wręczone moce spełniania najskrytszych i najdziwniejszych pragnień. Jeżeli wykorzysta je, aby czynić dobro – Ziemianie zostaną przyjęci do elitarnej międzygalaktycznej rady ponadprzeciętnych gatunków. W przeciwnym wypadku – ludzi czeka eksterminacja.
Jak można łatwo się domyślić, od momentu uzyskania boskich mocy zaczyna się cała zabawa, a Neil folguje sobie, świadomie bądź mniej, w każdej sferze życiowej. Wyobraźni mu nie brakuje, więc przechodzimy przez całą kawalkadę życzeń – od tych prostych oraz egoistycznych, po te bardziej wymyślne, a co za tym idzie, wpływające na otoczenie i mające poważne konsekwencje. Gagów oraz humoru sytuacyjnego w tych momentach jest sporo, lecz co ważniejsze, trafiają one zazwyczaj w dziesiątkę i zachowują dobry smak, nawet kiedy robi się pieprznie (scena łazienkowa).
Warto jednak zaznaczyć, że bohater nie jest niewdzięcznym dupkiem pokroju carrey'owskiego Bruce'a, który za pośrednictwem boskich mocy pragnie wyrównać rachunki za kopy w tyłek czy różne niesprawiedliwości życiowe. To raczej swój chłop, mający dość przyziemne marzenia oraz zdecydowanie za dobre serducho. Ma jak najlepsze chęci, ale mu trochę nie wychodzi. Stąd też mierzenie się z nieprzyjemnymi (nierzadko śmiercionośnymi) skutkami nieprzemyślanych życzeń i tytaniczne próby naprawienia głupich błędów autentycznie bawią oraz wzbudzają sympatię. Neila po prostu nie da się nie polubić, więc praktycznie na każdym kroku podświadomie mu kibicujemy.
Duża w tym zasługa Simona Pegga, który znakomicie czuje się w skórze mądrego, ale także nazbyt empatycznego, jak również deczko niezdarnego nauczyciela literatury. Od aktora tryska mnóstwo pozytywnej energii, potrafi rozbawić widza w zupełnie niepozornych momentach i swoją charyzmą ciamajdy kradnie cały film. I tu dochodzimy do sedna...
...bo produkcja jest nierówna. Terry Jones ewidentnie starał się złapać zbyt wiele srok za ogon, w efekcie czego zdarzają się momenty dość czerstwe oraz przewidywalne. Cały wątek z Robem Riggle należałoby wykreślić lub zmodyfikować, bo szkoda marnować taki komediowy dynamit na typowe uderzanie w narodowe stereotypy pod płaszczykiem macho-jankesa-dupka. Za to skandalicznym marnotrawstwem jest wątek kosmitów, którym głosu udzielili członkowie Monty Pythona. Poza zwyczajową wyniosłością oraz arystokratycznym zaślepieniem, humoru tutaj naprawdę niewiele. No i, nie oszukujmy się, czasu ekranowego dostali oni wyjątkowo mało, więc kto sobie ostrzył zęby na pełny powrót legendarnej grupy komików, niech przestanie bujać w obłokach.
Co z Kate Beckinsale? Jest i w sumie tyle można o jej kreacji napisać. Generalnie duża w tym wina scenariusza oraz dość typowej roli "obiektu westchnień" głównego bohatera. Motyw romantyczny w znacznej mierze ratuje Denis... gadający pies, któremu głosu użyczył nieodżałowany Robin Williams (świetny voice-acting, co nie dziwi). Jego przyziemna postawa oraz bezpośredniość skutecznie przekłuwają mdły balon miłosnych omyłek, skłaniając do parskania śmiechem w, zdawałoby się, schematycznych scenach nie do odratowania. Jak to określił jeden z kosmitów – "pies nie jest taki zły, to ludzie są nie do zniesienia".
Choć "Czego dusza zapragnie" może nie grzeszy oryginalnym konceptem, nie wykorzystuje w pełni swoich atutów i chwilami ewidentnie niedomaga, to film otrzymał charakterystyczny pythonowski szlif. Jest więc śmiesznie, ale również inteligentnie. Jones nie stara się moralizować, zalewając nas truizmami pokroju "z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność" czy "uważaj czego pragniesz". Zamiast tego otrzymujemy niezgorszą refleksję nad ludzkim losem, pokusą i wiecznym niespełnieniem czy poruszanie frapujących zagadnień, nad którymi rzadko się pochylamy. Ten filozoficzny wymiar fabuły, mimo że głęboko skryty w cieniu komediowych gagów, znakomicie wpisuje się w staroszkolne klimaty, gdzie głównym celem jest relaks oraz poprawa humoru. Zabawa połączona z niegłupią nauką – tego gatunkowi brakowało od dawna.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz