Dlaczego tak bardzo lubimy antybohaterów? Po pierwsze dlatego, że umiejętnie prowadzeni, mogą tworzyć znacznie bardziej zajmujące i wielowymiarowe historie niż klasyczni, krystaliczni protagoniści. Po drugie, niejednoznaczność ich działań i motywów, jak też konieczność dokonywania ciągłej oceny moralnej takich postaci, mocno angażują czytelnika oraz nadają powieści większego realizmu. Zdarza się, że śledzimy losy kogoś, kto teoretycznie nie ma prawa wzbudzać nawet cienia sympatii, a mimo to skrycie mu kibicujemy. Wszystkie atuty takiej konstrukcji postaci widać najwyraźniej w książkach z gatunku magii i miecza. Gdy dodatkowo bierze się za to Miroslav Žamboch, możemy być spokojni o poziom lektury.
"Czas żyć, czas zabijać" to zbiór opowiadań o Baklym, słynnym najemniku, byłym zapaśniku i nadludzko sprawnym zabójcy, którego fani czeskiego pisarza poznali już dobrze w "Bez litości". Napisano je jednak w sposób, który bynajmniej nie utrudnia zrozumienia treści komuś, kto nie zetknął się z nim wcześniej. Tym razem mocarny wojownik występuje w pięciu historiach, opisanych na ponad 500 stronach, różniących się objętością i rozmachem. "Alfons" to bardzo krótka opowieść o trzydniowym epizodzie Bakly'ego w tytułowej roli, świetnie ukazujące nowym czytelnikom sylwetkę głównej postaci w niemal telegraficznym skrócie. Kolejne i nieco dłuższe, "W ciemności", dynamicznie przechodzi od barowych bijatyk, przez konflikty z nadętymi szlachcicami, aż po końcową ucieczkę podziemiami kopalni. Mamy tu wartką akcję, niezły thriller, a także ciekawą postać poboczną. Zupełnie inaczej prezentuje się "Pogoń za Czerwoną Gwiazdą" – według mnie najlepsze opowiadanie całego zbioru, w którym śledzimy morderczy maraton przez nieprzebytą pustynię oraz towarzyszące mu zmagania dwóch przeciwstawnych sobie grup. Otrzymujemy tu wszystko to, co lubimy najbardziej – zmiany tempa, perspektywy i narracji, kilku różnych, dynamicznych bohaterów oraz parę zaskakujących zwrotów akcji. Przedostatnie, zarazem najdłuższe, "Do szpiku kości", to liczący 230 stron kryminał z bardzo umiejętnie dawkowanym napięciem, przeplatanym standardową bijatyką w najlepszym wydaniu. Po raz kolejny autor pokazuje nam szeroki zakres swoich możliwości, tworząc historię mocno odmienną od poprzednich, dodając równolegle ciekawe postacie drugoplanowe i kierując Baklym w dość nieoczekiwany sposób. Książka kończy się tak, jak zaczyna – krótkim "Zabójcą czarodziejów", najbardziej klasycznym w całym zbiorze przykładem magii i miecza, pozostawiającym miejsce dla pełnowymiarowej kontynuacji.
Jednym z największych atutów Miroslava Žambocha jest świetnie prowadzona narracja, niezwykle łatwo i sprawnie zmieniana z pierwszoosobowej na trzecioosobową. Szczególnie dobrze sprawdza się to przy opisach walk, które obserwujemy wtedy zarówno oczami Bakly'ego, jak też jego przeciwników, co znacznie urozmaica i dynamizuje starcia. Z kolei te są nie mniej atrakcyjne niż w poprzednich odsłonach przygód siłacza. Relacjonowane przez samego Bakly'ego, dokładnie obrazują przebieg walki, wzbogacając się przy tym o myśli oraz odczucia towarzyszące walczącym. Na upartego można przy tym poczynić zarzut, że główny bohater jest nadczłowiekiem, który gołymi rękoma potrafi rozrywać na kawałki kilku uzbrojonych przeciwników, mnie jednak – o dziwo – taka zamierzona przesada nie zraziła w najmniejszym stopniu, od początku będąc wpisaną w koncepcję postaci. Co więcej, Žamboch nie raz obchodzi się z Baklym dość bezlitośnie, a choć wiele wydarzeń oraz potyczek stanowi pierwszoosobową retrospekcję, pisarz zdołał uniknąć problemu towarzyszącemu takiej narracji – "skoro opowiada, jak z nim walczył, to przecież przeżył, prawda?". Podczas lektury nie zawsze mamy taką pewność, tym bardziej, że choć sam zapaśnik niekiedy zdaje się niezniszczalny, Žamboch dobiera mu odpowiednio wymagających oponentów.
Kolejny atut "Czas żyć, czas zabijać" to jak zwykle świetny, lekki, przystępny styl pisarza, za wyborne oddanie którego wielkie brawa należą się tłumaczowi, Andrzejowi Kossakowskiemu. Wymyślony przez Žambocha świat przedstawiany jest plastycznie, sensownie i ciekawie, zarazem bez nadmiernych komplikacji czy prób przytłoczenia czytelnika jego ogromem. Oglądamy go oczami Bakly'ego, którego narracja, przybierająca czasem postać monologów wewnętrznych, czyni jego sylwetkę jeszcze bardziej spójną. Można by rzec, że to antybohater z krwi i kości – zabójczy, bezlitosny, nie dbający o ludzi kawał zimnego sukin... drania. Niemniej urzeka nas jego prostolinijność, szczerość wypowiedzi i przemyśleń, a także specyficzny, humorystyczny dystans do wszystkiego, co staje się jego udziałem. To nie przeintelektualizowany, mroczny mściciel w pelerynie, którego dałoby się porównać choćby do Mordimera Madderdina. Nie jest też jednak umięśnionym tępakiem, u którego próżno szukać procesu myślowego i mimo szczerych starań oraz jawnej pogardy względem samego siebie, nie potrafi stać się w pełni bezduszną maszyną do zabijania.
Przyjemność towarzyszącą lekturze książek takich, jak recenzowana powyżej, można porównać z bardzo niewieloma rzeczami. Podczas gdy heroic fantasy zdycha z nudów w kolejnych, eleganckich wydaniach niemiłosiernie wyeksploatowanych historii, powieści magii i miecza, gatunku do niedawna traktowanego co najwyżej z pobłażaniem, przeżywają swoją drugą młodość. Pośród zatrzęsienia irytująco podobnych tytułów oraz okładek na sklepowych półkach, trudno o wybór książki, który nie niesie ze sobą ryzyka zmarnowania kilkudziesięciu złotych. Na szczęście Miroslav Žamboch po raz kolejny daje nam taką gwarancję.
Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz