Trzeba przyznać, że los to pokrętna bestia, której zachowania nie sposób przewidzieć. Za sprawą niezwykłego zrządzenia losu książka "Czas zmierzchu" trafiła pod mój adres, choć miała zostać wysłana w zupełnie inne miejsce. Kiedyś powiedziałbym, że takie rzeczy się zdarzają. Zwykła pomyłka, nic wielkiego. Jednak po lekturze zastanawiam się, czy to aby nie wszechświat chciał, bym to właśnie ja zrecenzował tę powieść. Do rzeczy.
Książka w Polsce została wydana w roku pańskim 2011 za sprawą wydawnictwa Insignis Media. Autorem jest znany (choć nie mi) pisarz, Dmitry Glukhovsky, który zasłynął dzięki bestsellerowej powieści "Metro 2033". Niestety owej lektury nie czytałem, jak i żadnej innej tego pisarza. Z jednej strony głupio mi recenzować "Czas zmierzchu" nie znając ani jednej książki tego autora, z drugiej strony nie będę oceniał jej przez pryzmat dotychczasowego dorobku twórcy.
Głównym i praktycznie jedynym bohaterem książki, gdyż inne postacie pojawiają się raczej epizodycznie, jest Dimitri Aleksiejowicz. Totalnie przeciętny mężczyzna w średnim wieku, nie posiadający rodziny ani stałej (etatowej) pracy, który na życie zarabia jako zawodowy, choć dorywczy, tłumacz. Nie wyróżnia się niczym szczególnym, żyje z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, byle jakoś opłacić rachunki i mieć co włożyć do lodówki. Można powiedzieć, że ma trochę minimalistyczne podejście do życia i ambiwalentny stosunek do jakiejkolwiek religii. Mimo że ma sporo własnych przemyśleń, którymi chętnie się dzieli z czytelnikami, to jego rutynowe i wręcz nudne życie nie zasługiwałoby na jakiekolwiek opowiadanie, a co dopiero powieść. Jednak, jak to zwykle w książkach (i życiu) bywa, jedno wydarzenie może obrócić nasz świat o sto osiemdziesiąt stopni. Czasem jest to kobieta, czasem pieniądze, jeszcze innym razem wypadek samochodowy. W przypadku Dimitra była to sterta pożółkłych papierów.
Pewnego dnia nasz samotnik zawitał do biura po kolejne zlecenie. Niestety tłumaczeń angielsko-rosyjskich jak na złość nie było, a zamiast nich pojawiło się zamówienie z hiszpańskiego – jakiś historyczny tekst. Dimitri, nie mając wielkiego wyboru, decyduje się na ten tekst, gdyż rachunki jakoś trzeba opłacić. Wspomnianym artykułem historycznym okazuje się dziennik hiszpańskiego konkwistadora sprzed ponad czterystu lat. Chyba nie zdradzę zbyt wiele, jeśli powiem, że od tego momentu przez większość książki będziemy poznawać na przemian losy konkwistadora oraz naszego tłumacza.
"Czas zmierzchu" opowiada o tym, w jaki sposób Dimitri zdobywa, a raczej odnajduje, kolejne rozdziały dziennika z szesnastego wieku. Oraz jak wydarzenia z tłumaczonych tekstów wpływają na życie bohatera. Zdaję sobie sprawę, że to, co piszę, brzmi dość mętnie, jednak gdybym zdradził za wiele, mógłbym zniszczyć zabawę płynącą z czytania powieści. Fabuła przedstawiona jest w taki sposób, jakby cała historia była jedną wielką układanką, której poznajemy pojedyncze fragmenty i staramy się ułożyć całość. Każda, nawet pozornie nieważna informacja w ostatecznym rozrachunku staje się niezwykle istotna. Nasz bohater-tłumacz za sprawą niezwykłego dziennika przeżywa wraz z konkwistadorem podróż przez mezoamerykańską puszczę, co następnie odbija się na jego życiu. Podobnie czytelnik, który za sprawą tłumaczeń tworzonych przez Dimitra, poznaje losy konkwistadora. To sprawia wrażenie jakbyśmy wspólnie z głównym bohaterem powieści odkrywali jeszcze inną, głębszą historię sprzed kilkuset lat. Z początku tak opowiadana przygoda wydawała mi się nieco sztucznie kreowana, jednak szybko udało mi się do tego przyzwyczaić i teraz potrafię docenić ten zabieg autora.
Powieść pisana jest z perspektywy pierwszej osoby (również dziennik konkwistadora). Jest to bardzo duży plus, gdyż dzięki temu wyśmienicie poznajemy głównego bohatera oraz postrzegamy świat niemalże jego oczami. Dodatkowo tłumacz, jako osoba wykształcona, ma do przekazania czytelnikowi całkiem sporo wewnętrznych przemyśleń, którymi dzieli się chętnie. Co więcej, często bohater w swoich działaniach stara się posiłkować, ogólnie rzecz ujmując, zdrowym rozsądkiem, a jednocześnie stara się sobie (bądź czytelnikowi) wyjaśnić logiczne podłoże wybranego wariantu decyzyjnego. Osobiście bardzo podobały mi się momenty kiedy Dimitri rozważa w głowie kilka takich wariantów, dodaje mu to dużo naturalności. Wykreowanie takiego portretu psychologicznego na pewno nie było łatwe, ale efekt końcowy jest naprawdę bardzo dobry. Dimitri Aleksiejowicz jest człowiekiem twardo stąpającym po ziemi, a jednocześnie doświadczają go wydarzenia, które ciężko uznać za możliwe – to sprawia, że jego umysł chce walczyć i zrozumieć w sposób racjonalny to, co niewiarygodne i pozornie niewytłumaczalne.
Sam tytuł powieści sugeruje, że w książce mają się pojawić wydarzenia mroczne i o niszczycielskiej sile. Wszelkie skojarzenia z przepowiednią Majów w kwestii końca świata są tutaj jak najbardziej na miejscu. Autor zręcznie wplata w treść informacje o kulturze ludów Ameryki Środkowej, a jednocześnie korzysta z rozgłosu, jaki uzyskał ostatnimi laty kalendarz Majów w popkulturze. Następnie historię z dziennika wraz z przepowiedniami apokalipsy wplata w życie głównego bohatera. Wszystko to wydaje się z początku chaotyczne i nijakie, ale tak jest z każdą układanką – im więcej elementów się pojawia, tym obraz staje się wyraźniejszy i bardziej czytelny. Końcówka książki jest fenomenalna i ostatnie sto stronic pochłonąłem jednym tchem. Autor na zakończenie przekazuje czytelnikom pewne przesłanie. Zazwyczaj nie lubię tego typu chwytów, kiedy pisarz stara się nieraz na siłę "sprzedać" jakąś górnolotną myśl. Jednak tutaj jest inaczej – przesłanie zdaje się być naturalnym i niezwykle wiarygodnym przemyśleniem głównego bohatera, które świetnie wieńczy powieść. Na pewno po przeczytaniu tej książki nie będziecie mieli poczucia niedosytu, które czasem zdarza się po lekturze nawet najlepszych pozycji. Tutaj historia jest zamknięta i wiadomo, że kontynuacji nie będzie.
Z początku miałem mieszane uczucia co do stylu, jak i samej fabuły. Czytałem po rozdziale (czasem pół) dziennie i jakoś nie mogłem wciągnąć się w wir wydarzeń. Jednak po przekroczeniu jednej czwartej książki było już coraz lepiej. Tak jak konkwistador przemierzający salwę nie poddałem się, nie zawróciłem, tylko brnąłem dalej. Powieść wciągnęła mnie jak bagno i z każdą kolejną stroną coraz głębiej związany byłem z opowiadaną historią, ażeby na końcu pochłonęła mnie całego. W ostatecznym rozrachunku, "Czas zmierzchu" bardzo mi się spodobał, nawet do tego stopnia, że mam zamiar sięgnąć po inne pozycje tego autora. Spokojnie mogę polecić książkę każdemu. Sądzę, że nawet osoby niegustujące w fantastyce, a wolące np. thrillery, także mogą być mile zaskoczone. Jedynie odbiorcy preferujący "kino akcji" w bardzo ekstremalnym wydaniu i tego typu książki mogą mieć problem z "przebiciem się" przez kilka pierwszych rozdziałów, lecz warto.
Dziękujemy wydawnictwu AiM Media za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Jak słusznie zauważyłeś "efekty specjalne" albo raczej "zdarzenia nadzwyczajne" się pojawiają, ale nie przytłaczają czytelnika, co również dodaje smaczku powieści, gdyż do pewnego momentu nie wiadomo, czy to tylko urojenia bohatera czy prawdziwa akcja
Dodaj komentarz