Scenarzyści piszą w charakterystyczny dla siebie sposób i Jeff Lemire nie należy do wyjątków. Może nawet stanowi jeden z wyrazistszych przykładów tej tezy, bo przez częste wydawanie jego komiksów można poczuć przesyt – każda kolejna historia zdaje się mieć podobne cechy, co poprzednia. Nie inaczej jest z "Czarnym Młotem", który na początku sprawiał wrażenie świeżej serii, przyrównywano go nawet do "Strażników" Alana Moore'a. Z perspektywy czasu pochwały pod adresem tego cyklu wydają się trochę przesadzone.
"Era Zagłady. Część 1" rozpoczyna się kontynuacją sceny, na której stanęliśmy – sceny odpowiedzi. Dlaczego superbohaterowie znaleźli się na farmie i nie mogą wrócić do swojego świata? Nim jednak autor odkryje, jak jest napisane na okładce, "całą prawdę", zabiera czytelnika na wyprawę z popkulturowymi nawiązaniami i popycha do przodu osobiste wątki bohaterów. A może powiedzmy wprost: odciąga chwilę, w której tajemnice zostaną ujawnione.
Jeff Lemire to doświadczony scenarzysta, więc robi to całkiem umiejętnie, choć nie tak, żeby z zapałem śledzić rozwój wydarzeń. Sam stworzył sobie problem, bo nic nie wskazuje na to, żeby kolejne sceny były czymś więcej niż mało subtelnym wypełniaczem, a i odniesienia do "Hellboya" czy "Sandmana" nieszczególnie cieszą – bo one po prostu są, ale nie zostają w jakiś sposób wykorzystane. Scenarzysta przedstawia przebieżkę po innych fikcyjnych rzeczywistościach, sugerując, że one znajdują się w jednym miejscu – w świecie wyobraźni. Tak w istocie jest, lecz nic z tego nie wynika. Niepotrzebna jest ta intertekstualność, ona pozwala jedynie wykazać się ilustratorowi.
W osobistych wątkach nie jest wiele lepiej. Akcja okazuje się pospieszna, a jej kierunek – przewidywalny. Choć autor tworzy mniej przygnębiającą atmosferę (albo to efekt przyzwyczajenia, przesytu?), to zaskoczeń nie uświadczymy. Tak samo w głównej fabule, która wywołuje letnie uczucia i prawdopodobnie z podobnymi rozwiązaniami w fantastyce już się spotkaliście. Ja jestem w stanie wymienić dwie takie historie, ale samo podanie tytułu byłoby spoilerem.
"Czarny Młot" to w tej chwili nieoryginalny, ale poprawnie łączący znane motywy komiks SF. Początki zapowiadały lepsze rozwinięcie, lecz też nie ma co zbytnio narzekać – to się dobrze czyta. Może tym razem to tylko zapychacz z nieco rozczarowującą tajemnicą, jednak ze względu na postacie ze swoimi dramatami i historię, która jeszcze się nie skończyła, następny, ostatni tom może przywrócić zachwyt. Trzeci ustępuje poprzednim, lecz miejmy nadzieję, że tendencja zniżkowa się nie utrzyma. Trzeba za to wyróżnić ilustracje, bo Dean Ormston fantastycznie odnajduje się w różnych konwencjach, czy to grozy, czy superhero w wersji retro – dzięki niemu "Czarny Młot" oferuje wizualnie niezwykłą podróż.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz