Seria "Zwiadowcy", autorstwa Johna Flanagana, z niemałym hukiem wkroczyła na polski rynek, a za sprawą wydawnictwa Jaguar stosunkowo szybko pojawiają się jej następne księgi, w mig zdobywające uznanie czytelników. Tym razem miałem przyjemność poznać dalsze losy Willa i zrecenzować piątą część pt. "Czarnoksiężnik z Północy". Pisząc poprzednie, autor postawił sobie wysoko poprzeczkę, dlatego długo zastanawiałem się, czy poradzi sobie i zgrabnie ją przeskoczy.
Od wielkiego zwycięstwa oddziałów Skandian, wspieranych przez Willa, Halta i Horace'ego, nad skłonnymi do wszystkiego Temudżeinami, minęło całe pięć lat. Kolejne bohaterskie czyny Willa nie mogły przejść bez echa – młodzieniec doczekał się zaszczytu i został mianowany pełnoprawnym zwiadowcą, jednym z pięćdziesięciu czynnych członków Korpusu Zwiadowców. Jako że, co naturalne i w pełni zrozumiałe, nie posiadał wielkiego doświadczenia w tej materii, otrzymał przydział do lenna Seacliff, słynącego z panującego tam spokoju. Ziemie, nad bezpieczeństwem których miał czuwać Will, przygotowały jednak dla młodego zwiadowcy kilka niespodzianek – znalezienie rannego owczarka, nieoczekiwane przybycie wilków morskich czy problemy z Jackiem Buttle. Rozkręcająca się historia wkracza na właściwie tory wraz z odwiedzinami Alyss, których celem nie było jedynie wspominanie dawnych lat, ale również przekazanie objętej ścisłą tajemnicą wiadomości. Willa czekało nowe zadanie.
Akcja i rozgrywające się wydarzenia, jakie zaserwowano nam w "Czarnoksiężniku z Północy", wywołały we mnie dość mieszane uczucia. Z jednej strony opowiedziana historia jest bardzo ciekawa i sprawia, że czytelnik odpływa do przedstawionego świata, mając wrażenie, że spogląda nań własnymi oczyma, słysząc świszczący wiatr czy szelest w trafie. Duża w tym zasługa precyzyjnych opisów, którymi swoje dzieło od serca doprawił John Flanagan, a co za tym idzie – odbiorca z łatwością wpada w sidła tego specyficznego, charakterystycznego klimatu. Z drugiej strony, przez dobrą połowę książki brakowało mi czegoś niepowtarzalnego, co sprawi, że będę przewracać kolejne strony z pasją maniaka, pragnącego jak najszybciej odkryć dalsze losy bohaterów. Owszem, w pewnym momencie autor wyjmuje z rękawa ostatnie karty, a wtedy nie ma litości – książka jest wciągająca i porywa czytelnika w wir niesamowitych wydarzeń tak bardzo, że jedynym sposobem na uwolnienie się jest doczytanie jej do ostatniej kartki. Czeka nas kilka niespodzianek w postaci nieprzewidzianych zawrotów akcji, za które autorowi należą się gromkie brawa. Jak jednak wspomniałem, do tego momentu trzeba dotrwać.
"Czarnoksiężnik z Północy" odznacza się lekkim stylem, a napisany został łatwo zrozumiałym językiem, by czytająca go młodzież nie musiała szukać w słownikach znaczeń poszczególnych, dziwnych i dotąd niespotkanych słów. Zważając na wiek potencjalnych czytelników, nie uświadczymy również przekleństw, rozlewów krwi czy ogólnie pojętej przemocy. Oczywiście, ma to bardzo duże plusy, bowiem nie nakłania do złych czynów młodszych wielbicieli książek, jednak fakt, że bohaterowie zawsze wybierają humanitarne i praworządne rozwiązania wszelkich problemów troszeczkę obniża poziom lektury. Nie można za to narzekać na brak humoru, którego John Flanagan nie pożałował, więc niejednokrotnie uśmiechniemy się sami do siebie.
Cała historia została spisana na 383 stronach, co mnie osobiście smuci, bo nie ukrywam, że chciałoby się więcej. Wydana przez Jaguara książka prezentuje się bardzo solidnie, choć przyznam, iż moim oczom nie umknęło kilka literówek tudzież braku kropek, co, rzecz jasna, nie ma najmniejszego wpływu na całokształt.
Jak można podsumować "Czarnoksiężnika z Północy"? Trzeba przyznać, że jest to pozycja rozkręcająca się stosunkowo wolno, jednak czekające nas w drugiej połowie przygody i wydarzenia zdecydowanie przemawiają za tym, by szczerze tę książkę polecić. Dzieło Johna Flanagana czyta się bardzo szybko i przyjemnie, a samo czytanie sprawia radość. Niezawodna pozycja, z jaką radzę zapoznać się nie tylko wiernym fanom serii "Zwiadowcy", ale również osobom, które dotąd nie miały z nią styczności. Na koniec zdradzę, iż zakończenie lektury pozostawia wiele pytań bez odpowiedzi i uważam, że śmiało można je nazwać przejściem do szóstego tomu pt. "Oblężenie Zamku Macindaw", który powinien pojawić się na półkach polskich księgarń na przełomie maja i czerwca. Przyznam szczerze – nie mogę się doczekać.
Dziękujemy wydawnictwu Jaguar za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz