Przeglądając w ostatnich tygodniach horrory, zacząłem się zastanawiać, czy autorzy filmów wyczerpali wszelkie możliwe pomysły na wyprodukowanie czegoś nowego. Czegoś, czego my, widzowie, jeszcze nie widzieliśmy. Ostatnio zalewa nas fala remake-ów lub obrazów, które w wielu aspektach nawiązują do tych dzieł, które były wydane kilka(naście) lat temu: "Green Inferno" to kopia "Cannibal Holocaust", "Classroom 6" to miks wielu filmów z gatunku found-footage, a z kolei "Kobieta w czerni" wypuszczona w 2012 roku z Danielem Radcliffem w roli głównej (bardzo dobry moim zdaniem) to remake filmu telewizyjnego z lat 80. Podobnie pomyśleli chyba twórcy "Unfriended", którzy postanowili stworzyć coś nowego. Coś, czego do tej pory nie było na ekranach kin. Albo może coś takiego pojawiło się wcześniej, ale niewielu miało okazję to zobaczyć?
"Unfriended", przedstawiany też w innych krajach jako "Cybernatural", jest chyba pierwszym filmem, gdzie akcja toczy się przez Skype'a. Historia rozpoczyna się od nagrania, na którym młoda dziewczyna popełnia samobójstwo, a chwilę potem poznajemy głównych bohaterów: Mitcha, Adama, Jess, Blaire oraz Kena, zwykłych amerykańskich studentów, którzy oprócz nauki lubią miło spędzać czas na imprezach czy na rozmowach przez portale społecznościowe. I prawdopodobnie spędziliby tak też kolejny wieczór, gdyby nie tajemnicza osoba, dołączająca do ich konwersacji. Nie mogąc poznać jej tożsamości, początkowo ignorowali ją, ale pewne zdarzenia mogły wskazać, że jej obecność nie jest przypadkowa. Czy samobójstwo osoby z nagrania na początku filmu ma z nimi związek? Anonimowa osoba zaprasza ich do gry, której stawką jest ich życie. Dodatkowo ujawnia pewne sekrety, które bohaterowie chcieliby zachować dla siebie.
Zanim przejdę do samego dzieła i wartości, jakie ze sobą niesie, chcę zacząć od "początku". "Unfriended" jest trzecim filmem w karierze Levana Gabriadze, gruzińskiego reżysera. Jego poprzednie dzieła nie były w żaden sposób spektakularne, nie przyniosły mu rozgłosu. Wydawać się może, że brak doświadczenia mógł wpłynąć na realizację tego horroru, ale na szczęście tak nie jest. Gabriadze całkiem udanie przedstawił wydarzenia poprzez kamerkę internetową, ale to w głównej mierze dzięki artystom tego przedstawienia. Spodziewałem się w tym filmie aktorów debiutujących przed kamerą, zamiast tego zatrudniono osoby, które kilkukrotnie występowały na planie. Było widać tu ich doświadczenie, zachowywali się moim zdaniem bardzo naturalnie, jakby znali się od dłuższego czasu. Za gwiazdę "Unfriended" można uznać Shelley Hennig, filmową Blair, którą możemy oglądać w młodzieżowym serialu "Teen Wolf: Nastoletni Wilk".
Czas na zalety. Po pierwsze, sposób przedstawienia filmu, czyli kamerka internetowa. Nie ukrywam, że miałem lekkie obawy co do tego. Uważałem, że twórcy filmu nie dadzą rady pokazać wszystkiego w taki sposób, aby widz mógł na spokojnie zorientować się w kolejnych wydarzeniach. Levan Gabriadze zdał ten egzamin pozytywnie. Mimo "problemów z łączem" czy "małych okienek" zdołał przedstawić wszystkie sceny w taki sposób, że widzowie są w stanie zobaczyć to, co jest najważniejsze: rozmówki na "fejsie" czy sceny śmierci. Dalej mamy ścieżkę dźwiękową, która jest przyjemna i dobrze wykorzystana w kilku scenach filmu.
Przejdźmy teraz do wad, bo one zawsze się pojawiają. Nie mam zastrzeżeń co do samej gry aktorskiej, bo ta, jak wspomniałem, jest całkiem udana. Bardziej mam wątpliwości co do zachowań samych bohaterów, gdy pojawiło się zagrożenie ze strony ich oprawcy. O ile na samym początku jest to dość zrozumiałe: szok, niedowierzanie tym, co się wokół nich dzieje, to później ich reakcje są moim zdaniem niezrozumiałe. Nie wiem, może jestem osobą, której poglądy nie pasują do "tego świata", ale wzajemne oskarżanie się w sytuacji, gdy trzeba zachować chłodną głowę i nie dać się ponieść emocjom (zwłaszcza po tym, czego było się świadkiem) nie jest dobrym pomysłem. Wiem, że tak postanowili scenarzyści, ale od pewnego momentu bohaterowie działają chaotycznie, co nie każdemu musi się podobać. Po drugie, zakończenie. Owszem, czasem narzekam na to, jak twórcy tworzą sceny wieńczące film, ale Levan Gabriadze mógł zakończyć "Unfriended" dosłownie minutę wcześniej. Moim zdaniem brakuje przez to pewnego "morału", który mógłby nauczyć czegoś widza.
Film gruzińskiego reżysera Levana Gabriadze dotyka dość ważnego tematu dzisiejszego świata – cyberprzemocy. Z pewnością jest to dość często poruszany wątek, bo co jakiś czas można usłyszeć o ofiarach agresji przez internet. Są to osoby, którym wbrew ich woli publikowano kompromitujące zdjęcia lub nagrania albo którym przesyłano obraźliwe wiadomości, pełne gróźb i obelg. Nie wytrzymują one stresu, popełniając samobójstwo, aby zakończyć ten koszmar. Czy recenzowany film można przyjąć za swego rodzaju manifest, walkę z takim rodzajem przemocy? Mówi się, że internet nie wybacza, ale trzeba wiedzieć, kiedy przestać. I o tym moim zdaniem "wypowiada" się pan Gabriadze. Bo internet wcale nie oznacza "anonimowości", nie pozwala pisać czego się chce na jakikolwiek temat. Słowa ranią, a zbyt wiele ran może człowieka popchnąć do rozwiązań, które w jego opinii są "ostateczne".
Jak można ocenić "Unfriended"? W związku z zalewem rynku filmowego kolejnymi dziełami z gatunku found-footage wielu miłośników kina może być zniechęconych do niego. Dlaczego oglądać coś, co z całą pewnością widzieliśmy już wcześniej? Ja jednak uważam, że warto dać mu szansę. Ciężko powiedzieć czy sposób przedstawienia historii jest nowatorski, ale z pewnością dodaje realizmu. Opowieść o zemście czy o fałszywych przyjaźniach na pewno nie raz, nie dwa była "wałkowana" przez reżyserów. "Unfriended" nie jest filmem, który można nazwać kamieniem milowym w światowej kinematografii, ale można przy nim miło spędzić te 90 minut. Żałuję tylko, że tak mało razy się bałem na tym seansie. Ale nie można mieć wszystkiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz