Lokalna legenda głosi, że przed wielu laty mieszkał w moim rodzinnym domu niewielki potwór, który terroryzował całą rodzinę, szczególnie zaś upodobał sobie mego ojca. Biedny rodziciel każdego wieczora zmuszany był do opowiedzenia potworowi kilku historii na dobranoc. Cały problem polegał na tym, że każda kolejna bajka nosiła tytuł "Kopciuszek" i musiała brzmieć słowo w słowo tak samo jak poprzednia. I tak minimum trzy razy każdego wieczora przez jakieś dwa, trzy lata. Jakimś tajemnym sposobem rodziciel mój nie wyłysiał z tej zgryzoty, za to do dziś wzdraga się, gdy ktoś przy nim wspomni o rzeczonej bajce. Ja zaś najwyraźniej w pewnym momencie poczułam w końcu przesyt i wyrosłam z klasycznych opowieści. Obecnie nawet popularne ostatnimi czasy filmowe adaptacje, "dorosłe" i mroczne, nie budzą mojego przesadnego zainteresowania. Na "Cinder" Marissy Meyer zapewne również nie zwróciłabym uwagi, gdyby nie fakt, że książkę tę w ostatnim czasie poleciło mi z zachwytem kilka osób.
Nastoletnia Cinder jest... cyborgiem, czego się zresztą wstydzi i co starannie ukrywa, jako że społeczeństwo nie darzy zaufaniem osób takich jak ona. Dziewczyna mieszka z prawną opiekunką i jej dwiema córkami. Nie ma lekko, ale może liczyć na wsparcie androida Iko i – o dziwo – młodszej z przybranych sióstr, Peony. Cinder zarabia na utrzymanie (głównie macochy), pracując jako mechanik. Kiedy do jej stoiska przychodzi sam książę Kaito, bohaterka nie przypuszcza nawet, że od tego momentu jej życie wywróci się do góry nogami. Wkrótce potem na chorobę dziesiątkującą mieszkańców Ziemi zapada Peony i wydarzenia zaczynają pędzić w zastraszającym tempie.
Marissa Meyer przeniosła bohaterów klasycznej bajki o Kopciuszku do nowej rzeczywistości. To świat przyszłości, w którym państwa połączyły się w ściśle ze sobą współpracujące unie, a królowa od dawna zamieszkanego Księżyca chce wypowiedzieć Ziemianom wojnę. Ludzie przemieszczają się za pomocą autolotów, komunikują się ze sobą, wysyłając sobie komy – nowoczesna technologia jest wszędzie. Zmianie uległy jednak nie tylko czas i miejsce akcji, lecz także fabuła jest nieco inna, znacznie bardziej rozbudowana, a od tego, czy Cinder pojawi się na balu, zależy zarówno jej przyszłe szczęście, jak i los całej Ziemi.
Niezmieniony pozostał natomiast sposób kreacji postaci. Tak jak w bajce, są one przedstawione dość jednostronnie, żeby nie powiedzieć: płasko. Dobrzy są dobrzy, źli – źli, niejednoznaczności niemal brak – oprócz jednego, za to dość wyraźnego odstępstwa (ale o tym sza!). Od biedy da się to wybronić, w bajkach tak właśnie przedstawia się bohaterów. Jednak opowieść zawsze zyskuje, gdy zasiane zostaje ziarno wątpliwości. Może ona nie jest taka dobra, może nie jest taka nieskazitelna?
Warto napomknąć, że "Cinder" nie stanowi zamkniętej historii. Książka kończy się co prawda w podobnym momencie, co pierwowzór, jednak tak naprawdę główne wątki zostały dopiero zarysowane. Cała seria "Sagi księżycowej" zaplanowana została na cztery części, uzupełnione dodatkowymi opowiadaniami.
Jeśli chodzi o wydanie, Papierowy Księżyc jak zawsze trzyma formę. Piękne, twarde okładki zachęcają do sięgnięcia po książkę i zaglądnięcia do środka. A tam... Urocze zdobienia w rogach stron, wyraźna i czytelna czcionka oraz standardowo rażąca, dołująca wręcz liczba błędów, tym razem ze szczególnym wskazaniem na interpunkcyjne. To fascynujące, że wydawnictwo zwracające tak dużą uwagę na estetykę wydania jednocześnie zupełnie po macoszemu traktuje korektę.
"Cinder" jest interesującą reinterpretacją klasycznej bajki o Kopciuszku. W moim odczuciu opowieść mogłaby być jeszcze odrobinę bardziej skomplikowana, może trochę mroczniejsza, niemniej lektura i tak sprawiła mi przyjemność. To pozycja lekka i niewymagająca, powiedziałabym wręcz: samoczytająca się. Nie będę chyba do niej wracać, a z pewnością nie każdego wieczora, jak miałam to w zwyczaju w dzieciństwie, ale zdecydowanie sięgnę po kolejne tomy cyklu.
Dziękujemy wydawnictwu Papierowy Księżyc za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Niestety w moim odczuciu ten sam zarzut można postawić jeszcze kilku wydawnictwom.
Ostatnio podczas lektury jednej z powieści wydawnictwa Genius Creations zadawałam sobie pytanie, czy redakcja i korekta jeszcze w ogóle istnieje?
Dodaj komentarz