W „Stopie prawa” mieliśmy okazję poznać wydarzenia rozgrywające się kilkaset lat po ostatecznej walce Allomantów ze Zniszczeniem. „Cienie tożsamości” ponownie zabierają nas do ogarniętego rewolucją przemysłową Elendel i otaczają nimbem spisków i tajemnic. Po raz kolejny miasto staje się areną zmagań stróżów prawa z czarnym charakterem, który nie cofnie się przed najpodlejszym zabójstwem, byle tylko osiągnąć swój cel. Na domiar złego mieszkańcom zaczynają doskwierać ciężkie warunki pracy i brakuje naprawdę niewiele, by stolica zaczęła płonąć, a ulice wypełniły zbuntowane tłumy. I tylko jeden człowiek jest w stanie powstrzymać świat przed chaosem.
Waxillium Ladrian, szlachcic i stróż prawa w jednym, za sprawą Brandona Sandersona powraca w kolejnej powieści osadzonej w uniwersum „Ostatniego Imperium”. Razem ze swoimi przyjaciółmi, Waynem i Marasi, wikła się w krwawą intrygę, z której nie będzie mu łatwo się wykaraskać. Masowe zabójstwo najważniejszych przedstawicieli przestępczego półświatka nie może przejść bez echa nawet w mieście tak przyzwyczajonym do zbrodni jak Elendel, nic więc dziwnego, że konstable zwracają się o pomoc do zaprawionego weterana z Dziczy. Tylko czy będzie on w stanie wyjść zwycięsko ze starcia z nowym przeciwnikiem?
Od pokonania Milesa Stożywotów minęło kilka miesięcy, a w życiu bohaterów zaszły przez ten czas pewne zmiany. Wax łączy obowiązki honorowego stróża prawa z prowadzeniem rodowych interesów, a w międzyczasie planuje swój ślub ze Steris. Ona sama zaczyna przyzwyczajać się do charakteru przyszłego męża i akceptować jego styl życia. Nieliczne fragmenty z udziałem szlachcianki w intrygujący sposób pokazują jej obsesję na punkcie planowania i organizacji, co budzi w jednakowym stopniu zmieszanie jak i uśmiech. Marasi natomiast spełnia się w roli konstabla, szybko wspinając się po szczeblach kariery, co nie umyka uwadze zazdrosnych współpracowników. Spośród głównych bohaterów powieści to właśnie ona przeszła największą metamorfozę. Przestała ulegać młodzieńczej słabości do Waxa i wzięła sprawy w swoje ręce, realizując się w wymarzonej pracy, tak bardzo nieodpowiedniej dla dziewczyny o jej statusie. Już w „Stopie prawa” mieliśmy okazję zobaczyć, jak chwyta za broń w momencie próby. W „Cieniach tożsamości” udowadnia, że może być równorzędnym partnerem Waxilliuma. Powraca również Wayne, mający zawsze ostanie słowo mistrz kamuflażu i nieobliczalny zawadiaka. Tym razem mamy szansę poznać nowe szczegóły z jego przeszłości, co nadaje postaci głębi i charakteru, a jednocześnie budzi współczucie. Okazuje się bowiem, że pod maską komika i lekkoducha może kryć się wrażliwa oraz dobra osoba, której życie nie raz dało w kość.
„Cienie tożsamości” oferują czytelnikowi ogrom nawiązań do trylogii „Ostatniego Imperium”, której fanom z pewnością szybciej zabije serce w trakcie kilku epizodów, przedstawiających swego rodzaju pomost między starą i nową erą. Nie do końca jednak jestem przekonany co do jakości tych fragmentów. Można odnieść wrażenie, że autor na siłę podjął próbę przeniesienia kawałka ukończonego dzieła do aktualnie tworzonego, co budzi pytanie, czy aby na pewno było to konieczne. Choć wszystko znajduje swoje wyjaśnienie fabularne, pozostaje odczucie, że nastąpił niewielki, acz odczuwalny zgrzyt w olbrzymiej maszynerii.
Nowy czarny charakter także budzi spore wątpliwości. Z jednej strony jest on nieuchwytny, potężny i nie cofnie się przed niczym. Z drugiej natomiast brakuje chemii między nim a Waxilliumem. I choć w końcowej fazie powieści następuje zdarzenie, które wywraca do góry nogami wszystko, czego nauczyliśmy się do tej pory o bohaterach, tak nie może ujść uwadze, że przez dłuższy czas nie ma tej iskry, która zachęcałaby czytelnika do dopingowania swojego ulubieńca. Wojna, co prawda, toczy się na o wiele wyższym szczeblu i nie raz autor nam o tym przypomina, lecz mimo to finalna bitwa sprawia lekki zawód.
Kilka trzeszczących trybików nie zmienia jednak ogólnego odbioru powieści. Kolejne strony połyka się w błyskawicznym tempie i nie ma mowy o znudzeniu materiałem. Brandon Sanderson dynamicznie przedstawia kolejne zdarzenia, nie pozwalając czytelnikowi na chwilę oddechu. Podobnie jak w „Stopie prawa” czuć ograniczoną objętość tomu i związaną z tym faktem gonitwę, jednak w następnej odsłonie serii nie budzi to już takiego zaskoczenia i łatwiej dać się ponieść nurtowi fabuły. A ta po raz kolejny spełnia oczekiwania. Od pierwszej do ostatniej strony książka zachęca, by nie odkładać jej na później. Wielokrotnie można zatracić się w lekturze, zapominając o otaczającym świecie i upływającym czasie.
„Cienie tożsamości” to produkt sprawdzonego i godnego zaufania rzemieślnika. Zawiera w sobie wszystko to, za co doceniłem poprzedzający go „Stop prawa” i co pokochałem w powieściach Brandona Sandersona, począwszy od nietuzinkowych protagonistów, aż do wciągającej fabuły. Czasem, niestety, doskwiera brak tego „czegoś”, co wynosi książkę na wyższy poziom i nie pozwala o niej zapomnieć przez dłuższy czas. Choć pojawiają się pewne momenty, grające na emocjach niczym wirtuoz na fortepianie, nie można zapomnieć o całej reszcie. Należy jednak wziąć pod uwagę, że jesteśmy dopiero na półmetku historii Waxilliuma Ladriana i można żywić nadzieję, że autor niejednokrotnie nas jeszcze zaskoczy w ten najbardziej pozytywny sposób.
Dziękujemy wydawnictwu MAG za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz