1
Loga pękł niczym skorupa jajka.
Dwie minuty po dziesiątej jego twarz pojawiła się na ekranach ściennych w sypialniach ośmiu lokatorów wieży. Kamera ukazała Etyka nieco z góry i ujrzeli go jedynie od nagiego pępka do punktu kilka cali nad głową. Boczne krawędzie biurka pokrywały się niemal idealnie z granicami ekranu, widoczne były również fragmenty podłogi i ściany za plecami mężczyzny.
Loga przypominał rudowłosego, zielonookiego Buddę, który przez zbyt wiele lat mieszkał w fabryce lodów i nie był w stanie oprzeć się powabowi jej wyrobów. Mimo że w ciągu ostatnich trzech tygodni zrzucił dziewięć kilogramów, nadal był bardzo gruby.
Był jednak przy tym niebywale zadowolonym z życia Buddą. Uśmiechnął się i cała jego okrągła jak dynia twarz rozpromieniła się radośnie.
– Dokonałem wielkiego odkrycia! – odezwał się w esperanto. – Dzięki niemu uda się nam rozwiązać problem... – Urwał i zerknął w prawą stronę. – Przepraszam. Wydawało mi się, że coś słyszę.
– Popadasz w paranoję – zauważył Burton. – Zupełnie jak Frigate. Przeszukaliśmy już przecież każde z trzydziestu pięciu tysięcy, siedmiuset dziewięćdziesięciu trzech pomieszczeń wieży i...
Nagle obraz na ekranie zamigotał. Ciało i twarz Logi zafalowały, rozciągnęły się, po czym gwałtownie zmalały. Zakłócenia trwały dość długo, bo około pięciu sekund. Burtona mocno to zdziwiło. Nigdy przedtem żaden z ekranów nie uległ awarii ani nie zniekształcał przekazu.
Po chwili wizerunek Logi ustabilizował się i odzyskał ostrość.
– No więc? – ponaglił Burton. – Cóż cię tak podekscytowało?
Elektroniczny obraz ponownie zamrugał.
Burton drgnął i zacisnął dłonie na poręczach fotela. W tej chwili stanowiły jego dwa jedyne punkty zaczepienia w rzeczywistym świecie. To, co oglądał na ekranie, zdecydowanie do tego świata nie należało.
Z kącików ust Logi rozbiegły się zygzakujące pęknięcia i pomknęły przez jego policzki, aż po włosy. Szczelinki były głębokie, rozcinały skórę i ciało Etyka, ukazując kości i wnętrze jamy ustnej.
Burton zerwał się z fotela.
– Loga! Co się dzieje?
Rysy zdążyły już pokryć całą twarz Etyka, jego pierś, wydatny brzuch, ramiona i dłonie. Krew trysnęła na spękaną skórę mężczyzny, zalała blat biurka.
Wciąż uśmiechnięty Loga rozsypał się niczym strzaskana wydmuszka. Osunął się z pozbawionego oparć krzesła w bok. Burton usłyszał dźwięk przypominający brzęk tłuczonego szkła. Teraz widział już tylko górną część ramienia – fragmenty splamione czerwienią niczym okruchy rozbitej butelki wina.
Ciało topniało, pozostawiając po sobie jedynie szkarłatne kałuże. Burton zesztywniał, lecz drgnął ponownie, gdy usłyszał okrzyk Etyka.
– I tsab u!
Potem rozległo się głuche stuknięcie, jakby coś ciężkiego gruchnęło o posadzkę. Anglik wywołał głosowo pozostałych widzów. Żaden z nich nie przebywał w pokoju Logi fizycznie.
Burton wciągnął gwałtownie powietrze.
Na ścianie rozświetliło się siedem kolejnych ekranów. Na każdym z nich pojawiła się twarz jednego z lokatorów wieży.
Wielkie, ciemne oczy Alicji wydawały się w tej chwili jeszcze większe niż zwykle. Kobieta pobladła.
– Dick? To chyba nie mógł być Loga?! Chociaż głos brzmiał zupełnie jak jego!
– Przecież widzieliście wszystko na własne oczy! – rzucił poruszony Burton. – Jak to możliwe, że jeszcze krzyknął? Nie żył już!
Wszyscy towarzysze zaczęli mówić jednocześnie. Byli tak wstrząśnięci, że odruchowo powrócili do swych rodzimych języków.
Nawet Nur – zwykle niewzruszony – perorował po arabsku.
– Cisza! – krzyknął Burton i uniósł ręce. Natychmiast uświadomił sobie, że sam także odezwał się po angielsku. To jednak w niczym nie przeszkodziło, zrozumieli przekaz.
– Podobnie jak wy, nie mam pojęcia, co się tam stało. Wiem tylko, że część z tego, co zobaczyliśmy, nie mogła się wydarzyć, więc się nie wydarzyła. Spotkajmy się przed mieszkaniem Logi. Natychmiast. Uzbrójcie się!
Wyciągnął z szafki dwa miotacze. Aż do tej chwili myślał, że już nigdy nie będzie się musiał nimi posługiwać.
Miotacz składał się z podobnej do pistoletowej kolby oraz długiej na stopę lufy o średnicy trzech cali, zakończonej kulą rozmiarów sporego jabłka.
– Czy te okropności nigdy się nie skończą? – odezwała się Alicja.
– Problemy nigdy nie odchodzą na długo – odparł Anglik. – Tak było w naszym poprzednim życiu, tak jest też w tym.
Trójkątna twarz i duże, czarne oczy kobiety ułożyły się w znajomy wyraz. Zamykała się w sobie, a on bardzo tego nie lubił.
– Alicjo! Otrząśnij się! – syknął.
– Nic mi nie jest – rzuciła. – Wszystko w porządku, wiesz przecież.
– Wiem też, że ci, którzy mówią, że wszystko w porządku, zazwyczaj nie czują się najlepiej.
Burton ruszył do drzwi, których czujniki rozpoznały go w jednej chwili, lecz nie otworzyły przejścia, póki nie wypowiedział w klasycznym arabskim hasła. „Sezamie, otwórz się!”.
Alicja w swoim mieszkaniu mówiła w tej samej chwili po angielsku: „»Kim jesteś?« – spytał pan Gąsienica”.
Drzwi zamknęły się za jego plecami. Na korytarzu stał duży fotel, wykonany z szarego metalu i miękkiej szkarłatnej tkaniny. Burton usiadł. Siedzenie i oparcie natychmiast do niego przywarły, dopasowując się do zarysów ciała. Nacisnął palcem czarny krążek umieszczony pośrodku białego dysku zamontowanego na masywnej, lewej poręczy. Z podobnego dysku na prawym oparciu wysunął się cienki i długi stalowy pręt. Burton pociągnął go w tył i pod fotelem zajaśniało białe światło. Całość uniosła się i – kiedy Anglik pozwolił prętowi wrócić do centralnej pozycji – zawisła dwie stopy nad podłogą. Następnie trącił ster w bok i pojazd skręcił w przeciwnym kierunku. W ten sposób, kontrolując metalowym wolantem wysokość lotu i regulując prędkość za pomocą czarnego krążka, pofrunął fotelem przez ozdobiony ruchomymi obrazami korytarz.
Po kilku chwilach dołączył do towarzyszy.
Wszyscy szybowali w fotelach, czekali. Kiedy Anglik przejął dowodzenie, ruszyli za nim. Niedługo potem Burton wleciał do przestronnego pionowego szybu, gdzie nieznacznie zwolnił. Swobodnymi, wprawnymi ruchami pokierował fotelem ku górze i wleciał w korytarz otwierający się poziom wyżej. Sto stóp dalej zatrzymał pojazd przed drzwiami kwatery Logi. Fotel opuścił się na podłogę i Burton zsiadł. Pozostali dotarli na miejsce już po kilku sekundach. Mimo że żaden z lokatorów wieży nie należał do osób łatwo dających się wyprowadzić z równowagi, w tej chwili wszyscy byli wyraźnie poruszeni. Zeskoczyli z pojazdów.
Korytarz, w którym się znaleźli, ciągnął się przez trzysta stóp, od szybu aż do skrzyżowania. Całą powierzchnię jego długiej ściany zajmował ruchomy, dający złudzenie trójwymiaru obraz. Bezchmurne niebo. Ciemniejące w oddali górskie szczyty. Na pierwszym planie widniała otoczona dżunglą polana, na której rozpościerała się ludzka osada. Pomiędzy skleconymi z mułu lepiankami przechadzali się ciemnoskórzy – lecz obdarzeni rysami białych – ludzie w strojach charakterystycznych dla Hindusów żyjących w okolicach pięćsetnego roku przed naszą erą. Pod drzewem bodhi siedział smukły młodzieniec w przepasce biodrowej. Wokół niego przycupnęło kilkanaście głęboko zasłuchanych osób obu płci. Ściana ukazywała historycznego Buddę, a scena wcale nie była rekonstrukcją. Została sfilmowana na żywo przez podszywającego się pod jednego z tubylców agenta Etyków, który nagrał wydarzenie za pomocą ukrytej w pierścieniu kamery z rejestratorem dźwięku. Obserwowani prowadzili rozmowę szeptem, lecz widz mógł ją usłyszeć dokładnie, dostosowując głośność jedną komendą. Jeżeli natomiast nie rozumiał języka hindustani, mógł za pomocą innego głosowego polecenia włączyć przekład na mowę Etyków. W podobny sposób aktywowało się transmisję otaczających kamerzystę woni, aczkolwiek korzystanie z tej akurat opcji nie cieszyło się szczególną popularnością.
Dokładnie na wprost Burtona widniał pieniek drzewa, na którym ktoś namalował symbol – zielone oko w jasnożółtej piramidzie. Ten znak nie pochodził z przeszłości; oznaczał wejście do mieszkania Etyka.
– Jeżeli Loga zablokował drzwi prywatnym hasłem, jesteśmy udupieni – zauważył Frigate. – Nie dostaniemy się.
– Komuś to się jednak udało – odparł Burton.
– Może tak, może nie – odezwał się Nur.
Burton wykrzyknął hasło głośno – zbyt głośno – zupełnie jakby miał nadzieję, że aktywuje mechanizm samym tylko natężeniem głosu.
– Loga!
W ścianie zarysował się krąg o średnicy dziesięciu stóp. Oddzielony fragment wsunął się nieznacznie do środka, po czym wtoczył w ukrytą z boku szczelinę. Wyświetlona na drzwiach scena nie zniknęła ani na chwilę, obracała się wraz z nimi.
– Czyli jednak były ustawione na dostęp ogólny! – powiedziała Alicja.
– Niezbyt mądre posunięcie – dodał Anglik.
– Intruz mógł złamać prywatne hasło Logi – odezwał się Nur, niski i ciemnoskóry Maur o wydatnym nosie – a poprzednie ustawienia wykasować dopiero potem.
– Jak mógłby to zrobić? – zdziwił się Burton. – I dlaczego?
– A w jaki sposób i dlaczego w ogóle się to stało?
Weszli ostrożnie do środka. Prowadził Anglik. Pomieszczenie miało kształt sześcianu o boku czterdziestu stóp. Ściana za biurkiem była w tej chwili jednolicie jasnozielona, lecz pozostałe wciąż wyświetlały ruchome obrazy – jedna ukazywała sceny z planety zwanej Światem Ogrodu, druga widzianą z oddali tropikalną wyspę, a trzecia – na którą musiał patrzeć w swych ostatnich chwilach Loga – szalejącą na znacznej wysokości burzę. Czarne chmury kłębiły się wściekle, przecinane rozbłyskami jaskrawych, choć niemych błyskawic. Wyglądające na tym tle dość absurdalnie, aktywne ekrany nadal świeciły, ukazując puste pokoje lokatorów.
Na blacie biurka i drewnianej podłodze wciąż lśniły czerwone kałuże. – Pobierz próbkę tego płynu – zwrócił się Burton do Frigate’a. – Przeanalizujemy ją w tamtym komputerze. – Wskazał palcem.
Frigate przytaknął i otworzył szafkę, by znaleźć przybory do pracy. Burton obszedł cały pokój, lecz nie znalazł niczego, co mogłoby stanowić poszlakę. Ktokolwiek stał za śmiercią Logi, starannie zatarł wszelkie ślady. Nur, Behn i Turpin poszli przeszukać sąsiednie pomieszczenia. Burton aktywował ekrany wyświetlające widok tamtych pokojów. Był co prawda przekonany, że nie zobaczy nikogo poza trójką towarzyszy, lecz wolał mieć na nich oko. Skoro Etyk mógł się zamienić w mokrą plamę, to dlaczego nie inni? Anglik pochylił się i przeciągnął palcem po wilgotnej podłodze. Wyprostował się i uniósł koniuszek na kilka cali od oczu.
– Chyba nie zamierzasz tego polizać? – zdziwiła się Alicja.
– Wiem, że zdecydowanie nie powinienem. Pod kilkoma względami Loga był mocno toksyczny. Zresztą, to dość osobliwa forma kanibalizmu. Tudzież chrześcijańskiej komunii...
Oblizał palec i się skrzywił.
– Masa mszy jest odwrotnie proporcjonalna do wiary zgromadzonych na placu wiernych, kwadrat.
Alicja – mimo że zdążyła już wiele przeżyć na tym świecie – wyglądała na wstrząśniętą, chociaż Burton nie był pewien, czy poruszyły ją jego słowa, czy też uczynek.
– Smakuje zupełnie jak krew – dodał. – Ludzka. Dobry, stary rocznik. Do pokoju wrócili Nur, Behn i Li Po.
– Nikogo nie znaleźliśmy – oświadczył Chińczyk. – Nawet jego ducha.
– Dick, co to znaczyło? To, co powiedział Loga? – spytała Aphra Behn.
– Nie sądzę, by tak naprawdę powiedział cokolwiek. Sami widzieliście, że popękał i się rozpłynął. Jak miałby jeszcze coś potem powiedzieć?
– Głos zdecydowanie należał do niego – zauważyła Behn. – I bez względu na to, kto się nim posłużył, chciałabym się dowiedzieć co te słowa znaczyły.
– I tsab u. W mowie Etyków oznacza to „Kim jesteś?”.
– Pytanie pana Gąsienicy – szepnęła Alicja.
– Tak, a Alicja z powieści Carrolla nie potrafiła na nie odpowiedzieć – przypomniał Burton. – To wszystko jest jakimś jednym wielkim szaleństwem. Frigate przywołał ich przed konsolę stojącego w kącie pokoju komputera.
– Poprosiłem o identyfikację osoby na podstawie pobranej próbki. Na Ziemi w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym trzecim nie istniała jeszcze możliwość ustalenia tożsamości dzięki kropli krwi, ale teraz...W każdym razie oto wynik.
Na polecenie pisarza komputer wyświetlił rezultat po angielsku: JEDNOSTKA ZIDENTYFIKOWANA: LOGA.
Poniżej widniały szczegóły analizy. Pobrana próbka zawierała wszystkie pierwiastki, z jakich składa się ludzki organizm, w dodatku we właściwych proporcjach. Ciało naprawdę obróciło się w płyn.
– Chyba że zostaliśmy właśnie okłamani – zauważył Nur.
Burton odwrócił się do Maura.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Komputer mógł zostać specjalnie przeprogramowany. Ktoś mógł mu wydać polecenie, by przedstawił nam takie właśnie wyniki.
– Ale kto? Przecież coś takiego byłby w stanie zrobić jedynie Loga! Nur wzruszył swymi kościstymi, brązowymi ramionami.
– Może tak, a może nie. Do wieży mógł się dostać ktoś wciąż nam nieznany. Przypomnij sobie, co się stało, kiedy świętowaliśmy zwycięstwo. Pete’owi wydawało się, że coś usłyszał.
– No tak, kroki na korytarzu! – powiedział Burton. – Ale w efekcie stwierdził, że to tylko wyobraźnia.
– Czy aby na pewno?
Z komputerem nie trzeba się było komunikować za pomocą konsoli. Burton zadał mu więc – głównemu mózgowi wieży, nie mniejszym, pomocniczym maszynom – kilka pytań. Na ścianie zajaśniał okrągły ekran i automat poinformował, że żadna nieuprawniona osoba nie uzyskała dostępu do pokoju Logi. Komputer zaprzeczył także, by polecenia Logi zostały zmienione.
– Niestety, dokładnie taką odpowiedź otrzymalibyśmy także, gdyby tajemniczy nieznajomy rzeczywiście przejął kontrolę nad komputerem – stwierdził Burton. – Jeżeli tak właśnie jest, to, na Boga, mamy poważne kłopoty!
Poprosił o odtworzenie ostatnich chwil Etyka – sceny, którą widzieli wcześniej na swoich ekranach. Zapis nie istniał. Loga nie polecił komputerowi rejestrować rozmowy.
– A już myślałem, że teraz wszystko będzie jasne, proste i pozbawione tajemnic – odezwał się Frigate. – Powinienem być mądrzejszy. Tak dobrze nigdy nie jest. – Urwał na chwilę, po czym podjął stłumionym głosem: – Loga pękł jak Humpty Dumpty, tyle że Humpty Dumpty rozbił się po upadku, nie przed nim. A potem na dodatek zmienił się w wodę niczym Zła Czarownica z Zachodu.
Burton, który umarł w 1890, nie zrozumiał drugiego z nawiązań. Postanowił, że w wolnej chwili dopyta o to Amerykanina. Przedtem zamierzał poprosić komputer o przysłanie robota do usunięcia płynu. Po namyśle uznał jednak, że pozostawi pomieszczenie w takim stanie, w jakim je zastali. Zdecydował też, że zamknie drzwi i zablokuje je sobie tylko znanym hasłem. A gdyby ktoś potem otworzył je mimo tych zabezpieczeń...
Właśnie, co wtedy?
Nic. Zyskałby jednak przynajmniej pewność, iż rzeczywiście mają do czynienia z intruzem.
– Cały czas zakładamy, że to, co widzieliśmy, nastąpiło w rzeczywistości – odezwał się Nur.
– Sugerujesz, że oglądaliśmy komputerową symulację? – zaciekawił się Frigate.
– Niewykluczone.
– Ale ten płyn? – wtrącił Burton. – To na pewno nie jest symulacja.
– Krew może być syntetyczna, zwykły fałszywy trop. Także głos Logi mógł zostać wygenerowany sztucznie, by nas zwieść.
– Tylko czy bardziej logiczne nie byłoby porwanie? – zastanowiła się Alicja. – Gdyby Loga po prostu zniknął, moglibyśmy przecież uznać, że z jakiegoś powodu nas zostawił.
– Z jakiego niby powodu miałby coś takiego robić? – odparł Burton.
– Pojutrze mieliśmy wracać do Doliny – przypomniał Li Po. – Gdyby Loga chciał się nas pozbyć, zrobiłby to za dwa dni. Nie, nie. Ten płyn...
Wszystkie dzisiejsze wydarzenia... W wieży jest ktoś jeszcze.
– To znaczy, że mamy tu dziesięć istnień – wyliczył Nur.
– Dziesięć? – zdziwił się Burton.
– Nasza ósemka. Nieznany, który pozbył się Logi, choć oczywiście mogło za tym stać więcej osób. Plus Strach. W sumie przynajmniej dziesięć.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz