Otwarcie "Astonishing X–Men" to jedno z przyjemniejszych zaskoczeń wśród komiksów superbohaterskich, z jakimi miałem do czynienia w ostatnich miesiącach. Wysokooktanowa akcja, bardzo gładko poprowadzona narracja z wątkami kilkorga członków drużyny mutantów, które świetnie się zazębiały we wspólnej walce ze złem z zewnątrz. Czy o drugim tomie mogę napisać to samo?
Emma Frost, co chyba nikogo śledzącego dzieje mutantów nie dziwi, ponownie okazuje swą dwulicowość. Kończy balansowanie pomiędzy przynależnością do X–Menów i jednoczesnego spełniania sobie tylko wiadomych celów i jawnie występuje jako członkini Hellfire Clubu w ataku na Instytut Xaviera. Do wewnętrznych problemów mutantów dochodzi jeszcze kryzys przywódczy Cyklopa, a to i tak zaledwie wierzchołek góry lodowej. Superbohaterowie będą też zmuszeni do odwiedzenia Breakworldu, czyli planety zamieszkiwanej przez wojowniczą rasę, której przedstawiciel polował na X–Menów w pierwszej części "Astonishing X–Men". I zarazem planety, której zagładę – wedle lokalnego proroctwa – przyniesie właśnie jeden z mutantów.
Przy drugim kontakcie Joss Whedon nie zaskoczył już bardzo sprawnym operowaniem piórem – wręcz nie dopuszczałem możliwości, że scenarzysta mógłby obniżyć loty i gdzieś po drodze zgubić osiągnięty wcześniej balans pomiędzy rozwijaniem osobistych wątków mutantów, ciętych dialogów i tony superbohaterskiej akcji. Na szczęście scenarzysta utrzymał formę i dostarczył czytelnikom smakowity kąsek mutanckiego tortu – mamy tu nieomal wszelkie kluczowe elementy fabuł o X–Menach, jak kwestie przywództwa, Hellfire Club, prowadzenie Instytutu Xaviera i wprowadzanie najbardziej obiecujących prospektów do drużyny, niezażegnane konflikty między członkami drużyny i przewijające się w tle dziedzictwo Xaviera. W zasadzie elementów sztandarowych dla mutantów nagromadziło się tak wiele, że niejedna osoba mogłaby zarzucić drugiemu albumowi (pierwszemu zresztą też) ocieranie się o klisze, ale umiejętności narracyjne ostatecznie przechylają werdykt na korzyść bardzo dobrze przyrządzonej i relaksującej porcji superbohaterskiej rozrywki. Słabszej od pierwszego albumu tylko na poziomie emocji w relacjach niektórych postaci. Dobrze sprawdziło się także pozbawienie jednego z głównych bohaterów mocy, dzięki czemu targające nim problemy nabrały znaczenia. Cieszy też bardzo efektowny finał, w którym Whedon zręcznie połączył kilka linii fabularnych i jednocześnie wyeksponował moc bohaterki dotychczas przynależącej raczej do drugiego szeregu X–Men.
Po dwóch albumach "Astonishing X–Men" zdecydowanie zasługuje na miano jednej z najlepszych serii o mutantach, jakie pojawiły się w Polsce. Klasyczne cechy opowieści o X–Menach – wyobcowanie, brak zrozumienia, konflikty między mutantami – gładko wkomponowano w fabułę nasączoną akcją, tym samym dostarczając czytelnikom bardzo przyjemnej rozrywki.
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz