Pojawił się ostatnio pewien fenomen, którego nie potrafię zrozumieć. Być może już nawet o tym pisałam, bo książka, którą mi za chwilę przyjdzie ocenić, jest już kolejną z serii, jaką czytałam. Jednak moje niezrozumienie pozostaje niezmienne. Mówię tu o powieściach pisanych na podstawie gier. Jestem w stanie zrozumieć, że to jakiś naturalny proces, kolejny etap przenikania się mediów, mający swój początek w filmowych adaptacjach książek. I dopóki jakoś przyczynia się to do zwiększania popularności czytelnictwa, jestem chyba w stanie to zaakceptować. Chociaż muszę też przyznać, że mogłaby to być literatura nieco lepszej jakości.
Ale do rzeczy... Jak w poprzedniej części książkowych przygód Ezia Auditore da Fireze, fabuła jest wiernym przeniesieniem gry na karty powieści. Pierwsze strony są po prostu opisem traileru. Ezio dociera do Masjafu, aby odkryć największą tajemnicę swojego Bractwa, ukrytą w twierdzy kilka wieków temu przez poprzedniego Mistrza – Altaira. Tak, dokładnie tego samego Altaira, który był bohaterem pierwszej części “Assassin's Creed”. Zostaje jednak schwytany w pułapkę zastawioną przez templariuszy. Część powieści stanowi retardację, opisującą całą podróż Ezia, od chwili jej rozpoczęcia, do momentu jej przerwania. Dalsze wydarzenia prowadzą go do Konstantynopola i tamtejszego oddziału Bractwa.
Książka jest pisana prostym językiem, opisy są nieskomplikowane, ale też niezbyt barwne. Niestety jest ich też cała masa, a ich dodatkowe słabe skonstruowanie mocno obniża poziom “Objawienia”. Do tego spowalniają akcję, co było z kolei sporym atutem gier oraz poprzedniej części “Bractwa”. Również opisy walk są mocno skrótowe i niedokładne, a to też mogło stać się jedną z zalet powieści i dawało spore pole do popisu, które, niestety, pisarz zmarnował.
Dodatkowo przez całą powieść, z każdego zdania, okropnie próbowała wyjść gra. Konstrukcja fabuły już na samym początku niezbyt smacznie przypomina samouczki. Również późniejsze sekwencje, w jakich Ezio próbuje opanować techniki posługiwania się nowymi broniami, bardziej przypominają instrukcje dla kogoś, kto ma kilka nowych klawiszy do wciśnięcia. Nie ma tam miejsca na człowieka, który chociaż jest biegły w sztuce walki, właśnie dostaje nową broń, o zupełnie innym kształcie, dynamice i zasadach działania. Tak samo wyglądają zbiegi okoliczności w powieści – są po prostu dość sztuczne i będąc na papierze uwydatniają to, co fabule gry można jeszcze wybaczyć.
Również postaci, poza Ezio, który z racji bycia głównym bohaterem dominuje całą resztę charakterów, ciężko nazwać wielowymiarowymi. Większość jest wprowadzona jedynie po to, aby spełnić określone zdanie, leżące poza możliwościami asasyna lub niejako wzbogacić fabułę. I tak Sofia staje się po prostu kolejną kobiecą bohaterką, a rola Yusufa ogranicza się zwyczajnie do roli przewodnika po Konstantynopolu. Nie są to w żadnym wypadku ani postaci porywające, ani wzbogacające fabułę.
Podsumowując, “Assassin’s Creed: Objawienie” to dość ciekawe wzbogacenie gry, przyjemny smaczek dla fanów serii. Jednak wątpię, aby w jakiś sposób zainteresowała ludzi, którzy gry nie polubili, czy trafiła do zwykłych czytelników. Nadal jednak pozostaje przyjemną, lekką lekturą na dłuższe zimowe wieczory.
Dziękujemy wydawnictwu Insignis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Poza tym, jest napisana prostym stylem i językiem, a mi to bardzo odpowiada. Chociaż "Gra Anioła" Zafona, także bardzo mi się podobała, a trzeba się na niej było bardzo skupiać, żeby zrozumieć sens.
A skoro już mówimy o "fajności" to wiesz jaka osoba jest fajna? Możliwe najbardziej podobna do mnie
No i nie mogę się powstrzymać, żeby Cię nie poprawić! Przejrzyj swój post i powiedz jaki błąd uczyniłeś, a potem posyp głowę popiołem i żałuj za grzechy
Co nie znaczy, że Ty możesz robić byki, a ja nie mogę przestawić literki w czyimś nicku
[Dodano po 13 godzinach]
Ale ja będę miał satysfakcję, kiedyś tam, za pół roku, że Pan na GE zrobił błąd w moim nicku - wiadomo, że zdarza się to tylko sławom
Dodaj komentarz