Apostata

4 minuty czytania

Apostata

Bigos to tradycyjna potrawa dla Polaków, Litwinów i Białorusinów. Choć jego podstawą jest odpowiednio przyrządzona kapusta kiszona, równie istotne dla smaku jest multum dodatków. Wygląd dania jest zaś osobliwy – tak, że drugim znaczeniem tego przede wszystkim kulinarnego terminu jest nieład, bądź inny "misz-masz". "Apostatę" Łukasza Czarneckiego z bigosem łączy coś więcej, niż tylko kraj pochodzenia...

Wydanie "Apostaty", zwłaszcza jak na powieść debiutancką, przyciąga wzrok. Twarda oprawa, częściowa obwoluta, dobrej jakości papier, ilustracje. Treść obwoluty i tylnej okładki odbiorcę przytłacza. Oto fantastyka, horror i kryminał w jednym. Autorskie uniwersum inspirowane Lovecraftem. Obowiązkowy cytat Nietzschego o otchłani, która coś tam... odhaczony. Książkę rekomendują Andrzej Pilipiuk oraz Jerzy Rzymkowski z "Nowej Fantastyki" (na marginesie – Czarnecki jest członkiem jej redakcji, czego na stronie z biogramem na końcu dzieła nie ukrywa). Jak wyszło zaś w praktyce?

Powieść podzielona została na trzy rozdziały-opowiadania: "Ofiarnicy", "Sabat" i tytułowy "Apostata", a zwieńcza ją "Epilog". Każda z trzech historii to luźno związane ze sobą opowieści wprowadzające czytelnika do świata Ekumeny oraz tworzące – sądząc z "Epilogu" – zaledwie zręby nadchodzącej w kolejnych tomach intrygi.

Świat Ekumeny jest nieco steampunkowy. Mocno XIX-wieczny, choć zarazem pełen magii i nawet legalnej (choć kontrowersyjnej) nekromancji. Utrapieniem są jednak wszelkiej maści kultyści i sabaty, chcący przełamać zasłonę Kur i ściągnąć na świat demony. Głównymi bohaterami powieści są policjanci związani z Wydziałem do spraw Okultyzmu policji w stołecznym dla Republiki mieście Denet. W opowiadaniach "Ofiarnicy" i "Sabat" jest to Arthur Wellington, zaś w "Apostacie" Karl Hangbeck. Bardziej polubiłem tego ostatniego – niezbyt oryginalnego co do pełnionej roli w tego typu lekturze, ale jakkolwiek przynajmniej zindywidualizowany. Dla porównania Arthur Wellington był jak dla mnie zupełnie nijaki. Podobnie jak, niestety, wiele innych postaci przewijających się na kartach powieści. Postaci, których dialogi czy monologi zlewały się w jeden ciąg, często zresztą mało interesujący. Wchodząc jednak głębiej w uniwersum Ekumeny, zaczyna się bigos. Autor otwarcie zapowiadał liczne nawiązania historyczne. Czy jednak nie przesadził?

"Połączone siły Armii Nowego Wzoru późniejszego Najwyższego Przywódcy Theodore'a White'a i dowodzonych przez Urbana Łysego komunitów Pankracego pobiły wojska Świętego Przymierza, zwanego też Koalicją Pięciu Królestw"

Jedno zdanie opisu świata uniwersum. A więc po kolei. Armia Nowego Wzoru – nazwa zapożyczona od wojsk Oliviera Cromwella (I poł. XVII wieku), terminem tym jako nazwą dla własnej koncepcji organizacji Wojska Polskiego posługuje się również Jacek Bartosiak, o którym ostatnio nieco głośniej, odkąd w naszym narodzie każdy przekwalifikował się z wirusologii na nauki o wojnie. Sądzę jednak, że Czarnecki przede wszystkim myślał o Cromwellu. Urban Łysy od komunitów – tłumaczyć nie trzeba. Pankracy – zaczerpnięty z "Nie-boskiej Komedii" Zygmunta Krasińskiego. Święte Przymierze – sojusz zawarty po wojnach napoleońskich między Austrią, Prusami i Rosją. Trudno mi powiedzieć coś o Koalicji Pięciu Królestw, choć wątpię, by do czegoś nie nawiązywało. Theodore White zaś może odnosić się do Theodore'a H. White'a (historyka, dziennikarza i laureata Nagrody Pulitzera) – ogólnie widać u Czarneckiego zainteresowanie historią prasy. Jak już stwierdziłem – kreacja świata to bigos. Ekumena jest kiszoną kapustą okraszoną Urbanami i Pankracymi. Przeglądając tę książkę już po jej przeczytaniu, szukając jednego fragmentu pod kątem recenzji, trafiłem na następującą postać – taką raz wspomnianą, jedną z wielu – Charles Ward. Ciekawe, czy na drugie imię miał on może Dexter?

Tego typu zabawy tekstem nie są oczywiście niczym nowym. Niemniej, aż tak jawne i liczne nawiązania występujące w dwóch pierwszych rozdziałach-opowiadaniach pojawiły się w nieco nadmiernej ilości. Nie wiodły również do żadnej głębszej myśli, niż tylko szybka zabawa w skojarzenia. Chociaż odnośnie jej jakości pozostawiam furtkę: ciekawi mnie, ile przeciętny czytelnik jest w stanie z tego zidentyfikować. Łukasz Czarnecki jest doktorantem historii na UJ, ja magistrem po UG. Ludzie nieinteresujący się historią pewnie nie odnajdą tego wszystkiego i to do nich (i z nimi) adresowana jest ta zabawa. Tak oto na chwilę zatrzymał mnie ten fragment: "komisarz Anthony Braithwaite". Istnieją dwaj historycy: Anthony Beevor i Rodric Braithwaite. Pierwszy napisał "Stalingrad" i "Berlin 1945", a drugi "Moskwę 1941". Obu autorów wydał w ramach jednej serii krakowski Znak. Czytałem ich i mają bardzo podobny styl budowy narracji. Naprawdę mnie to urzekło, lecz ilu czytelników rozgryzie ten "easter egg"?

Mimo wszystko, nawet jeśli niektóre aluzje były zabawne, zebrano ich zbyt dużo w jednym miejscu. Wybijały mnie z jakiejkolwiek próby immersji, próby udawania, że ten świat jest na serio, gdy co chwila tę iluzję burzono. W takim potworze Frankenstaina, gdzie widzisz rękę od Krzyśka, a nogę od Witka, naprawdę ciężko odnaleźć samodzielny byt.

"Ofiarnicy" to znośne opowiadanie, typowe wprowadzenie do uniwersum. Potem nastąpiła nużąca tendencja spadkowa wraz z "Sabatem". Ta ciągnęła się aż do początku "Apostaty". W pewnym momencie sądziłem, że zasnę... gdy nagle akcja nabrała tempa i na poważnie się wciągnąłem. To wtedy dla mnie świat nabrał autorskich – podkreślmy raz jeszcze: indywidualnych, autorskich, charakterystycznych dla danego uniwersum rysów, a postacie jakoś zostały zindywidualizowane i nabrały pazura. Choć wciąż pozostali oni wszyscy nieco... infantylni, przynajmniej chwilami? Mniejsza o to, tytułowe śledztwo Karla Hangbecka było po prostu interesujące!

Antagoniści są zróżnicowani, choć nie wszyscy równie ciekawi. Najmniej interesujący okazują się sami kultyści, w istocie sprowadzeni do zdehumanizowanej masy. Pojawiają się jednak wątki bardziej zniuansowanej współpracy z demonami oraz jeden kultysta o bardziej wyrazistej – na tle konkurencji – osobowości. "Epilog" sugeruje jednak rozwinięcie wątku czcicieli demonów w przyszłości.

Spośród klas i grup społecznych Ekumeny na pierwszy plan wychodzi w sumie kilka z nich. Duży udział, większy niż zwykle w powieściach spotykam, mają potentaci prasowi i dziennikarze, pojawiają się również republikańskie elity polityczne i duchowne. Przedstawiciele prasy i najwyższej władzy nie budzą żadnej sympatii, zajęci toczącymi się w tle głównych wydarzeń własnymi wojenkami. Wraz z nimi pojawia się odbiór polityki na nizinach – zwłaszcza czarny bohater zbiorowy w tle, w postaci Falangi, której sama nazwa zdradza, cóż to za ancymonki. Jeśli pojawiają się kultyści, to są rzecz jasna i kapłani – zarówno ci z kultu Ósemki, jak i Starowiercy. Istnieją przedstawiciele różnych istniejących w uniwersum narodów, którzy otrzymali własne cechy kulturowe. Ponadto chyba w zainteresowaniach Czarneckiego musiała się znaleźć również historia szeroko rozumianego marginesu społecznego i podobnych wątków, w tym klasyfikowanej przeważnie w tej kategorii prostytucji, której wątki również się przewijają.

"Apostata" to bigos. Pierwszy bigos, który wyszedł niezbyt dobrze, ale w sumie zjadliwie. Ten tom muszę ocenić na 5, jeśli jednak uznać ostatnie opowiadanie za wyznacznik minimum tego, czego można oczekiwać w kontynuacji – wierzę, że warto śledzić ten cykl i oczekiwać kolejnego tomu.

Dziękujemy wydawnictwu Insignis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
5
Ocena użytkowników
-- Średnia z 0 ocen
Twoja ocena

Komentarze

0
·
Jak słusznie stwierdził Marian Załucki "Twórczość – to czasem taka męka, Że nawet czytelnik stęka...".
Próbowałem postękać nad Apostatą i skonsumować ten rzadki bigos. Pływają w nim niepowiązane ze sobą kawałki narracji znane z innych (lepszych) książek, filmów, seriali i gier komputerowych. Co jakiś czas, jak słusznie ujął pan Damian "Ravn" Piątkowski, natrafić można na kawałek jaka, czy też jak to się szumnie nazywa "easter egg". Jest to zabieg polegający na umieszczaniu w jednym utworze odniesień do innego utworu. Pół biedy, jeśli jeden utwór ma jakiś wspólny mianownik z drugim, gorzej, tak jak ma to miejsce w Apostacie, kiedy te wtrącenia są od sasa do lasa dewastując resztki mizernej imersji.
Światotwórstwo książki praktycznie nie istnieje. Świat Apostaty nie ma reguł ani zasad, do których mógłby się odnieść czytelnik. A jeśli świat nie ma jasnych zasad, które nim rządzą, nie można czuć się zżytym z bohaterami ponieważ w każdej chwili może rozczłonkować ich demon, mogą zostać nadziani na okultystyczny sztylet, zastrzeleni policyjnym rewolwerem, zmiażdżeni przez "technomagiczną metalową dłoń" inkwizytora (ta "technomagiczna metalowa dłoń" szczerze mnie rozbawiła :-) ) czy też stratowani przez nosorożca wybiegającego z portalu w miejskim szalecie. Że w książce nie ma nosorożca? Nawet jakby był, to i bez niego jest wystarczająco głupio, naiwnie i szmirowato.
Fakt, że książka jest debiutem absolutnie nie jest żadną taryfą ulgową, szczególnie, kiedy obwoluta książki przedstawia jej zawartość jako coś, czym w ogóle nie jest.
Autor ma niestety po prostu braki warsztatowe - puki ich nie poprawi nie ma sensu czekać na następne części tych gniotowatych opowiadań.

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...