Wstyd się przyznać, ale do tej pory nie miałem okazji do pełnego zapoznania się z jedną z najsłynniejszych książek w historii. „Alicja w Krainie Czarów” to dzieło matematyka o duszy wiecznego dziecka, które przyniosło Lewisowi Carrollowi wieczną sławę. Czy zasłużenie? To pytanie raczej retoryczne. Dzieło znalazło się nawet na liście BBC – 100 książek, które należy przeczytać przed śmiercią. Sam z powyższego zestawienia często korzystam i rzadko się zawodzę, więc dla mnie to wystarczająca rekomendacja do sięgnięcia po dany tytuł. Bardziej dręczy mnie co innego – czy „Alicja” może zaciekawić jeszcze dorosłego czytelnika, czy też (jak w przypadku pierwszych części „Harry'ego Pottera”) istnieje pewna granica wieku, po której traci się ją bezpowrotnie.
Streszczanie fabuły w tym konkretnym przypadku nie ma wielkiego sensu. Każdemu kiedyś obiły się o uszy fragmenty historyjki o dziewczynce, która wpadła do króliczej nory, gdzie przeżywała niesamowite przygody. Recenzowana przeze mnie pozycja zawiera również drugą część przeżyć Alicji, odbywających się tym razem po drugiej stronie lustra. W obydwu opowieściach Carroll mocno inspirował się popularnymi grami towarzyskimi – szachami i kartami. Wiele postaci pochodzi właśnie stamtąd.
Myślę, że warto poświęcić kilka zdań rozlicznym tłumaczeniom Alicji, których nazbierało się całkiem sporo od pierwszego wydania, a wokół których narosło mnóstwo kontrowersji. Nie jestem profesjonalistą (nie miałem nawet przyjemności czytać w oryginale), ale odsyłam was do świetnego felietonu mojej redakcyjnej koleżanki, Marty Nowak, która postanowiła fachowym okiem przyjrzeć się wszystkim przekładom. Od siebie mogę jedynie dodać, że u pani Kaniewskiej nie uświadczyłem żadnych chropowatości czy toporności, mogących świadczyć o problemach w translacji. Wręcz przeciwnie, język powieści bardzo przypadł mi do gustu.
Wielkim atutem powieści jest znakomity humor, zazwyczaj będący pomieszaniem absurdu, dziecięcego rozumowania i pokrętnej logiki występujących bohaterów. To naprawdę jedna z niewielu książek, przy których można szczerze pośmiać się właściwie co kilka stron (na myśl przychodzi mi jeszcze tylko „Sprzysiężenie osłów”, ale tam dowcipne sytuacje wynikają przede wszystkim z zachowania protagonisty). Żarty są inteligentne, błyskotliwe, ale jednocześnie nienachalne, często opierając się na grach słownych.
Aspektem godnym wieczystego zachwytu jest także galeria oryginalnych postaci, występujących na kartach powieści. Carroll dokonał czegoś epokowego – stworzył tak nietuzinkowe, niebanalne charaktery, że całkowicie wykluczył możliwość imitacji czy nawet niewinnej inspiracji. Kot z Chesire, Zając Marcowy, Kapelusznik, Twidlitu, Twidlitam i wielu innych już na zawsze będzie kojarzyć się z Alicją. Jedyne, co można zrobić, to oddać im należny szacunek – jak czyni to na przykład Zelazny w Kronikach Amberu.
Świat przedstawiony to prawdziwe arcydzieło. Pogranicze jawy i snu, gdzie autor wykorzystuje najróżniejsze alegorie i metafory, aby w zabawny sposób przedstawić nam coś ważnego. Dzięki temu książka jest prawdziwie uniwersalna, przeznaczona dla czytelnika w każdym wieku. Dziecko odnajdzie w niej niezapomnianą frajdę i przygodę, dorosły czytelnik zaś wyciągnie jeszcze więcej. Na przykład to, że tak naprawdę cała nasza Ziemia jest jedynie kiepskim, nieudanym, karykaturalnym pomysłem i czeka tylko na swoją Alicję, demaskującą ten stan rzeczy. Jesteśmy wyłącznie talią kart.
Muszę uczciwie przyznać, iż część pierwsza w moim mniemaniu zasługuje na maksymalną notę. Nie znajdziecie jej jednak pod artykułem – gdyż ocenę nieco psuje „Alicja po drugiej stronie lustra”. To wciąż świetna książka, lektura obowiązkowa i przejaw genialności – aczkolwiek nieco słabsza, troszkę zbyt rozwlekła, troszkę nudniejsza od poprzedniczki. Ona jedynie ociera się o arcydzieło, podczas gdy „Kraina Czarów” tymże arcydziełem jest. Dodam więc do siebie dwa oddzielne stopnie i wyciągnę średnią – sądzę, że autor, z racji wyuczonego zawodu, byłyby ukontentowany.
Nie sposób nie wspomnieć o ZNAKOMITEJ robocie, jaką wykonali w wydawnictwie Vesper. Właściwie mógłbym umieścić tutaj te same argumenty, co przy okazji „O czym szumią wierzby”. Fenomenalna treść otrzymała naprawdę godne opakowanie – format większy niż tradycyjny książkowy, świetna okładka, rysunki sir Johna Tenniela. Pozycja aż przyjemnie wygląda na półce, zachęcając do sięgnięcia po nią.
„Alicja w Krainie Czarów” to jeden z tych tytułów, których jeśli jeszcze nie czytaliśmy, to nie powinniśmy się do tego na głos przyznawać. Osobiście oczarowała mnie ta książka i nie mam żadnych wątpliwości – Lewis Carroll wielkim pisarzem był. Nie będę mnożył zbędnych komplementów – po prostu niech każdy zagłębi się w świat małej dziewczynki, która zupełnym przypadkiem wkroczyła do nieznanej rzeczywistości. Widziałem już koty bez uśmiechów, ale uśmiech bez kota ujrzałem po raz pierwszy w życiu. To doprawdy nadzwyczajne.
Dziękujemy wydawnictwu Vesper za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Jednak gdy czytałem książkę, będąc już nieco starszy, to zauważyłem, że kreowany świat nie jest jakoś mega cukierkowy, jak można byłoby spodziewać się po bajce dla dzieci. Jest on nawet mroczny i panuje w nim przemoc, choć ukazana w dość "niewinny" (?) sposób. Nic dziwnego, że z czasem książka została nieco inaczej zinterpretowana przez popkulturę.
Aaaa, no i w oryginale autor bardzo kreatywnie podszedł do wykorzystania angielskich słów i nowych tworów, działając na wyobraźnię nie tylko dziecka.
Dodaj komentarz