Ogrody kurii w Chrysopolis tonęły w soczystej zieleni, a w powietrzu unosiła się intensywna, słodka woń kwiatów. Bujna, choć trzymana w karbach roślinność dawała wytchnienie duchownym pracującym w kongregacjach, a także chroniła przed niepożądanym wzrokiem ciekawskich.
Zabudowania i ogrody kurii zajmowały znaczną powierzchnię. Przylegały bezpośrednio do cesarskiego kompleksu pałacowego, do którego zresztą, jak głosiła plotka, można się było dostać podziemnymi kanałami. Wrażenie bliskości pomiędzy ośrodkami władzy świeckiej i duchowej w znacznej mierze było jednak pozorne. Pomimo tradycyjnego przymierza ołtarza i tronu kuria, stanowiąca centrum władzy soteriańskiej i główny ośrodek decyzyjny Kościoła, była w istocie nieomal państwem w państwie. Duchowni podlegali własnemu, inkwizycyjnemu sądownictwu, patriarcha dysponował własną siłą zbrojną – elitarnym oddziałem hipolitan a urzędnicy cesarscy, i zresztą wszyscy inni, nie mieli tu wstępu bez zgody patriarchy.
Pomiędzy kolorowymi klombami kwiatów, żwirową alejką wytyczoną między szpalerem cyprysów, wspierając się na lasce, wolnym krokiem przechadzał się patriarcha Isidoros w towarzystwie protonotariusza kurii księdza infułata Petronasa, który był najbliższym doradcą i współpracownikiem głowy Kościoła. Petronasa nazywano wielkim kadrowym, gdyż w jego gestii znajdowały się sprawy personalne wyższego kleru i miał znaczący wpływ na obsadę nieobieralnych stanowisk w kurii. Spotkanie było nieformalne, dlatego patriarcha mógł się uwolnić od ciężkich ceremonialnych szat i występował w prostej białej sutannie z bisioru, z dużą sigmothetą wyhaftowaną złotymi nićmi na piersi. Od strony bazyliki Sotera Pantokratora zbliżali się szybkim krokiem oczekiwani goście: wielki inkwizytor Aleksandros, który na tę okazję pragnął podkreślić , że jest nie tylko generałem swojego zakonu, ale także członkiem kolegium kardynalskiego, i dlatego włożył, zsunięty teraz na plecy, purpurowy kapelusz z szerokim rondem, oraz mistrz Brynach z Ordo Sancti Alkuini w swoim sfatygowanym długimi podróżami habicie. Przybyli uklękli i ucałowali pierścień na pomarszczonej dłoni patriarchy, którą łaskawie wyciągnął na powitanie. Przywódca Kościoła był już w podeszłym wieku, a świadomość niebezpieczeństwa grożącego całemu soteriańskiemu światu wydawała się zbyt wielkim ciężarem dla jego sędziwych barków.
- Wszyscy wiemy, w jakiej sprawie się spotykamy – zagaił patriarcha cichym, słabym głosem. – Co prawda wielebny Petronas nie był członkiem tajnej komisji powołanej do badań nad Proroctwem Końca Świata, lecz miał możność zapoznania się z najważniejszymi wynikami jej prac. – Aleksandos i Brynach w milczeniu przyjęli tę informację do wiadomości. – Prosiliście o to spotkanie, gdyż jak mi anonsowano, należy pilnie podjąć ważkie decyzje. Zapoznałem się także z twoim sprawozdaniem z pobytu w Outremer, mistrzu Brynachu. Pora więc na wnioski.
- Wasza świątobliwość, poruszamy niezwykle delikatną materię – zaczął Aleksandros. – Być może już wkrótce nie będziemy mogli polegać na zbrojnym ramieniu Kościoła – uderzył w dramatyczne tony.
- Jakie są na to dowody poza, nie umniejszając jego wiarygodności, zeznaniem mistrza Brynacha? – wtrącił Petronas, który przerwał tyradę prudencjanina w zarodku. Był energicznym czterdziestolatkiem średniego wzrostu, z lekkim brzuszkiem i gęstą czupryną kruczoczarnych włosów, zawsze nienagannie uczesanych.
- Mizerne – odparł zbity z tropu inkwizytor, nie przyzwyczajony, by ktoś mu przerywał albo zadawał niewygodne pytania.
- Dlaczego inkwizytorzy w Lebancie niczego nie odkrtyli, skoro demoralizacja naszych braci hipolitan jest powszechna? – dopytywał dalej infułat, zapracowując sobie na niechęć wielkiego inkwizytora.
- Nie ma czasu na przeprowadzanie drobiazgowego śledztwa. Musimy uderzyć od samej góry, a potem przeprowadzić czystkę – próbował wybrnąć z niezręcznej sytuacji Aleksandros.
- To wiemy, drogi Aleksandrosie – rzekł patriarcha. – Dlaczego jednak nie docierały do nas żadne niepokojące sygnały? – nie pozwolił prudencjaninowi wywinąć się od odpowiedzi. Zmęczony spacerem usiadł na ławce stojącej w cieniu drzewka akacjowego.
- Nie mogę polegać na inkwizytorach z Lebantu – musiał przyznać upokorzony Aleksandros. Zapamiętał sobie jednak, żeby poznać słabości protonotariusza, którego wpływy u boku starzejącego się patriarchy stawały się zbyt wielkie. Za wysoko wyrastasz, bratku, i trzeba cię trochę przyciąć, pomyślał, jednak musiał tłumaczyć się dalej: – Tamtejsi prudencjanie weszli w dość bliskie związki z "białymi płaszczami". Kontrola wykazała zaskakująco niską aktywność moich ludzi w porównaniu z innymi regionami. Próbowałem wzmocnić nasze struktury i wysłałem tam kilku młodych obiecujących braci, lecz wkrótce przepadali bez śladu. Otrzymałem informację, że to sprawka pustynnych bandytów, lecz teraz już w to nie wierzę. Sądzę, że zbyt dociekliwi zostali zamordowani. Dowodów jednak nie mam.
- Pojawiła się jednak szansa na korzystną odmianę – zabrał z kolei głos Brynach. – Zakon Rycerzy Kościoła utracił wielkiego mistrza, a jego następca nie został jeszcze wyznaczony. Wasza świątobliwość powinien mianować kogoś absolutnie zaufanego, kogo będziemy mogli wtajemniczyć w nasze plany.
– To nie takie proste – mruknął Isidoros i odegnał ręką natrętną pszczołę, którą zwabiła kwitnąca akacja. – Nie mogę obsadzić tego stanowiska, nie zasięgnąwszy opinii kapituły zakonu.
- To na pewno nie może być nikt z Outremer – zastrzegł pospiesznie Aleksandros.
- Myślę, że to można przeprowadzić – odezwał się Petronas, który mógł teraz zabłysnąć znajomością prowadzenia intryg w kościelnej hierarchii. – Mimo że "białe płaszcze" formalnie wciąż podlegają patriarsze, to dzięki faktycznej autonomii w dawnym Lebancie uniezależnili się od jego zwierzchnictwa. Jednak w ostatnim czasie wielu hipolitan z Outremer poległo i trzymają się oni tam resztkami sił. Punkt ciężkości zakonu przeniósł się do hrabstwa Ligurii w królestwie Austrazji, dokąd transferowali znaczną część swoich bogactw uzyskanych na wschodzie, rozwijając ożywioną działalność finansową. Ich pozycja na tych ziemiach znacznie się umocniła po krucjacie przeciwko theofilitom. Obecnie hipolitanie z Ligurii organizują ekspedycję ratunkową dla swoich braci w Outremer.
- Wiemy już, że cesarz wysłał posłańców do sułtana Euterpos i do Ariany, w związku z czym nie wesprze tej wyprawy – oznajmił patriarcha. – Nie można także lekceważyć estymy, jaką cieszy się Ordo Sancti Hipoliti wśród rycerstwa marchii północnych i królestw na zachodzie, które szemrze, że cesarz porzuca na pastwę losu rycerzy zakonnych, których wcześniej wciągnął w swoją wojnę. Pogłoska o zdradzie hipolitan jest dogodna dla cesarza, lecz niepopularna poza cesarstwem.
- Dotąd tradycyjnie wielkim mistrzem był ktoś z Outremer – kontynuował Petronas. – Proponuję jednak wykorzystać obecną słabość zakonu i zaproponować kandydata z Ligurii w zamian za umożliwienie inkwizycji rozprawienia się z heretykami we wschodnich posiadłościach Rycerzy Kościoła. Dowartościujemy w ten sposób zachód. Możemy podjąć negocjacje za pośrednictwem komandora hipolitan w Chrysopolis, dowódcy osobistej straży jego świątobliwości, którego lojalność nie budzi chyba zastrzeżeń?
– Zgadza się – przytaknął Aleksandros. – Poza tym współdziałałem z "białymi płaszczami" w czasie walk z theofilitami w Loranii i mogę zasugerować odpowiedniego człowieka. – Wielki inkwizytor tym zręcznym ruchem odzyskał wpływ na obsadę wakującego stanowiska.
- Chodzi tylko o to, żebym mógł dokładnie spenetrować zamek Montchevalier – oznajmił Brynach, którego nie interesowały personalne przepychanki. – Losy zakonu hipolitan mają teraz drugorzędne znaczenie, o wszystkim zdecyduje konfrontacja z Apolynonem. Do Montchevalier prowadzi nasz jedyny ślad. Radzę także pozostawić dotychczasowego komandora Lebantu. Zetknąłem się z nim i sprawiał wrażenie uczciwego człowieka. – Przez wzgląd na wiek patriarchy nie dodał, że Gerard de Ridefort jest już stary i nie będzie miał dość energii, żeby stanowić jakąś przeciwwagę dla wielkiego mistrza wyznaczonego w Chrysopolis.
- Myślę zatem, że dobiliśmy targu – wyrwało się infułatowi.
Isidoros skrzywił się z niesmakiem, a jego szare oczy zasnuł na chwilę smutek.
- Kiedy wielebny Petronas poczyni już niezbędne ustalenia z komandorem hipolitan w Ligurii, wyznaczę nowego wielkiego mistrza bez zwoływania kapituły zakonu – zdecydował. – Mistrzu Brynachu, dołączysz do wojsk, które zbiorą Rycerze Kościoła, i będziesz im towarzyszyć w wyprawie do Lebantu. Na miejscu działaj według własnego rozeznania. Czcigodny Aleksandros przydzieli ci kogoś, kto zadba o prawną stronę zagadnienia, wybada podejrzanych i tak dalej. – Wyciągnął dłoń i pobłogosławił swoich współpracowników. – Niechaj Theos da nam siłę, Soter nas prowadzi i Opatrzność ma w swojej opiece.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz