W sklepach niedawno pojawił się tom 4 "Pomnika Cesarzowej Achai", a ja postanowiłem uzupełnić nasze recenzenckie braki o ostatnią część oryginalnej trylogii Ziemiańskiego. Patrząc na jej objętość, aż ciężko nie pokręcić ze zdziwienia głową – jest dużo mniejsza nie tylko od młodszych o prawie dekadę sióstr, ale również od swoich dwóch poprzedniczek. Biorąc pod uwagę, jak bardzo podobał mi się tom drugi, nastawiałem się na niemal epickie zakończenie. Obawiałem się jedynie o kolejne przypakowanie Achajki, bowiem żegnałem się z nią w stanie, gdy mogła pokonać praktycznie każdego, od niechcenia kiwając małym palcem. Nie da się jednak ukryć, że trylogia "Achai" ma w sobie coś takiego, że przyciąga do swoich kart jak magnes, więc praktycznie bez zwłoki pragnąłem zabrać się do czytania.
Kampania wojenna połączonych sił królestwa Arkach i Troy nabiera tempa. Z obu stron nadchodzi refleksja: należy uderzyć teraz albo nigdy, bo niedługo cesarstwo Luan zdobędzie miażdżącą przewagę. Okupiony wieloma ofiarami szlak przez Wielki Las zaowocował nowymi rodzajami broni, dostarczanymi Biafrze przez Chorych Ludzi, ale również oddziałem kocich wojowniczek. Z drugiej strony Zaan wpadał na coraz to nowocześniejsze udogodnienia w prowadzeniu wojny – a to szpital polowy, a to kuchnia polowa... Wszystko, byle tylko morale żołnierzy wzrosło. Czy wystarczy to jednak na wielokrotnie liczebniejszą oraz zamożniejszą armię Luan? Gdzieś tam na uboczu Meredith chcąc nie chcąc realizuje plany Wirusa, dawno pogodziwszy się z myślą o swoim nowym demonicznym stanie.
Jak widać, nie za wiele mam do opowiedzenia o fabule trzeciego tomu "Achai". Jest to spowodowane nie tylko brakiem chęci do zbytniego zdradzania wam smacznych ciekawostek, ale również tym, iż na tę powieść składają się w przeważającej części opisy działań wojennych i politycznych. Fragmentów o kombinowaniu Zaana, jak tu zdobyć przewagę za pomocą nieszablonowego myślenia, czy burzliwych losów Achai w obcych krajach, za które tak polubiłem poprzedniczkę, jest tu jak na lekarstwo. Ponadto akcja pędzi na łeb, na szyję – aż czasem trudno nadążyć za wydarzeniami. Brak tu jakiejkolwiek chwili wytchnienia i cały czas ma się wrażenie, że Ziemiański chciał jak najszybciej dopędzić do końca historii. Nie pomaga fakt, że wielokrotnie można natrafić na miejsca, w których bohaterowie po kilka razy powtarzają to samo, jak zdarta płyta. Bardzo mało jest też jakichś świeżych wątków, ale za to stare w większości zostają skonkludowane (te, którym się ta sztuka nie udała, rozwinięcie znajdują w kolejnych tomach).
Czepialstwa ciąg dalszy: bardzo podoba mi się zabieg stosowany przez pisarza, w którym to opisuje niektóre wydarzenia z krótkiego rzutu o kilkaset lat w przyszłość (na zasadzie: żołnierz siedzący w tym samym miejscu za tysiąc lat pomyśli dokładnie to samo). Niestety w tomie trzecim ta figura retoryczna jest stosowana zbyt nachalnie i już po którymś razie czytałem ją z prawdziwym niesmakiem. To wszystko przyprószmy jeszcze odrobiną wulgaryzmów... A nie, przepraszam, tak było w poprzednich tomach. Tutaj przy dodawaniu pikanterii między poszczególnymi słowami ewidentnie odpadło od pojemniczka obluzowane dziurkowane wieczko i przekleństwa gwałtem wdarły się między neutralne zwroty. Przeklinanie kompletnie mi nie przeszkadza, ba, uważam nawet, że jest pewnym dziedzictwem kulturowym naszego języka i niezwykle wzmacnia niektóre wypowiedzi. No właśnie – niektóre. Podczas lektury uznałem, że doszło w końcu do nadmiernej prymitywizacji i zatracenia poczucia smaku. Cóż, cały ten akapit można podsumować: co za dużo, to niezdrowo.
Trzeba więc przyznać, że książka jest słabsza od poprzedniczek, jednakże nie rozumiem, dlaczego niektórzy wylewają na nią aż tak pełne wiadro pomyj. Wydaje mi się, że cała trylogia skonstruowana jest raczej w luźniejszym tonie i próżno doszukiwać się tu pewnych prawideł, znanych z naszego świata – trzeba nastawić się na duże uproszczenia. Przykładowo: do większości polskich serii fantastycznych powstają mapy – tu takowej nie ma, ponieważ nie da się jej skonstruować. Opisy są nieprecyzyjne, a poza tym geografia różni się od tej, na którą natykamy się w "Pomnikach Cesarzowej Achai". Także niektóre opisy manewrów wojskowych, szczególnie w ciasnych miejskich ulicach, są niemożliwe do wykonania. Ale... seriously, who cares, dopóki to się tak dobrze czyta? Szczególnie zakończenie powieści jest rewelacyjne i widać, że Ziemiański musiał wcześniej umyślić sobie, jak zwieńczy całą trylogię, bowiem odstaje ono jakościowo od reszty książki i przypomina jego wcześniejsze dokonania.
Podsumowując, z powyższych akapitów może się wydawać, że ostatnia część "Achai" nie sprostała wysoko postawionej poprzeczce. W istocie jest tak po trosze, ale nie da się ukryć, że wciąż czyta się to dobrze. Rozczarowuje objętość tomu i pewna niedbałość w jego wykonaniu. Trzeba jednak przyznać, że jeżeli podobały wam się poprzednie części, po tę sięgnijcie bez wahania, bo zwyczajnie zakończenie jest zbyt dobrze przyprawione, aby obejść się smakiem. "Achaja" jest dla mnie nie tylko fantastyczną powieścią przygodową, ale również historią o ordynarnych, momentami do cna zepsutych ludziach, którzy nawet w ekstremalnych warunkach potrafią pochylić się nad losem bliźniego. Jest to opowieść o tym, że będąc nie wiadomo w jakim bagnistym dole, znajdzie się ktoś, kto nam pomoże, jeżeli sami uprzednio nie znajdziemy siły, żeby się pozbierać... Albo po prostu rzuci nam łopatę.
Komentarze
Niemniej, patrząc na całość tomu, wypada się zgodzić z opinią Meda, przedstawioną w ostatnim akapicie .
Dodaj komentarz