Ray Bradbury, jeden z czołowych twórców fantastyki, laureat m.in. Nagrody World Fantasy i Nagrody Brama Stokera, skupiał się głównie na science fiction i to właśnie tworami utrzymanymi w tym gatunku zaskarbił sobie największe uznanie ze strony czytelników i krytyki. Wznowione niedawno przez wydawnictwo MAG "451 stopni Fahrenheita" to jedno z jego najpopularniejszych dzieł, otwarcie krytykujące wpływ mediów na społeczeństwo i podkreślające negatywne efekty nieczytania książek. Byłam ciekawa, jak bardzo pesymistyczna i przejmująca okaże się jego literacka wizja i na ile do tej pory się spełniła.
Fabuła "451 stopni Fahrenheita" toczy się w futurystycznej Ameryce, w której książki od lat są zakazane i palone przez specjalnie wyszkolonych do tego strażaków, a ludzie są otumaniani przez nowoczesne media i polityczną propagandę, kontrolującą ich działania i sposób myślenia. Praktycznie nikt nie sprzeciwia się tak przekłamanej rzeczywistości albo nie chce jej zmieniać, bezpiecznie otaczając się kokonem złudzeń i niewiadomych. Tylko nieliczni ukrywają woluminy sprzed lat, skazując się tym samym na ryzyko interwencji, pilnującej ustalonego porządku władzy, i pożaru. Osobą zawodowo wywołującą takie pożary jest Guy Montag. Prowadzi dość przewidywalne i monotonne życie, aż pewnego dnia poznaje tajemniczą Klarysę, która pyta się go, czy czuje się szczęśliwy. Wtedy Guy zaczyna się nad tym zastanawiać, po raz pierwszy odczuwając potrzebę refleksji. Analizuje swoje najbliższe otoczenie i z zainteresowaniem odkrywa skrywaną przez literaturę wiedzę, przynoszącą mu zarówno ukojenie, jak i podsycającą niejednokrotnie niebezpieczną w takim świecie ciekawość.