Wampiry i Alaska? Czemu nie? Jak pokazują Steve Niles i Ben Templesmith w "30 dniach nocy", krwiopijcy zapuszczają się w różne regiony globu. Tylko z jakim skutkiem?
"30 dni nocy" po raz pierwszy trafiło do Polski kilkanaście lat temu za sprawą wydawnictwa Mandragora. Z kolei w końcówce zeszłego roku Egmont postanowił przypomnieć rodzimym czytelnikom o serii i od razu opublikował wydanie zbiorcze zawierające materiały z "30 Days of Night", "Dark Days" i "30 Days of Night: Return to Barrow".
Miasteczko Barrow w stanie Alaska zalicza się do mało przyjaznych miejsc. Niskie temperatury, problemy komunikacyjne i 30-dniowa noc. W takim otoczeniu żyją główni bohaterowie, szeryf Eben Olemaun i jego żona Stella. On markotny, marudny i szorstki, ona pełna ciepła i energii... Sielanka kończy się wraz z przybyciem do miasteczka nieproszonych gości, którymi okazują się wampiry. Szybko dowiadujemy się, że nadnaturalne istoty postanowiły wykorzystać oddalenie Barrow od cywilizacji oraz długą noc, aby urządzić sobie krwawą ucztę. Nieliczni ocalali, zszokowani istnieniem krwiopijców i śmiercią bliskich, kryją się w jednej z domowych piwnic. Czy to coś więcej niż rozpaczliwe przedłużenie egzystencji?
Autorzy komiksu nie próbowali udawać, że "30 dni nocy" jest czymś więcej niż porządną jatką między wampirami i ludźmi. Te pierwsze przedstawiono bez cienia oryginalności. Odczuwają palący głód krwi, żyją setki lat, szkodzi im światło, a najpewniejszy sposobem wyeliminowania takowych stworów wiąże się z dosłownym strzaskaniem głowy. Rzekomo są też niezwykle silne, ale o tym scenarzysta zdaje się przypominać sobie tylko w niektórych sytuacjach.
Największym problemem są właśnie nudne wampiry, które po kilkudziesięciu stronach wyczerpują pulę okrucieństw, na jakie je stać, oraz coraz bardziej przypominają... ludzi. W pewnym momencie zaświtała mi myśl, że potwory w zbyt dużym stopniu grają wedle ludzkich reguł i cała wojna zaczyna przypominać jakieś utarczki gangów niż konflikt z nadnaturalnymi i długowiecznymi istotami. Jeśli zaś chodzi o ich długowieczność, to twórcom musimy uwierzyć na słowo, bo krwiopijcy swoim zachowaniem nijak nie pozwalają spojrzeć na siebie jak na istoty o kilkusetletnim doświadczeniu w ukrywaniu przed ludźmi swojej prawdziwej natury.
Nie oznacza to, że wśród postaci nie odnajdziemy nikogo ciekawego. Waleczna i zdeterminowana Stella i wampir Dane to bohaterowie, z którymi można sympatyzować, podobnie jak z paroma postaciami pobocznymi pojawiającymi się w trzeciej części. Pozostali – zarówno pozytywni, jak i negatywni – zlewają się w jedno i nie sposób kogoś wyróżnić.
"30 dni nocy" nie zawodzi na bodaj najważniejszej płaszczyźnie – to komiks pełen wartkiej akcji oraz ogromnej liczbie scen z tryskającą krwią i rozczłonkowanymi ciałami. W przerwach pomiędzy kolejnymi starciami Niles buduje napięcie przez stałe wystawianie bohaterów na zagrożenia ze strony wampirów. Jak przystało na komiks utrzymany w atmosferze filmów grozy klasy B, bohaterowie zapuszczają się do pustych budynków, chadzają ciemnymi uliczkami i odwiedzają cmentarze.
Mimo prostych rozwiązań Nilesowi udało się zbudować zupełnie niezły klimat, do czego w olbrzymim stopniu przyczynił się Ben Templesmith, którego prace od pierwszego spojrzenia zjednują sobie zwolenników i przeciwników. Charakterystyczny styl artysty nie pozwala go pomylić z innymi ilustratorami. Ba, Templesmith nie rezygnuje z niego także przy komiksach odchodzących od horroru, jak chociażby w recenzowanym na łamach Game Exe kryminale pt. "Detektyw Fell". Niewyraźna kreska i kształty ledwie przebijające przez intensywne i często jednobarwne plansze budzą skrajne emocje. Ilustrator przełamuje czerń i granat jaskrawymi punktami i promieniami, serwuje czytelnikom czerwone plamy i eksponuje wampirze kły. Jeśli tylko styl artysty nie odrzuci was przy pierwszym kontakcie, dyskomfort – ten pożądany w horrorach – jest gwarantowany. Nietypowe prace Templesmitha przypadły mi do gustu nawet bardziej niż we wspomnianym "Detektywie Fellu", aczkolwiek są one powodem, dla którego sugeruję rozłożyć w czasie lekturę albumu. Przy większej dawce plansze stają się zbyt monotonne i męczą wzrok.
Steve Niles i Ben Templesmith nie stworzyli arcydzieła, lecz solidną pozycję nastawioną na brutalną akcję i krwawe porachunki ludzi z wampirami. Fabułę trudno rozpatrywać w innych kategoriach niż jako pretekst do pokazania kolejnych walk, dekapitacji i skąpanych w mroku scenerii, aczkolwiek w ramach niezobowiązującej i rozsądnie dawkowanej rozrywki "30 dni nocy" jest pozycją godną polecenia wielbicielom grozy.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz