2312

4 minuty czytania

2312, okładka

Biorąc do ręki „2312”, musiałem zadać sobie absolutnie podstawowe pytanie – kim jest Kim Stanley Robinson? Z okładki mogłem dowiedzieć się, że poszukuje on inspiracji u Philipa K. Dicka, napisał obsypaną nagrodami trylogię marsjańską oraz pasjonuje się wspinaczką górską. Posiłkując się jeszcze Internetem, całkowicie nadrobiłem zaległości względem autora i ze spokojnym sumieniem mogłem zasiąść do czytania.

Powinienem teraz napisać, o czym w ogóle jest recenzowana przeze mnie książka. Zazwyczaj to najprostszy element tekstu; po prostu streszcza się fabułę danej pozycji. W tym jednak wypadku nie mógłbym pozwolić sobie na taką trywialność. Bo napisać, że „2312” opowiada o przygodach w Układzie Słonecznym, to jak napisać, że „Lalka” skupia się na metodzie prowadzenia sklepu. „2312” to coś więcej, aniżeli pospolita historia, z akcją umieszczoną w kosmosie. To powieść o istnieniu, śmierci, o konfrontacji ludzi z techniką, o strachu, nadziei… Wyliczanie emocji, które autor przelał na papier mogłoby trwać w nieskończoność.

Z główną bohaterką – jak to zwykle bywa – spotykamy się już na początkowych stronicach. Swan Er Hong opłakuje niedawno zmarłą Alex, osobę, która była dla niej całym światem. Alex pozostawiła po sobie imponującą spuściznę w postaci różnorodnych projektów, związanych przede wszystkim z naszą rodzimą planetą Ziemią. Po jej śmierci na scenę wkroczyć muszą kontynuatorzy owych pomysłów; w ten sposób poznamy kolejne, ważne dla fabuły postacie, jak chociażby małego inspektora Jeana Genette'a czy Fritza „Ropucha” Wahrama.

Czasami wydaje mi się, że to właśnie w czasach po niedostatku panoszy się diabeł. Wtedy zawsze łatwo złożyć Wszystko na karb żądzy lub strachu. Można uwierzyć, jak pewnie ty to czynisz, że kiedy strach i żądza miną, znikną też złe uczynki.

Robinson postanowił zabrać nas na wycieczkę po całym kosmosie. Mamy możliwość odwiedzenia Merkurego, wraz ze wspaniałym, sunącym po olbrzymich torach miastem Terminatorem, staniemy na Saturnie, obejrzymy księżyce poszczególnych planet… Przeżyjemy także Spacer Kwantowy, a dzięki wycinkom umieszczonym pomiędzy rozdziałami wzbogacimy swoją wiedzę na temat świata przedstawionego w powieści. Książka oferuje nam mnogość różnorodnych wrażeń, którymi nie sposób się nie zachwycić. Sugestywne, realistyczne opisy to jeden z najmocniejszych punktów powieści; dość powiedzieć, że nawet dzisiaj z chęcią otwieram niektóre fragmenty i czytam je ponownie z uśmiechem na twarzy. Siedząc w pracy, szkole czy mieszkaniu, możemy ekspresowo przenieść się pomiędzy gwiazdy.

„2312” to dla mnie pewien ewenement, jeżeli chodzi o podejście do spraw związanych z rozwojem cywilizacyjnym. Pomimo faktu, iż akcja osadzona jest w dwudziestym czwartym wieku, nie uświadczymy tutaj super-ekstra-hiper broni, nikt nie biega z dezintegratorami, nikt nie wali laserem z oczu. Scen batalistycznych w książce jest jak na lekarstwo – miłośnicy „rozpierduchy w kosmosie” mogą się srogo zawieść. Wszystkie nowinki techniczne zostały potraktowane bardzo rozsądnie, opisano je dokładnie i logicznie.

Może strach i żądza nigdy nie przemijają. Potrzebujemy czegoś więcej niż jedzenia, picia i schronienia. Wydaje się, że należy zaspokoić właśnie te nasze zasadnicze potrzeby, determinanty, ale wielu dobrze odżywionych obywateli przepełnionych jest wściekłością i strachem. To malowany głód, jak mówią Japończycy.

Powieść nie zawiera zbyt wielu dialogów, przez co czyta się ją dosyć wolno; nawet najwięksi zapaleńcy będą musieli poświęcić kilka wieczorów na dobrnięcie do ostatniej strony. O ile długość książki zazwyczaj traktuję jako plus, o tyle w tym konkretnym przypadku muszę uznać to za mankament. Myślę, iż śmiało można by pozbyć się kilkudziesięciu stronic, zawierających zbędne przedłużacze. Zdecydowanie zyskałaby na tym jakość akcji, która momentami wydaje się nudna i nieco rozlazła.

Tym, co najbardziej zaimponowało mi w książce, jest sugestywność rozgrywających się wydarzeń oraz realizm przedstawionych postaci. Robinson operował słowem w trudnym terenie – dość powiedzieć, że u niektórych bohaterów ciężko właściwie zdefiniować płeć według dzisiejszych standardów. Poradził sobie z tym po mistrzowsku; udało mu się nawet stworzyć wątek miłosny, nie przesiąknięty infantylnością i sztucznością. To zwykli, podobni nam ludzie, tak jak podobni nam byli ludzie z przeszłości. Czy tego chcemy, czy nie, w głównej mierze kształtuje nas rzeczywistość, w której przyszło nam żyć.

…jeśli zaprogramuje się cel w programie komputera, czy to uformuje jego wolę? Czy komputer ma wolną wolę, jeżeli stanowi ona cel jego programu? Czy taki program różni się od sposobu, w jaki nas zaprogramowały geny i świadomość? Czy zaprogramowana wola jest niewolnicza? Czy ludzka wola jest podległa? I czy wola, która nie jest podległa, stanowi siedzibę i źródło uczuć hańby, zatrucia, występku i gniewu?

Kolejną rzeczą, jaką należy zaliczyć na plus „2312”, jest rozmach w kreowaniu akcji. Jak wspomniałem wcześniej, nie rozwija się ona przesadnie szybko, ale dzięki temu zawiera mnóstwo informacji, stanowiących smaczek książki. Oczywiście jest to miecz obosieczny, gdyż niektórzy mogą zaliczyć to jako wadę. Ja jednak przepadam za momentami, kiedy mogę na chwilę odpocząć od głównego wątku i pogłębić swoją wiedzę o danej planecie czy wydarzeń historycznych wykreowanego uniwersum. Zastosowanie (z umiarem!) takich zabiegów zdecydowanie zwiększa wartość literacką każdej pozycji.

Czy nazwałbym „2312” arcydziełem? Mimo wszystkich plusów, jakie tutaj wymieniłem – nie. Aby zasłużyć na takie miano, powieść musi mieć w sobie to coś, co sprawia, że czytelnik będzie pożerał ją bezustannie, z krótkimi tylko przerwami na jedzenie i sen, musi zmuszać do refleksji, a po przeczytaniu ostatniej strony zostawić go albo z totalnym mętlikiem w głowie, albo z całkowicie innym sposobem postrzegania rzeczywistości. Momenty tych refleksji są, niektóre wypowiedzi postaci dają pole do interesującej analizy, jednakże jest ich zdecydowanie za mało. Również zakończenie pozostawia wiele do życzenia, mocno trąci banalnością. Nie zrozumcie mnie źle! Chcę tylko powiedzieć, iż poziom „2312” faluje – raz jest to bardzo dobra książka, w innych wypadkach ociera się o maestrię.

Kim Stanley Robinson swoją powieścią zmusił mnie do sięgnięcia po zaniedbywany dotychczas przeze mnie gatunek – fantastykę naukową. Sięgnę po książki z tego nurtu w nadziei na to, że będą utrzymane w podobnej konwencji, co „2312”. Czyli nie wielka, kosmiczna wojna, a uczta dla intelektu. Nie muszę chyba dodawać, że gorąco polecam tę pozycję?

Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
9.5
Ocena użytkowników
10 Średnia z 1 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...