Lovecraft wielkim pisarzem był, nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Opowiadania stworzone przez niego prawie wiek temu wciąż są niezwykle popularne i zachwycają czytelników. Samotnik z Providence jest najprawdopodobniej najsłynniejszym twórcą gatunku znanego jako „weird fiction”, chociaż w moim mniemaniu jego dziełom czasami bliżej jest do nurtu science fiction. Wydawnictwo Vesper postanowiło podzielić się z polskimi czytelnikami jego twórczością wydając „Zgrozę w Dunwich i inne przerażające opowieści”. Jak po stu latach prezentuje się twórczość Howarda? Zapraszam do recenzji.
„Nie umarło, co wiecznie może trwać uśpione,
Z biegiem dziwnych eonów i śmierć może skona”.
O dziwo ten wspaniały zbiór otwierany jest przez jedno z najsłabszych opowiadań. „Dagon” jest za krótki, aby zbudować odpowiedni klimat, brakuje mu też jakiejś makabrycznej tajemnicy na ostatniej stronie. Dla osób nieobeznanych z twórczością Lovecrafta wyda się nudny. Znacznie lepszym rozwiązaniem byłoby umieszczenie tego utworu obok „Widma nad Innsmouth”, ponieważ oba opowiadania są ze sobą powiązane. Szkoda, że książka zaczyna się tak słabo, na pierwszym miejscu wolałbym widzieć „Zgrozę w Dunwich” albo „Zew Cthulhu”, które lepiej wprowadziłyby czytelnika w mroczną mitologię Wielkich Przedwiecznych. Kolejnym słabym opowiadaniem jest „Wyrzutek”. Historia opisująca życie istoty w upiornym zamku cierpi na wszystkie wady „Dagona”. Jedyne, co można zaliczyć na plus, to ujawnienie zaskakującej tajemnicy na końcu.
Kiedy omówiłem już wszystkie słabe opowiadania, czas zająć się trzynastoma lepszymi. A jakież to perełki składają się na „Zgrozę w Dunwich i inne przerażające opowieści”? Są to wszystkie opowiadania, dzięki którym Lovecraft zdobył sławę, między innymi: „Zew Cthulhu”, „Widmo nad Innsmouth”, „Nawiedziciel mroku”. Niektórzy krzykną – „hola tu nie ma nic nowego, a wiele zwrotów akcji można przewidzieć po kilkunastu stronach”, a ja im odpowiem – łatwo wam się teraz mądrzyć, kiedy wiele pomysłów Lovecrafta zostało wielokrotnie wykorzystanych w innych dziełach, a książki science fiction i fantasy są niezwykle popularne. Jeżeli jednak spojrzy się na nie z perspektywy daty wydania, zaczynają zachwycać pod wieloma względami. Sam pomysł Wielkich Przedwiecznych, niezwykłe wynalazki, rozmach, którego mogą pozazdrościć inne książki. Ba, niektóre koncepcje są intrygujące nawet w naszych czasach (polecam w szczególności „Cień spoza czasu”).
Jedną z części sukcesu Lovecrafta jest jego styl. Jak on wygląda, zapytacie? W opowiadaniach wiele miejsc jest poświęconych opisom lokacji i ludzkich uczuć. Zawłaszczają dla siebie akapity często spychając akcję na drugi plan. Co ratuje czytelnika przez spodziewaną nudą? Erudycja Lovecrafta. Czasami wrażenia z lektury przypominały te towarzyszące czytaniu „Wahadła Foucaulta” Umberta Eco, gdzie wiele zdań było niemal aroganckim popisem wiedzy przed czytelnikiem. Słownik Lovecrafta jest niezwykle bogaty, dzięki czemu opisy porażają plastycznością i sugestywnością. Jedyne, do czego można się przyczepić, to fakt, że wszystkie wydarzenia, których ludzki umysł nie pojmie, są zawsze bluźniercze i bezbożne, a bohaterom trzęsą się dłonie, jakby cierpieli na chorobę Parkinsona.
Co jeszcze sprawiło, że Samotnik z Providence jest dalej chętnie czytany? Sposób wykreowania zła w jego książkach. Pierwszym przykładem są sławni Wielcy Przedwieczni i Zewnętrzni Bogowie. Fakt, są obślizgli i mają macki oraz wiele oczu, ale sekret ich strachu tkwi gdzie indziej. Są to istoty, których życie rozciąga się na całe millenia, ludzki żywot jest dla nich ułamkiem sekundy i marną zabawką. Konfrontując się z nimi oraz z ich sługami, ludzki umysł wariuje, nie mogąc pojąć, jak coś tak innego od ziemskich standardów jest w stanie w ogóle istnieć i w jaki sposób uchronić się przed ich gniewem. Samo wspomnienie o nich dusi bohaterów, zamykając ich w klaustrofobicznej klatce własnych myśli. Dalej przerażają obce rasy, które bohaterowie spotykają na swojej drodze. Mogą być bardzo nam bliskie jak w „Widmie nad Innsmouth” albo w „Ustaleniach dotyczących zmarłego Artura Jermyna i jego rodu” lub być istotami równie odległymi co Przedwieczni. Oba te wypadki przerażają, każdy na własny sposób. W pierwszym straszne jest to, że mimo swojej zwierzęcej obcości przedstawiciele innego gatunku są w stanie mieć dzieci z ludźmi. Często potomkowie tych związków, dowiedziawszy się o swoim pochodzeniu, wariują. Drugi przypadek przeraża tak samo jak Wielcy Przedwieczni. Obce rasy skolonizowały kosmos, poznały tajniki podróży w czasie lub posiadają umiejętności parapsychologiczne. Mogłyby zgnieść ludzkość swoją liczebnością i potęgą. Nie robią tego tylko z jednego powodu – gatunek ludzki jest lepiej powoli zniewolić i wykorzystywać do swoich celów.
Czas na bohaterów. Większość protagonistów jest wykonana według podobnego schematu. Zazwyczaj są to młodzi, żądni wiedzy mieszkańcy „Kraju Lovecrafta” znajdującego się w północnowschodnim Massachusetts, na którego terenie znajdują się takie miasta jak Arkham, Insmouth i Dunwich. Ci młodzieńcy często są na tropie rodzinnej tajemnicy lub zakazanej wiedzy. Niestety osiągnięcie celu poszukiwań daje im tylko szaleństwo i nieszczęście. W innych, rzadszych przypadkach, są to ludzie w średnim wieku, którzy osiągnęli sukces i postanowili oddać się badaniom naukowym z nudów lub z powodu tajemniczych wypadków w ich życiu.
Napis na tylnej okładce głosi „Wszystkie po raz pierwszy w nowym wiernym przekładzie, w pełni oddającym elegancję i bogactwo stylu Lovecrafta…” i nie jest to czcza przechwałka. Maciej Płaza zasłużył na swoje pieniądze. Umiejętnie zastosował archaizację, stylizując język, co jeszcze bardziej zwiększa klimat płynący z opowiadań. W dodatku tłumacz zaopatrzył książkę w posłowie, w którym opisuje życie Lovecrafta, źródła jego inspiracji i tłumaczy symbolikę jego dzieł. Lektura tego była równie ciekawa, co opowiadania Samotnika. Uwierzycie, że Lovecraft, będąc ksenofobem i rasistą, ożenił się z żydówką rosyjskiego pochodzenia? Albo w to, że obydwoje jego rodziców wylądowało w wariatkowie, co miało potężny wpływ na jego twórczość? Takich smaczków jest więcej. Pełni doskonałości dokonuje szata graficzna stworzona przez Johna Coultharta. Podziwianie jej było czystą ucztą dla oczu.
Jak po stu latach prezentuje się twórczość Lovecrafta? Znakomicie. Samotnik z Providence zasłużył na swoją sławę ciężko pracując i to widać w tej książce. Opowiadania zachwycają, intrygują i wywołują dreszcz zgrozy. A mi pozostaje tylko krzyknąć: Ph'nglui mglw'nafh Cthulhu R'lyeh wgah'nagi fhtagn.
Dziękujemy wydawnictwu Vesper za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Czasem mnie tylko męczyły te sążniste opisy metropolii, kartograficzne wręcz nakreślanie najmniejszych uliczek miast czy pewien brak pozostawiania niektórych rzeczy w sferze domysłu - w posłowiu jednak zgranie wytłumaczono skąd te mankamenty. Kupuję to.
Mnie także najmocniej urzekł "Szepczący w ciemności', obok oczywiście znakomitego "W górach szaleństwa".
Dodaj komentarz