Zaginione historie

4 minuty czytania

Co tak ślęczysz?
- Sprawdzam swoją recenzję.
Pf, pewnie wyszedł gniot.
- Dzięki, Plama.
Czy to nie jest dziwne, że rozmawiasz z kotem?
- Skoro zwiadowcy mogą rozmawiać ze swoimi konikami, to czy redaktorzy nie mogą ze swoimi kotami?
Cóż.
- Nie marudź, posłuchaj...

O tym, że "Zaginione historie" napisane przez Johna Flanagana są wyjątkowe, wiedziałem, zanim zacząłem je czytać. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, iż stanowią swego rodzaju podarunek, który autor chce wręczyć wszystkim miłośnikom serii "Zwiadowcy" za to, że wiernie przy nim trwali w literackiej podróży przez wszystkie dziesięć wcześniejszych tomów. Jak twierdzi pisarz, książka nie powstała po to, by odrywać kolejne kupony od osobistego sukcesu, a po to, by spełnić prośbę czytelników, którzy przez lata zasypywali go różnymi pytaniami o niewyjaśnione dotąd wątki. "Zaginione historie" są odpowiedzią – odpowiedzią na wszystko.

okładka, zaginione historie

Już samą konstrukcją lektura zdecydowanie różni się od swych poprzedniczek, bowiem składa się na nią dziewięć zajmujących zwykle po kilkadziesiąt stron opowiadań, z których każde opisuje i wyjaśnia nieznaną dotąd fabularną zagadkę. Nie liczcie zatem na jedną, ciągłą opowieść, jak to było do tej pory. I tak, przeskakując w różne czasy i miejsca, możemy dowiedzieć się czegoś o rodzicach Willa, poznać przygody Jenny i Gilana, odkryć coś nowego o Halcie czy losie koników należących do zwiadowców. Inicjatywa godna pochwały, nie przeczę.

Niestety, "Zaginione historie" mają dużą wadę. Nie wynika ona z tego, że autorowi zabrakło pomysłów i starał się ostatkiem sił cokolwiek napisać oraz wydać. Nic z tych rzeczy, ponieważ problem leży właśnie w konstrukcji książki. Sportowym żargonem można rzec, że Flanagan przegrał ten mecz w szatni, bo przez to, że opowiadania są krótkie i zajmują jedynie kilkadziesiąt stron, strasznie ograniczył sobie pole manewru. Mając do dyspozycji tak małą literacką przestrzeń, trudno napisać coś, co by nas zaskoczyło. Spójrzcie na wszystkie poprzednie tomy: na tych kilkuset stronach Australijczyk bawił się czytelnikami i notorycznie nabijał ich w butelkę poprzez wprowadzanie wielu powiązanych ze sobą wątków. Na naszych oczach sprytnie mieszał fabułą i – choć zdawało nam się, że już wiemy, w czym rzecz – na końcu i tak dostawaliśmy pstryczka w nos niespodziewanym zakończeniem. W tym przypadku z całą stanowczością mogę stwierdzić, że przedstawione historie są ciekawe, barwne, sensownie wymyślone, ale – mimo wszystko – przewidywalne. A czy nie właśnie to jest najpiękniejsze w książkach, że nie wiemy, co jest ukryte na następnych stronach i nie możemy się doczekać chwili, w której poznamy prawdę? W tym przypadku nawet jeśli na początku autorowi udało się nieco zmydlić oczy czytelnikom, to i tak po chwili było wiadomo, jak opowiadanie się skończy – widać, jak niewiele stron pozostało, wobec czego wiadomo, że nie może wydarzyć się nic innego niż oczywista oczywistość.

Bez dwóch zdań jest to książka tylko i wyłącznie dla fanów serii. Któż kupi tom oznaczony cyferką 11, jeśli nie czytał wcześniejszych? Tylko że po lekturze wciąż nie bardzo wiem, na ile była to chęć zadbania o dobro czytelników, a na ile był to typowy "skok na kasę". Z całą pewnością bardzo dużym plusem tego dzieła jest fakt, że czytelnicy mają okazję raz jeszcze spędzić czas z uwielbianymi bohaterami. Przepełniony radością przyglądałem się przygodom Willa i Halta, których śledzę od niepamiętnych czasów, a jeszcze większą frajdę miałem, gdy w lekturze pojawiały się te postacie, które występowały wyłącznie w pojedynczych tomach. Jakże wspaniale było znów oczami wyobraźni ujrzeć Eraka, Shigeru czy Selethena i powspominać wydarzenia, które rozegrały się tak dawno temu i w których wspomniani bohaterowie odegrali dużą rolę. "Zaginione historie" na pewno zabiorą nas w długą, zakręconą podróż w czasie i pozwolą przeżyć wiele ciekawych przygód. Nie liczcie jednak, że książka będzie zaskakiwać, bowiem jest to lektura, która każe się delektować wybornym klimatem "Zwiadowców". Tylko powiedzcie mi, czy tego samego nie można osiągnąć, sięgając ponownie po któryś z wcześniejszych tomów? Zwykle kojarzyłem ten cykl z porywającą i nieprzewidywalną akcją, dlatego smuci mnie fakt, że pierwszy raz autor nie dał mi tyle, ile od niego oczekiwałem. Pierwszy raz.

"Zaginione historie" są napisane takim samym łatwym i przyjemnym stylem, który uświadczyliśmy w poprzednich tomach. Przedstawione opisy są dokładne i wyraziste, dzięki czemu łatwo można wyobrazić sobie wszystkie wydarzenia rozgrywające się w tym literackim świecie. Niektóre opowiadania są dłuższe, inne krótsze, ale każde z nich dorzuca cegiełkę do tego specyficznego klimatu i odsłania kolejną, nieodkrytą dotąd kartę. Wystarczy przeczytać kilkanaście stron, by odgadnąć, jaki jest wiek docelowych odbiorców. Jak na książkę dla młodzieży przystało, trudno tu spotkać przekleństwa, erotyczne motywy czy drastyczne opisy, a wszystko przedstawione jest w łagodnym tonie.

Jak sprawa wygląda z technicznego punktu widzenia? Dzieło jest oprawione w miękką okładkę, którą pokrywa przyciągająca oko grafika, mająca zresztą odniesienie w wydarzeniach czekających w środku. Na początku znajdziemy dwie mapy, dzięki którym jeszcze łatwiej będzie nam śledzić poczynania bohaterów. "Zaginione historie" zostały spisane na 511 stronach, co stanowi argument obronny w rękach autora. Trudno zarzucić, że wydał cieniutką książeczkę byle tylko zarobić, ponieważ oferowana treść rzeczywiście pozwala czytelnikowi przyjemnie spędzić co najmniej kilka wieczorów. Wybrany font nie męczy oczu, użyty papier jest dobrej jakości, a w tekście trudno znaleźć literówki. Słowa uznania dla wydawnictwa Jaguar. Generalnie rzecz biorąc, dobra robota.

W krótkim podsumowaniu pragnę napisać, że choć nie bałem się otwarcie mówić o słabszej stronie lektury, ostatecznie zachęcam wszystkich miłośników serii "Zwiadowcy" do kupna i przeczytania "Zaginionych historii", bowiem dla nich jest to pozycja obowiązkowa. Nie wyobrażam sobie, by ktoś, kto kupił i przeczytał pozostałe dziesięć tomów, nie miał wewnętrznego pragnienia postawić na półce obok reszty także i tego. Może nie uświadczymy tu wartkiej akcji, która by nas totalnie zaskoczyła, ale na pewno odkryjemy kilka skrywanych dotąd przed światem ciekawostek i pobędziemy nieco w tym fantastycznym, typowym dla cyklu klimacie. Jeśli jesteś prawdziwym zwiadowcą, nie możesz przejść obok tej książki obojętnie.

I wyszedł gniot.
- Zawsze musisz mieć ostatnie słowo?
Zawsze.

Dziękujemy wydawnictwu Jaguar za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
7
Ocena użytkowników
7.88 Średnia z 13 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...