Pierwszy film o X-Menach nie był może arcydziełem srebrnego ekranu, jednak jak na wakacyjnego blockbustera całkiem nieźle oddał hołd komiksowemu pierwowzorowi. Próżno było doszukiwać się w nim zapadającej w pamięć fabuły czy epokowych rozwiązań technicznych, a ponadto nie da się ukryć, że całe show skradli Hugh Jackman (Wolverine) oraz Ian McKellen (Magneto). Jednakże moim zdaniem "X-Men" to najlepsza produkcja osadzona w uniwersum Marvela do 2000 roku. Później o miejsce w czołówce powalczyć mógł jeszcze "Spider-Man", lecz na "Daredevila" spuśćmy zasłonę milczenia. W związku z tak dobrym przyjęciem przez widzów oraz krytyków, kwestią czasu pozostawała wiadomość o pojawieniu się w kinach sequela. Przyznam szczerze, że obawiałem się tej strasznej przypadłości, dotykającej kontynuacje porządnie zrealizowanych ekranizacji. W myśl "więcej, mocniej, szybciej" ginie gdzieś po drodze klimat, a scenariusz zawiera luki, obrażające inteligencję widza. Jakież było moje zaskoczenie, gdy "X-Men 2" podążył za wspomnianą zasadą, zachowując jednocześnie wszystko, co najlepsze z poprzedniczki, i prostując przeszkadzające bolączki.
Kryzys związany z pragnieniem przejęcia władzy nad światem przez niektórych mutantów został zażegnany wraz z uwięzieniem Magneto w plastikowym więzieniu. Homo superior nie uzyskali dominacji nad ludzkością, jednak krzywda już została wyrządzona. Człowiek ma to do siebie, że lubi chować urazę, a podsycone lęki za nic nie chcą odejść w niepamięć. W związku z tym niechęć do osób obdarzonych niezwykłymi mocami nasiliła się w społeczeństwie. Jednakowoż do podjęcia radykalnych kroków droga jeszcze daleka... przynajmniej na oficjalnych kanałach. Generał William Stryker owładnięty jest obsesją pozbawienia wszystkich mutantów ich specjalnych zdolności, a nawet wymordowania każdego przedstawiciela homo superior. X-Meni po wygranej batalii opuścili nieco gardę i stracili czujność, pozwalając całkowicie się zaskoczyć Strykerowi. Podopieczni profesora Xaviera ponownie muszą stawić czoła śmiertelnemu zagrożeniu, po drodze odkrywając interesujące i niebezpieczne fakty z przeszłości niektórych spośród siebie.
Film od początku zaskakuje mocnym akcentem. Jesteśmy świadkami, jak nowy mutant, Nightcrawler (Alan Cumming), wdziera się do Białego Domu i próbuje dokonać zamachu na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Koniec końców jego starania nie są może efektywne, ale z pewnością nazwę je efektownymi. Umiejętnością niebieskiego Niemca jest teleportacja, która w miejscu skoku w przestrzeń pozostawia charakterystyczny obłok – jak ostrza Logana albo oczy Storm mogą wydawać się sztuczne, tak otwierająca "X-Men 2" scena nawet dzisiaj prezentuje się rewelacyjnie, na długo zapadając w pamięć. Mam zresztą wrażenie, że kolor niebieski pozytywnie wpływa na dopracowanie postaci. Same ciepłe słowa mogę powiedzieć o kreacji Mystique (Rebecca Romijn), która wygląda i gra fenomenalnie. Nic dziwnego, podobno charakteryzacja Raven trwała pięć godzin, a Kurta dziesięć, lecz poświęcony czas oraz wysiłek zwracają się stuprocentowo, dodając produkcji autentyczności. Aktorskim umiejętnościom obojga też nie mam nic do zarzucenia – świetna robota!
Bardzo spodobał mi się scenariusz, do realizacji którego zatrudniono dwie nowe osoby. Główna oś fabuły jest ciekawa sama w sobie – nieustanne dążenie Strykera do zniszczenia wszystkich mutantów przedstawiono niezmiernie interesująco. Spora w tym zasługa wcielającego się w generała Briana Coxa – dobrze oddał nieco szalonego mordercę, który nie zawaha się skrzywdzić najbliższych, aby osiągnąć cel. Postanowiono także włożyć do filmu parę wątków pobocznych, urozmaicających rozgrywające się na ekranie wydarzenia. Przoduje w tym oczywiście historia Wolverine'a, pragnącego już od czasu pierwszych "X-Menów" odkryć zapomnianą przeszłość, co równie mocno wciąga widza, jak fabularny rdzeń. Rozbudowie uległy również inne fragmenty także znane z poprzedniej odsłony serii – pragnienie bliskości Rogue dotykiem wysysającej siły witalne, trójkąt Cyklop-Logan-Jean Grey czy pobyt Magneta w plastikowym więzieniu. Mnogość dodatkowych wątków nie rozprasza, bowiem wszystkie obracają się blisko tego głównego, więc ogląda się je z niesłabnącą przyjemnością.
Skoro "więcej, mocniej, szybciej", w takim wypadku nie mogło zabraknąć nowych mutantów. Swoje pięć minut otrzymali Iceman, Pyro oraz wspomniany wcześniej Nightcrawler. Zrezygnowano za to z występu złych homo superior, znanych z poprzedniej części, jak na przykład Sabretootha czy Toada – podobno spowodowane było to niechęcią do przeładowania ekranu mutantami. I słusznie moim zdaniem twórcy "X-Men 2" zrobili, nie zapomnieli jednak o zagorzałych fanach komiksowego pierwowzoru. Gdzieś tam na moment migają Colossus, Siryn, Kitty Pryde czy Jubilee. Na jakiejś stronie internetowej wyczytałem, że w filmie mieli wystąpić także Gambit i Bestia, jednak zrezygnowano z nich ze wspomnianego przed chwilą powodu. Jednakże czujne oko uważnych widzów wypatrzy, jak w tajnych plikach wojskowego komputera migną akta Remy'ego LeBeau, a na temat obdarzonych specjalnymi zdolnościami ludzi wypowie się w telewizji dr Hank McCoy. Mały ukłon w naszą stronę, a cieszy niesamowicie.
Aktorsko tak naprawdę nic się nie zmieniło. Hugh Jackman i Ian McKellen wciąż pozostają moimi faworytami, jeżeli chodzi o wcielenie się w swoje role, natomiast najgorzej ciągle wypada James Marsden (Cyklop). Nic dobrego nie można powiedzieć również o Famke Janssen (Jean Grey) czy Halle Berry (Storm) – dziewczyny zupełnie położyły swój występ, grając bardzo przeciętnie. Trudno ocenić mi kreację Kelly Hu (Lady Deathstrike) – jej walka z Wolverinem naprawdę cieszy oczy i zrealizowana została doskonale, jednak jej postać nie została w pełni wykorzystana. Przez większość filmu Yuriko tylko stoi, odzywając się przez cały seans bodajże jednokrotnie – szkoda, bo można było poprowadzić ją o wiele ciekawiej. Młode trio – Rogue (Anna Paquin), Iceman (Shawn Ashmore) i Pyro (Aaron Stanford) dało radę – nastolatkowie zagrali przekonująco.
"X-Men 2" to godny następca "X-Men", który poprawił sporo błędów poprzednika. Widać, że wysłuchano narzekań fanów i mocno przyłożono się do pracy nad filmem, szczególnie nad scenariuszem. Miło, że nie przesadzano jakoś zbytnio z efektami specjalnymi, jednak jak się pojawiają, to nie ma zupełnie na co się uskarżać – manipulacja metalem przez Magneto albo wyszukiwanie mutantów za pomocą Cerebro wygląda naprawdę zacnie i smakowicie. O muzyce Johna Ottmana trudno mi cokolwiek powiedzieć, bo zwyczajnie nie zapamiętałem jej – wpadła jednym uchem, wyleciała drugim, ale też nie przeszkadzała jakoś zbytnio. Całościowy odbiór produkcji psuje nieco końcowa scena związana z Jean Grey – kompletnie nie trzyma się kupy i nie da się jej racjonalnie wytłumaczyć. Widać, że jedynym powodem, dla którego ją zaimplementowano, była chęć uruchomienia ciekawego wątku w trzeciej części serii. Rozumiem takie postępowanie, ale można to było rozwiązać inaczej. Tak czy siak, gorąco polecam "X-Men 2" każdemu – nie tylko fanom komiksów!
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz