W dzisiejszych czasach motyw zombie jest niezwykle często wykorzystywany w literaturze, filmach, serialach czy grach komputerowych. Co ciekawe, mało kto wie, że obecny obraz umarlaków zawdzięczamy filmowi George'a Romera pt. "Noc żywych trupów" z 1968 roku. Do tego czasu pojęcie to wiązało się z kultem voodoo i oznaczało osobę zniewoloną, wykonującą czyjeś polecenia. "Wyspa zombie", autorstwa Øysteina Stene, jest kolejną tematyczną wariacją, toteż jako zdeklarowany miłośnik wszystkiego co martwe nie mogłem przejść obok niej obojętnie.
W trakcie lektury przenosimy się na Labofnię – znajdującą się gdzieś pośrodku Atlantyku wyspę, ukrytą przed resztą świata, wymazaną z wszelkich map. Służby specjalne Wielkiej Brytanii, Francji i Ameryki starają się zachować tę tajemnicę i nie dopuścić, by wiedza o jej istnieniu wyszła na jaw. Dlaczego tak jest? Wszystko za sprawą jej nietypowych mieszkańców – tak, żywych trupów. Z pozoru podobni do ludzi, charakteryzują się niższą temperaturą ciała, słabszym pulsem, wolniejszą przemianą materii, zesztywnieniem i problemami z koordynacją ruchów. Mogą długo nie jeść, nie oddychać, nie odczuwają bólu. Któregoś dnia na Labofnię trafia główny bohater – Johannes van der Linden. Nie wie, dlaczego tu trafił i co go czeka...
"Wyspa zombie" zaczyna się frapująco. Z jednej strony odpowiada za to intrygujące przedstawienie tematu, z drugiej zaś specyficzny styl autora, który spodobał mi się od pierwszego wejrzenia. Wystarczy przeczytać raptem kilka początkowych stron, by poczuć ochotę na poznanie kolejnych. Książka sama w sobie została ciekawie skonstruowana. Każdy z rozdziałów składa się z dwóch części: najpierw kursywą opowiedziane są wydarzenia historyczne, a następnie normalną czcionką przedstawiona jest właściwa treść, mówiąca o losach bohaterów. Ich samych nie poznamy zbyt wielu. Osoba Johannesa van der Lindena została dokładnie opisana i odniesie się wrażenie, że wie się o nim sporo, lecz jest tak wyłącznie w jego przypadku. Oczywiście występuje kilka postaci pobocznych, jednak zostały one scharakteryzowane jedynie powierzchownie. Należy zwrócić uwagę na przemyślane wplątywanie Labofni i Labofnijczyków w prawdziwą historię. Z jednej strony łączy się z nimi wiele postaci, które naprawdę istniały, jak choćby prezydent Stanów Zjednoczonych Franklin D. Roosevelt czy premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill. Z drugiej pokazuje się udział zombie w realnych wydarzeniach – najbardziej zapadła mi w pamięć sugestia, jakoby żywe trupy uczestniczyły w przeprowadzonej przez Armię Krajową akcji "Wieniec".
Muszę przyznać, że spodobało mi się ciekawe i odmienne podejście do tematu zombie. Nie zostali oni przedstawieni jako straszak dla ludzi tak, jak w zdecydowanej większości twórczości poświęconej tej tematyce. Øystein Stene ukazuje czytelnikowi tragedię tych istot, zwracając uwagę, że też chciałyby czuć, czy to dosłownie: ból, dotyk, łaskotanie i swędzenie, czy po prostu mieć uczucia. Odczuwać radość albo smutek, umieć się śmiać lub płakać. Najgorsza bowiem jest świadomość, że ludzie tak potrafią, a oni nie. Że ludzie żyją, a oni nie. A jaki jest sens istnienia, skoro jest się martwym? Interesująco zostało też pokazane podejście ludzi z trzech kluczowych narodów do kwestii Labofni i jej specyficznych mieszkańców. Czy nadejdzie taki dzień, w którym będzie można o nich powiedzieć światu? Czy zombie zasługują na autonomię? Czy potrafiliby żyć pomiędzy ludźmi, powstrzymując chęć konsumpcji? Gdy tak zbliżałem się ku końcowi lektury, zastanowiłem się chwilę, jakie uczucie we mnie wzbudziła, prędko zdając sobie sprawę, iż był to smutek. Współczucie i smutek.
Z technicznego punktu widzenia książka robi jak najbardziej pozytywne wrażenie. Ciekawa okładka z przyciągającymi wzrok, składającymi się w tytuł literami, dobrej jakości papier i brak literówek w tekście zdecydowanie zasługują na pochwałę. Jedynie zmartwił mnie fakt, iż całość została spisana na raptem 328 stronach, kiedy bez dwóch zdań chciałoby się więcej. Co ciekawe, autor nie numeruje kolejnych rozdziałów, także nawet nie wiem, ile ich w sumie jest.
Jak można podsumować "Wyspę zombie"? Jest to książka, która z pewnością spodoba się miłośnikom żywych trupów. Zaprezentowana fabuła potrafi zainteresować i sprawić, że przez kolejne kartki przechodzimy bardzo szybko. Na pewno zwraca uwagę oryginalne podejście do tematu i myślę, że choćby z tego względu każdy szanujący się fan zombie powinien się z nią zapoznać. Być może wtedy niejedna osoba zda sobie sprawę, że nie są to tak krwiożercze bestie, jak usilnie są przedstawiane w większości z dostępnych dzieł, a skazane na swój wzbudzający współczucie los biedne istoty. W końcu czasem warto spojrzeć na daną kwestię od drugiej strony.
Dziękujemy wydawnictwu Zysk i S-ka za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz