Ciężki orzech do zgryzienia, ten "Primer". Nakręcony za grosze, eksperymentalny pod wieloma względami, doceniony na festiwalach – w wąskich kręgach wielbicieli twardego sci-fi film Shane’a Carrutha uznawany jest za klasykę. I w pełni dorasta do swojej niszowej etykietki, przyznaję po zakończeniu seansu, czując, jak mój mózg powoli zmienia się w groch z kapustą. Niech mnie Zajdle i Lemy, co ja właściwie zobaczyłem? Niczym kleryk szukający egzegezy Pisma, nurkuję po polskich i zagranicznych forach w nadziei, że to, co z obrazu wyniosłem, ma jakieś odbicie w doświadczeniach innych i złoży się w jedną całość. Dlaczego tam? Gdyż na pomoc samego filmu trudno liczyć. Ten, w pogardzie mając zasady dzisiejszego kina dla mas, wrzuca nas na głęboką wodę ubranych w kolczugę. I dorzuca trzy wiadra piranii. A potem okazuje się, że to wrzucaliśmy się my sami, przybywający z przeszłości.
Tak, "Wynalazek" to film o podróżach w czasie. I żadne tam zabijanie Hitlera, tylko dwójka kolegów, garażowa inżynieria, niespodziewane odkrycie i nieprzyjemne, klaustrofobiczne kapsuły. Oczywiście ludzka chęć wykorzystania skoku w przeszłość i zarobienia na giełdzie wymyka się spod kontroli, a rozkręcona raz spirala paradoksów ani myśli się zatrzymać. I w efekcie wywraca do góry nogami nie tylko życie bohaterów, ale, dosłownie, całą narrację filmu. Jeśli jesteście zaznajomieni z książkami Jacka Dukaja, być może łatwiej będzie wam znieść szok. Podobnie jak w jego tekstach, fabuła nie tylko nie jest tłumaczona wprost, ale także wpływa na sam proces opowiadania.
I tak, z prostej (choć bardzo oszczędnie opowiedzianej) historii o innowacjach montowanych po pracy, posuwamy się nieubłaganie do (na pozór) chaotycznej mieszaniny scen, na domiar złego nie zawsze uszeregowanych chronologicznie. Bohater A cofający się w czasie, by zmienić coś w zachowaniu bohatera B – to jest oczywiście do przełknięcia, ale to moment, w którym "Primer" dopiero się rozgrzewa. Być może bohater A cały czas był chrononautą, a jedynie udawał siebie samego z dnia przed uruchomieniem wynalazku? Może oboje udają w ten sposób? Może zachowanie bohatera B zostało już zmienione przez "wersję" bohatera A z przyszłości, którą obecny dopiero się stanie? Nadążacie? Co to? Skąd się wzięła ta sceneria, gdzie są nasi bohaterowie? Ach, tak, najprawdopodobniej dowiemy się za dwie/trzy sceny. Albo nigdy.
Sprawy paradoksalnie nie ułatwiają świetnie napisane dialogi. Pomimo egzotycznej tematyki, nigdy nie brzmią sztucznie. Dokłada się do tego aktorstwo i zdjęcia, którym nie mam nic do zarzucenia. Wiadomo, najciężej jest uzyskać naturalność, a tu się to całkiem nieźle udaje. Dzięki temu film zrzuca balast, który w nadmiarze częstokroć ciąży filmom tego gatunku – balast ekspozycji, niezręcznych rozmów o rzeczach bohaterom oczywistych, które mają upewniać, że biedny widz nie zgubi się w nowym środowisku. Tutaj znający się od lat inżynierowie gadają ze sobą jak znający się od lat inżynierowie, i jeśli, dajmy na to, tematyka dielektryki jest wam obca, możecie poczuć się odstawieni na boczny tor już na początku seansu. Bez tego balastu "Wynalazek" powoli odlatuje w przestworza, zbyt często zostawiając widza na ziemi.
Patrząc z drugiej strony – jest to jednak imponujący lot. "Primer" jest bardziej pogmatwany niż 50 lat "Doctor Who", obiera diabelnie trudną drogę, aby te pogmatwanie widzowi przedstawić oraz – oczywiście – zostawia z otwartym zakończeniem, a jednak coś nie pozwala mi wrzucić tego filmu do kubła z napisem "gnioty dla snobów". To fantastyczno-naukowe spaghetti, ale bliżej przylegające do naszej rzeczywistości, niż chcielibyśmy wierzyć. Filmowcy pokazali już nam, że z międzygwiezdnych podróży, jeśli do nich dojdzie, raczej nie wyjdzie nam "Star Trek". Podobnie "Wynalazek" bierze nasze nadzieje co do przygody w "czwartym wymiarze" i pokazuje, jak mogłoby to wyglądać dla naszego biednego rozumu. Zamiast sposobu na łatwy zarobek, ukaranie przewin i odegranie się na innych – mamy wyrwany spod kontroli chaos i obezwładniające uczucie zagubienia. I jedyne, co pozostaje, to syzyfowa (i dosłowna) gonitwa za błędami przeszłości.
Ciężki orzech do zgryzienia, ten "Primer". Z jednej strony fascynuje, z drugiej tumani i przestrasza. Jako eksperyment sprawdza się świetnie, jako typowy przedstawiciel dziesiątej muzy zawodzi, przedkładając swoje twarde podejście do tematu nad angażującą narrację i przejrzystość przekazu. Jeśli masz ochotę pomocować się z filmem, lubisz twarde sci-fi i cięższe kino, to pozycja na 9/10. Jeśli oczekujesz przyjemnych dwóch godzin z fantastyką, jest to materiał na 3/10. Ze średniej wychodzi 6/10. Ale średnie, jak wiadomo, to najgorsi kłamcy.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz