"Wy superbohaterami? Bez obrazy, ale w jakim popieprzonym świecie takie coś mogłoby się zdarzyć?"
Jak pokazuje praktyka ostatnich lat, moda na produkcje o superbohaterach trwa nieprzerwanie i nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie miało się to zmienić. Z jednej strony jesteśmy raczeni obdarzonymi bogatym budżetem i (co za tym idzie) wszystkimi najlepszymi efektami specjalnymi zapierającymi dech w piersiach dziełami pokroju "Avengers" czy "X-men: Przeszłość, która nadejdzie". Szklany ekran z kolei kusi nas bardziej skromnymi i stonowanymi wersjami opowieści o naszych nadludzkich ulubieńcach, jak chociażby nieodżałowani "Herosi" czy ambitny, nolanowski "Arrow". Wielkie wytwórnie z kolei pieczołowicie planują kontynuacje swoich dzieł, wszystko po to, żeby zgarnąć jeszcze trochę dolarów na panującej modzie.
Całe szczęście spośród tych naprawdę z biegiem czasu coraz lepszych ekranizacji (co każdego fana komiksów i superbohaterów może tylko cieszyć), sporadycznie widz uraczony zostaje kompletnie innym i oryginalnym podejściem do tego, bądź co bądź schematycznego gatunku. Taką właśnie odpowiedzią na standardowe produkcje superbohaterskie i próbą przełamania utartych konwencji jest brytyjski serial "Misfits".
Serial ten, emitowany w latach 2009-2013, na raczej nieznanym szerszej publiczności kanale E4 doczekał się podczas swojego żywota pięciu sezonów i łącznie aż 37 odcinków. Zdobył też w 2010 roku nagrodę BAFTA za najlepszy serial dramatyczny. Pomimo tego "Misfits" nigdy nie osiągnął poziomu popularności, na który naprawdę zasługiwał, zwłaszcza zaś w naszym nadwiślańskim kraju, gdzie istnienie tego dzieła pozostaje w wielkim stopniu do dziś niezauważone.
"Misfits" to, w wielkim skrócie, postmodernistyczna parodia komiksowych superbohaterów, będąca osobliwą zabawą wieloma popkulturowymi konwencjami. Mamy więc tutaj pełną groteskowych i przerysowanych postaci komedię, połączoną z klasyczną historią o superbohaterach, z typowymi dla niej motywami jak ratowanie świata, kostiumy i diaboliczni złoczyńcy.
W przeciwieństwie jednak do typowej tego typu historii, tutaj superbohaterowie nie są krystalicznie czystymi i stanowiącymi wzór cnót wszelakich postaciami. Wyobraźmy sobie, co by było, gdyby Peter Parker, zamiast grzecznym chłopczykiem i prymusem, okazał się być ćpunem i złodziejaszkiem. Albo jak bardzo inne (i ciekawsze!) byłoby uniwersum Supermana, gdyby Clark Kent był pozbawionym perspektyw, nieśmiałym i cierpiącym na chorobę psychiczną wyrzutkiem społeczeństwa. Tego typu rozważania, zdaje się, przyświecały pomysłodawcy serialu, kiedy wpadł na tę prostą, a z drugiej strony jakże genialną koncepcję.
Zgodnie z przyjętymi założeniami, w świecie "Misfits", nadludzką mocą obdarzona zostaje przypadkowa zbieranina tytułowych odmieńców, młodocianych (lecz w gruncie rzeczy niegroźnych) przestępców, zmuszonych za swoje przewinienia wykonywać prace społeczne. Tak więc "wielką mocą i odpowiedzialnością" obarczeni zostają ludzie nie tyle niemający wiele wspólnego z jakąkolwiek odpowiedzialnością, co wręcz mający ją w głębokim poważaniu. Trzeba im jednak przyznać – w swoim zadaniu sprawują się (o dziwo) wyśmienicie!
Zdecydowanie najważniejszą zaletą serialu są właśnie bohaterowie. Dotyczy to zarówno protagonistów, jak i ich "nemezis" – kuratorów prac społecznych i złoczyńców również obdarzonych unikalnymi zdolnościami. Na podstawową ekipę "Misfitsów" składa się pięć osób – spośród których szczególny prym wiedzie mistrzowsko zagrany Nathan, samozwańczy lider, mistrz ciętej riposty, żartowniś i wieczny dzieciak. Jego absolutnym przeciwieństwem jest nieśmiały, zachowawczy i będący często obiektem drwin ze strony Nathana, Simon – prawdopodobnie jedyna postać w całej tej grupie, która potrafi myśleć. Curtis to z kolei najnormalniejsza postać z gangu, jako jedyny w życiu coś osiągnął, jest odnoszącym sukcesy sportowcem, a na nieszczęsne prace społeczne trafił tylko przez przypadek. Do ekipy należą też dwie dziewczyny – mająca problemy z kontrolowaniem agresji dresiara Kelly (absolutnie genialny akcent!) i puszczalska Alisha.
Każdy z nich, będąc wystawionym na działanie "dziwnej burzy", otrzymuje indywidualną moc, odpowiadającą charakterowi poszczególnego delikwenta. Alisha wywołuje niemożliwe do opanowania pożądanie u każdego, kogo dotknie, czy tego chce czy nie. Kelly, w głębi duszy głęboko przejmująca się, co myślą o niej inni ludzie, potrafi teraz czytać w ich myślach. Curtis, dręczony wyrzutami sumienia związanymi z zaprzepaszczeniem swojej sportowej kariery, otrzymuje moc podróży w czasie (a w zasadzie wysyłania swojej świadomości w przeszłość), ale tylko wtedy, kiedy strasznie żałuje tego, co się akurat wydarzyło. Moc Curtisa jest tym samym sprytnym zagraniem, umożliwiającym autorom zrobić z bohaterami absolutnie wszystko i poprowadzić fabułę na przeróżne tory (bo dzięki Curtisowi zawsze można wrócić do punktu zero).
Z kolei często czujący się wykluczonym i ignorowanym przez resztę świata Simon potrafi stać się niewidzialny, gdy nikt na niego nie patrzy. Jedyną niewiadomą pozostaje Nathan, który przez długi czas nie przejawia żadnych specjalnych zdolności, a jego rozpaczliwe próby rozpracowania własnej mocy prowadzą do różnych komicznych scen. Tajemnica jego talentu zostaje w końcu rozwiązana, a jego moc zdecydowanie świetnie do niego pasuje.
Mimo swojej raczej średnio chwalebnej proweniencji, to młodzi bohaterowie nie są do końca zdegenerowani i nie wykorzystują swoich talentów do nieczystych celów, a wszelakie ewentualne morderstwa i rozboje są tylko i wyłącznie dziełem wypadku(!). Trafnie zresztą podsumowuje to sam Nathan twierdząc, iż powinni się wstydzić tego, że nikt z nich, młodych wykolejeńców nie wpadł na pomysł, żeby użyć swoich mocy do popełniania przestępstw.
Piątka wyżej wymienionych bohaterów stanowi oryginalną ekipę Misfitsów. Oryginalną, ale nie jedyną, bowiem wraz z rozwojem produkcji i kolejnymi sezonami obsadę opuszczali kolejno aktorzy grający w niej od początku. Doprowadziło to w czwartym sezonie do dość absurdalnej sytuacji, gdzie z podstawowej grupy nie ostał się nikt i całość została zastąpiona przez nowe postacie. W większości przypadków twórcy w podobnej sytuacji zdecydowaliby się na zakończenie serialu. Tutaj jednak zdecydowano się zredefiniować koncepcję i ciągnąć fabułę dalej.
Nowi bohaterowie przez wielu uznawani są za gorszych, nie dorastających do pięt "prawdziwym" Misfitsom, ja jednak nie do końca zgodziłbym się z takim podejściem do sprawy. Bowiem dzięki tym roszadom w obsadzie pojawiła się moja absolutnie ulubiona postać, czyli zdrowo porąbany Rudy, przed którym stanęło prawie niemożliwe zadanie godnego zastąpienia świetnego Nathana w roli głównego śmieszka ekipy.
Oczywiście jest to tylko moja opinia (z którą pewnie wielu by się nie zgodziło), ale uważam, że wywiązał się z tej roli znakomicie, wielokrotnie przebijając w swoim szaleństwie Nathana. Specjalną zdolnością Rudy’ego jest rozdwojenie jaźni, objawiające się tym, że druga cząstka jego osobowości w stresujących sytuacjach "wyskakuje" z niego, dzięki czemu jest ich dwóch. Szczególny respekt należy oddać wcielającemu się w tę postać aktorowi (znany chociażby z "This is England" Joseph Gilgun), który bezbłędnie potrafił zagrać dwie, tak samo wyglądające, ale diametralnie różne postacie. Niestety reszta nowego gangu już tak dobrze się nie prezentuje i faktycznie odstaje od swoich poprzedników. Obecność Rudy’ego umożliwia zaistnienie kapitalnych scen, w których możemy obserwować rozterki moralne i osobliwy monolog wewnętrzny prowadzony między dwoma częściami jednej osobowości.
Prócz odmieńców, przez serial przewija się także masa pobocznych postaci i antagonistów, często obdarzonych własnymi mocami i trzeba tutaj przyznać, że niektóre w swojej absurdalności biją na głowę wszystko, co do tej pory miałem okazję zobaczyć w jakiejkolwiek produkcji o superbohaterach. Nikt mi na przykład nie wmówi teraz, że moc kontrolowania mleka jest bezużyteczna. Że nie wspomnę o przywoływaniu do życia królików-zabójców, jeżdżących na rowerach Jeźdźców Apokalipsy czy o dzierganiu na sweterkach wizji przyszłości.
W "Misfits" odnajdziemy zarówno zombie, demony, podróże w czasie, alternatywne rzeczywistości, potwory z koszmarów, jak i ludzi kradnących innym przyrodzenie. Poza tym, czym byłby szanujący się serial science-fiction bez paru nazistów? Wszystko to oczywiście zaserwowane wraz z odpowiednią dawką czarnego humoru, niedorzeczną fabułą i często infantylnymi i wulgarnymi żartami. Podczas oglądania nie mogłem też oprzeć się wrażeniu, że serial, w mniej lub bardziej dyskretny sposób, naśmiewa się z konkurencyjnych tytułów (chociażby groteskowe i równocześnie bardzo podobne do tych występujących w "Supernatural" demony) czy też konwencji komiksowych superbohaterów jako takich (motyw Zamaskowanego Bohatera czy moc ingerowania w świat rzeczywisty poprzez komiksy).
Nie zapominajmy, że jest to przede wszystkim serial o naładowanych hormonami nastolatkach, nic więc dziwnego, że wszystko kręci się tutaj wokół seksu. Nie przesadzę zbytnio, jeśli stwierdzę, że 90 procent życia naszych dzielnych herosów upływa im na próbach zaciągnięcia wszystkiego, co się rusza, do łóżka. Seks i tematyka płciowości są nieodzownym elementem "Misfits". I oczywiście program ten nie byłby sobą, gdyby również do tego nie podszedł w typowy dla siebie prześmiewczy sposób. Dzięki temu mamy tutaj postać potrafiącą zmieniać płeć i wskutek czego zaczynającą kwestionować własną tożsamość czy faceta, który za swój życiowy cel obrał odnalezienie własnej męskości (dosłownie i w przenośni). Do tego dochodzi bogactwo językowe, różne akcenty, typowy dla trudnej młodzieży slang i przekleństwa. Bluzgi takie jak, uroczo wręcz brzmiące, brytyjskie "fock", "shag" czy "wanker" powtarzane są, w przeróżnej konfiguracji, niemalże co chwilę.
Twórcy serialu podczas obsadzania ról postawili na nieznane twarze. Dla niektórych z aktorów była to pierwsza praca, jakiej się podjęli. Patrząc na to z perspektywy paru lat, niektórym spośród "Misfitsów" udało się dzięki temu serialowi wybić i osiągnąć sukces. Najlepszym tego przykładem jest Iwan Rheon (serialowy Simon), którego podziwiać możemy już od dwóch sezonów w "Grze o Tron", gdzie wciela się w kompletnie odmienną rolę psychopatycznego Ramsaya Snowa. Teraz tylko czekać, aż angaż w jakiejś superprodukcji otrzyma Joseph Gilgun (który, jak już ustaliliśmy, wielkim aktorem jest).
Dysponując raczej skromnym budżetem, twórcom udało się stworzyć całkiem interesujący świat bez konieczności uciekania się do porywających efektów specjalnych. Większość występujących mocy nie wymaga raczej wielkiego nakładu finansowego i ograniczają się zazwyczaj do działania na wyobraźnię. Z drugiej jednak strony kreatywności w wymyślaniu coraz bardziej groteskowych zdolności nie można autorom odmówić.
Lokacja, w której kręcony był serial, jest specyficzna i posiada swój unikalny urok. Mimo że tak naprawdę są to obrzeża Londynu, to miejsce to wygląda jak odległa, skrywająca własne tajemnice i w gruncie rzeczy opustoszała przestrzeń. Efekt ten podkreśla będące centralnym punktem scenerii jezioro, charakterystyczne majaczące na horyzoncie cztery betonowe bloki i całkiem przytulny ośrodek prac społecznych, w którym dziać się będzie większość akcji.
"Misfits" może się również pochwalić jednym z najbardziej chwytliwych openingów, jakie słyszałem. Podobnie ma się sprawa z doborem ścieżki dźwiękowej w samym serialu, która jest odpowiednio młodzieżowa, wielkomiejska, nowoczesna i wpasowuje się perfekcyjnie w świat przedstawiony. Szczególnie genialna jest scena, gdzie Nathan sam dobiera muzykę, która jego zdaniem najlepiej będzie pasować do zaistniałej sytuacji (i oczywiście wybór pada na Prodigy – "Smack My Bitch Up").
Nasi herosi mają nawet tak podstawowy atrybut komiksowego superbohatera, jak kostiumy. Oczywiście, tak jak i wszystko inne, także i ten element uległ w serialu wypaczeniu i przedstawiony jest w krzywym zwierciadle. Za stroje bowiem służą im przymusowe ubrania robocze – czyli średnio ładne, ale charakterystyczne pomarańczowe kombinezony, które koniec końców spełniają swój podstawowy obowiązek i wyróżniają ich z tłumu.
Oczywiście nic nie jest idealne i w "Misfits" też popełniono parę błędów. Przede wszystkim chodzi tutaj o wspomnianą wcześniej nadmierną rotację postaci. Nowi bohaterowie może i okazaliby się wystarczającym zastępstwem, gdyby nie to, że z kompletnie niezrozumiałych dla mnie przyczyn, ci mający jakiś potencjał (Alex i Abby) zazwyczaj spychani są na margines i nie poświęca im się odpowiedniej ilości czasu. Zamiast nich prym wiedzie oczywiście Rudy (to akurat dobrze), irytująca Jess i czasem śmieszny, a czasem denerwujący Finn.
Po tym, jak widzowie zakochali się w postaci Nathana, wielu nigdy nie pogodziło się z jego odejściem i zbojkotowało resztę serialu – moim zdaniem niesłusznie. Rudy okazał się być godnym następcą i gdyby była to ostatnia zmiana personalna w serialu, to jest szansa, że produkcja utrzymałaby stały, wysoki poziom. Niestety, z przeróżnych powodów stało się inaczej. Otrzymaliśmy przez to mocno nierówny jakościowo produkt. Pierwsze dwa sezony pod względem fabuły są absolutnie genialne. Później jednak, im dalej w las, tym więcej problemów. Coraz częściej dochodzi do sytuacji, w której niedorzeczność wątków poszczególnych odcinków przekracza masę krytyczną, zapętla się i zapada pod własnym ciężarem. Oczywiście jest to serial fantastyczny, więc nie wszystko musi być absolutnie logiczne. Tym niemniej miło by było, gdyby się o to postarano. Co gorsza, coraz częściej wkrada się też przewidywalność i nuda. Nie oznacza to jednak, że końcowe sezony całościowo są gorsze, wprost przeciwnie. Tu też znajdą się perełki, a ewentualne niedociągnięcia rekompensuje niezastąpiony Rudy i jego mądrości na wszelakie sytuacje.
W późniejszych sezonach szczególnie irytuje mnie jeszcze jedna, drobna rzecz. Co by nie powiedzieć o mocach, którymi dysponowała podstawowa ekipa, to przynajmniej często z nich korzystali, a oś fabularna kręciła się właśnie wokół ich zdolności. Tego samego nie można powiedzieć o drugiej grupie. Wraz z nastaniem nowego gangu serial, z opowieści o oryginalnych superbohaterach, powoli zaczął się zmieniać w dzieło o grupie wyrzutków rzuconych w wir dziwacznych zdarzeń, może i mających jakieś tam supermoce, ale i tak korzystających z nich raczej okazyjnie.
Koniec końców jednak, ”Misfits” to zdecydowanie jeden z najbardziej oryginalnych seriali ostatnich lat. Każdy, kto chociaż w niewielkim stopniu zagłębiał się w brytyjskie produkcje telewizyjne, z pewnością zrozumie ich odmienną od amerykańskich programów specyfikę. Wystarczy wymienić chociażby takie wybitne dzieła jak "Broadchurch" czy "Luther". Według mnie "Misfits" również należy się członkostwo w tym zacnym gronie. Spośród wszystkich superbohaterskich produkcji, ta zdecydowanie jest najbardziej kreatywną, groteskową i zwyczajnie po ludzku zabawną odpowiedzią na pytanie, jak naprawdę mógłby wyglądać świat, gdyby z dnia na dzień niczym nie wyróżniający się ludzie dostąpili niemal boskiej mocy.
Jeśli więc ktoś chciałby dowiedzieć się, jak LSD wpływa na supermoce lub też co to znaczy potroić się, a przy okazji spragniony jest bardziej nieortodoksyjnego od wyświechtanego już podejścia do toposu superbohaterów, to zdecydowanie polecam mu "Misfits" – serial, w którym nic nie jest zbyt bezsensowne lub obleśne, by nie móc zaistnieć.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz