Wszyscy patrzyli, nikt nie widział
Wszyscy patrzyli nikt nie widział

Chciałbym wierzyć w debiutantów, ale zwykle okazuje się, że dobrze zapowiadająca się książka potrafi być co najwyżej średniakiem. Każdy jakoś zaczynał i nie można być aż tak krytycznym, lecz są na polskim rynku sytuacje, kiedy nagle pojawia się coś naprawdę dobrego. Nie przełomowego, bynajmniej nie epokowego czy skłaniającego do refleksji w drodze do pracy, jednak na tyle solidnego, by dać kredyt zaufania. Tomasz Marchewka nie jest do końca debiutantem, bo przecież maczał palce przy trzecim "Wiedźminie", ale jego "Wszyscy patrzyli, nikt nie widział" to przykład książki, która ma nie tylko dobry tytuł.

Spodziewałem się powtórki z ratowania świata, lecz tym razem po prostu próbujemy w nim przeżyć, bowiem główne miasto, Hausenberg, to siedziba wszystkich tych, którzy niekoniecznie legalnymi działaniami próbują ugrać coś dla siebie. Oczywiście, mamy tutaj legalne interesy za dnia, zaś po zmroku rozpoczyna się wielka gra zarówno przy wyściełanych stołach, jak i na ulicach. Ta ostatnia „działalność” nie cieszy się ostatnio przychylnością Mamony, stąd główny bohater, Slava, już na samym początku popada w tarapaty. Uczeń największego szulera w mieście, tajemniczego Profesora, długo rozgryzał niejakiego Divarda i dopracował wszystkie szczegóły, dzięki czemu bez problemów ograł w karty kolejnego naiwnego bogacza. Pech chciał, że cel zastawił pułapkę, więc tylko brawurowy „skrót” przez okno sprawił, że nasz samozwańczy mistrz kart uciekł w jednym kawałku.

  • 1 strona
Wczytywanie...