Chciałbym wierzyć w debiutantów, ale zwykle okazuje się, że dobrze zapowiadająca się książka potrafi być co najwyżej średniakiem. Każdy jakoś zaczynał i nie można być aż tak krytycznym, lecz są na polskim rynku sytuacje, kiedy nagle pojawia się coś naprawdę dobrego. Nie przełomowego, bynajmniej nie epokowego czy skłaniającego do refleksji w drodze do pracy, jednak na tyle solidnego, by dać kredyt zaufania. Tomasz Marchewka nie jest do końca debiutantem, bo przecież maczał palce przy trzecim "Wiedźminie", ale jego "Wszyscy patrzyli, nikt nie widział" to przykład książki, która ma nie tylko dobry tytuł.
Spodziewałem się powtórki z ratowania świata, lecz tym razem po prostu próbujemy w nim przeżyć, bowiem główne miasto, Hausenberg, to siedziba wszystkich tych, którzy niekoniecznie legalnymi działaniami próbują ugrać coś dla siebie. Oczywiście, mamy tutaj legalne interesy za dnia, zaś po zmroku rozpoczyna się wielka gra zarówno przy wyściełanych stołach, jak i na ulicach. Ta ostatnia „działalność” nie cieszy się ostatnio przychylnością Mamony, stąd główny bohater, Slava, już na samym początku popada w tarapaty. Uczeń największego szulera w mieście, tajemniczego Profesora, długo rozgryzał niejakiego Divarda i dopracował wszystkie szczegóły, dzięki czemu bez problemów ograł w karty kolejnego naiwnego bogacza. Pech chciał, że cel zastawił pułapkę, więc tylko brawurowy „skrót” przez okno sprawił, że nasz samozwańczy mistrz kart uciekł w jednym kawałku. Nie udało się pokazanie, kto jest numerem jeden, ale przy kolejnych akcjach może liczyć na pomoc dwóch wspólników – świetnego nożownika i złodzieja w jednym, czyli Petra, jak i Nino, który co prawda nie ukończył żadnego uniwersytetu, ale siłą mięśni jest w stanie każdego zagiąć – prawdopodobnie niektórych nawet dosłownie.
Wykreowany na potrzeby książki świat czerpie z dorobku filmów gangsterskich, o czym autor dumnie mówi już po epilogu, jednak nie należy tego postrzegać w kategorii porażki. Marchewka odrobił pracę domową i sprawił, że jego Hausenberg i okolice to miejsce, które jest nie tylko zróżnicowane, ale ma także wiele warstw, dzięki czemu jestem w stanie uwierzyć, że faktycznie w jakimś królestwie może istnieć takie miasto. Chociaż jest ono zacofane technologicznie, to jednak nie brak tu alchemii oraz dosłownego przykładu na to, że nowe nie zawsze niesie w sobie coś lepszego. W Hausenbergu niewielu żyje przeszłością, jest to siedziba pieniądza i tych, którzy zrobią naprawdę wiele, by w końcu wyrwać się z biedy. Zabrakło mi jedynie pewnego wątku niesprawiedliwości społecznej, bowiem „Wszyscy patrzyli, nikt nie widział” sprowadza tę tematykę właściwie do grupy szulerów czy nożowników, podczas gdy złodziejem czy zabijaką może stać się zwyczajny, zbyt długo głodny człowiek.
Nie do końca uwierzyłem też w ten trójkąt Slava – Petr – Niko, ponieważ ich wzajemne relacje zostały przedstawione zbyt powierzchownie. Dużo lepiej prezentuje się układ między mentorem a uczniem. Liczne retrospekcje, wcale nie wciśnięte „od czapy” pomiędzy bieżące wydarzenia, pozwalają nam lepiej zrozumieć pewne intencje bohaterów, niekiedy wręcz tłumacząc nam konkretne sztuczki, zaś na koniec ładnie i zaskakująco przedstawiając nam coś, co wyglądało na zwyczajne szczęście. Fajnie, że Marchewka powierzył narrację także Petrowi i Nino, dzięki czemu możemy zobaczyć wydarzenia, w których Slava nie miał prawa brać udziału. Nie są to fragmenty zbyt obszerne, ale umiejscowione z dużym wyczuciem, za co autorowi należą się duże brawa. Pamiętajmy, że wciąż mówimy o literackim debiutancie.
Tomasz Marchewka oddał wydanie „Wszyscy patrzyli, nikt nie widział” w ręce SQN. Pierwsze skojarzenie? Fabryka Słów. Nie jest to bynajmniej zarzut, gdyż grafika na okładce, tłoczenia oraz sam układ graficzny jest nieco podobny do tego wydawcy. W środku jest także dość ciekawie, bo każdy rozdział został wyraźnie oznaczony, podobnie jak różnice w chronologii wydarzeń, dzięki czemu nie czujemy się zagubieni. Szkoda tylko, że poszczególne części zostały przyozdobione grafiką identyczną jak okładka, przez co nie zwracamy na nią większej uwagi. Cena sugerowana, czyli 36,90 PLN, jest do przełknięcia za ponad 300 stron tekstu.
Tomasz Marchewka udowodnił, że dobry scenarzysta jest w stanie napisać niezłą książkę. Świat przedstawiony potrafi wciągać, nawiązując do znanych dzieł skutecznie puszcza oko do czytelnika, zaś sama fabuła „nie trzeszczy” i dzięki temu poczułem się jak potraktowany poważnie odbiorca, którego nie oczaruje kolejna pozornie wyemancypowana wiedźmo-czarodziejka. Mam nadzieję, że to nie ostatni numer Slavy i spółki.
Dziękujemy wydawnictwu Sine Qua Non za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz