Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Wschód – Zachód

4 minuty czytania

Rok temu w me paskudne i chciwe łapska wpadła debiutancka powieść Roberta M. Wegnera, o dość fikuśnym tytule – „Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ – Południe”. Ku mojemu zdziwieniu, książka zrobiła na mnie nieliche wrażenie i pomimo kilku mocnych pęknięć w fundamentach (patos, sztampowe uniwersum), wyszedł z tego piękny apartament, który nadal mocno się trzyma. Tak twardo, że wciąż mam delikatne wyrzuty sumienia, związane ze zbyt ostrym ocenieniem tego tytułu. Jeżeli dodać do tego spory zawód, jaki przyniosły mi ostatnio „asy polskiej fantastyki” pokroju Sapkowskiego czy Pilipiuka, to już w ogóle głosik z tyłu głowy nie daje mi spokoju, jak śmiałem dać tak niską notę dziełu Wegnera. Jest jednak szansa na moją małą rehabilitację, bowiem ponownie kopnął mnie zaszczyt zrecenzowania twórczości wspominanego autora, drugiego tomu jego cyklu – „Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Wschód – Zachód”.

Czy Wegner znów zachwycił mnie swoim kunsztem, a może okazał się artystą jednego przeboju? Przekonajmy się!

Żadnej zmianie nie uległa struktura powieści. Ten tom również jest zbiorem ośmiu opowiadań, podzielonych na dwie części, których akcja została umieszczona na obszarze dwóch granicznych części Imperium Meekhańskiego. „Strzała i wiatr” przeniesie nas na bezkresne wschodnie stepy, płonące pogranicze mocarstwa, gdzie jego prawa nie są traktowane jak mantra i bardzo łatwo stać się ofiarą bandy zbójców. Dodajmy do tego multikulturowość prowincji oraz napięcie na granicy, związane z budzącym się z letargu odwiecznym nieprzyjacielem i chaos gwarantowany. Jednym z oddziałów wydelegowanych do pilnowania porządku, na tym niewdzięcznym i niebezpiecznym terenie, jest czaardan Genno Laskolnyka, emerytowanego generała oraz starej legendy Meekhanu.

Generalnie rzecz biorą, c konstrukcja „Wschodu” bardzo przypomina tę zaprezentowaną przez „Północ”. Dzikie tereny, tygiel narodów, ślepota imperialnych władców, pradawni przeciwnicy, rozbuchane ambicje... Jak żyw problemy, z jakimi borykały się „Krwawe Szóstki”. Szczęśliwie jednak absolutnie nie czujemy, jakbyśmy konsumowali „odgrzewanego kotleta”, bo Wegner znów zaskakuje nas swoją wyobraźnią i znakomitym warsztatem. Każdą stronę, zdanie i literkę wręcz się chłonie, równocześnie delektując się znakomitymi opisami, które wzbudzają uznanie pomimo swojej prostoty. W tej sugestywności tkwi ogromna siła i wysmakowanie, bo autor szkicuje tylko kluczowe kwestie, resztę pozostawiając wyobraźni. Tworzy to pomost między światem realnym a wykreowanym, przez co dosłownie przeżywamy te przygody i czujemy się częścią prezentowanego uniwersum.

„Wschód” z pewnością spodoba się miłośnikom wątków batalistycznych i opowieści o braterstwie broni. Warto wspomnieć, że w tej części Wegner naprawił błąd „Topora i skały”, przedstawiając nam pokrótce skomplikowaną oraz zawiłą przeszłość głównych bohaterów „Strzały i wiatru”. Ba! Poświęcił temu nawet jeden rozdział, przeplatając go wyśmienitymi scenami walki, i tym samym czyniąc go jednym z najlepszych oraz najbardziej wciągających w tej powieści. Niestety, równocześnie otrzymujemy kolejną solidną dawkę patosu oraz podniosłych tekstów, które mierżą i przywołują uśmiech politowania. Owszem, takich fragmentów nie jest wiele, ale w moim mniemaniu tym razem przekraczają one pewne dopuszczalne granice dobrego smaku.

„Zachód” przenosi nas na wybrzeże, do nadmorskiego miasta Ponkee-Laa. Bogaty port jest perłą jednego z księstw, powstałych wiele lat temu na skutek ekspansji Meekhanu na wschód i rezygnacji z protektoratu nad tymi ziemiami. Imperialne prawa nie mają tutaj racji bytu, co widać już po pierwszych stronach, gdy dowiadujemy się, że dawne kulty powracają do łask i rosną w siłę, a w jednej z dzielnic miasta bez przeszkód praktykują mistrzowie nieaspektowanej magii. Władzę nad miastem sprawuje rada złożona z rodów szlacheckich, która wciąż knuje i spiskuje przeciwko innym rodzinom, szukając sposobu na poszerzenie swojej potęgi. Jak to jednak bywa w portowych miastach, prawdziwe rządy należą nie do nobilisów, zasiadających na pokrytych atłasem krzesłach, lecz do tajemniczej Ligi Czapki, czyli gildii złodziei oraz skrytobójców. Jednym z jej pracowników jest młodzik o imieniu Altsin. Wyszczekany i butny chłopak, który wychował się w ciemnych uliczkach dzielnicy portowej i nauczył się tutaj zarabiać na byt. Jego życie było czystą sielanką, aż do czasu, gdy wplątał się w gęstą sieć niecnych intryg i bitwy o rządy dusz, czyli atrakcje, których zawsze starał się unikać.

Ta część wydała mi się znacznie ciekawsza od „Strzały i wiatru” z kilku powodów. Po pierwsze, jest ona zdecydowanie bardziej barwna i zabawna, pomimo mrocznych wątków w tle. Po drugie, brak tutaj patetycznych tekstów i czynów, gdyż w bezkompromisowym Ponkee-Laa jest bardzo mało miejsca na cnotliwość oraz górnolotne ideały. Po trzecie, zaskakujące zwroty akcji i smakowity wątek główny, które gwarantują intrygi dworskie na najwyższym poziomie oraz zawsze nieprzewidywalny religijny fanatyzm. No i na sam koniec – ten specyficzny złodziejski klimat, którego zdecydowanie brakowało w „Opowieściach z meekhańskiego pogranicza”.

Trudno mi wskazać jakieś poważniejsze mankamenty w „Sztylecie i morzu”, gdyż ich zwyczajnie nie ma. Te kilkaset stron czyta się praktycznie jednym tchem i generalnie nie ma czasu na nudę. Samo miasto i kultura księstwa została zaprezentowana tak wyśmienicie, że aż czuć zapach świeżych ryb i słychać gwar straganów. Obawiam się tylko, że w kolejnym tomie może się zrobić zbyt epicko, jak to w sumie bywa z wojnami bogów i ich wyznawców. Mimo wszystko mocno trzymam kciuki za Wegnera, bo pokazał już nie raz, że oklepany ze wszystkich stron standard potrafi wynieść na niebotyczne poziomy.

Niestety, nie otrzymamy odpowiedzi na pytania, które postawił przed nami pierwszy tom, a na dodatek kilka kolejnych znaków zapytania zostanie dodanych do tej puli. Jasne, parę kart odkryje przed nami swoją zawartość i spotkamy starych znajomych z „Północy i Południa”, aczkolwiek trudno tutaj mówić o jakimś wyczerpującym naświetleniu pewnych kwestii. Z drugiej jednak strony, pewna nutka tajemniczości musi być zachowana. Jedno jest pewne – kolejny tom zapowiada się naprawdę epicko, gdyż wyczerpujące wprowadzenie mamy już dawno za sobą. Ja już zacieram ręce.

Po przeczytaniu ostatniej stronicy „Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Wschód – Zachód”, zacząłem się zastanawiać, dlaczego tak bardzo podoba mi się ta seria, a samego Wegnera uważam obecnie za jednego z najlepszych rodzimych pisarzy fantastycznych? Przecież książka zawiera wszystko, czego nienawidzę w tym gatunku – patos, standardowe uniwersum, czarno-biały świat, pewna idealizacja bohaterów... Mimo wszystko śmiało mogę powiedzieć, że kocham ją jak żadną inną i z wypiekami na twarzy czekam na kolejny tom. Bogactwo opisów? Niespotykany pietyzm Wegnera? Emocjonująca akcja i genialne zwroty akcji? A może maczała w tym palce jakaś nieaspektowana magia? Trudno powiedzieć, jeszcze ciężej to opisać. Przekonajcie się więc sami, książkę gorąco polecam.

Dziękujemy wydawnictwu Powergraph za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
8.5
Ocena użytkowników
9.19 Średnia z 18 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...