Wojownik wielkiej ciemności

4 minuty czytania

Trudne, a nawet niedorzeczne – tak można nazwać pisanie recenzji drugiej książki całego cyklu, kiedy to nie zna się treści pierwszej części. Na szczęście w przypadku sagi „Kroniki Hjörwardu” Nika Pierumowa jest to możliwe. Każda książka opatrzona owym nadtytułem jest autonomiczna, czyli nie związana fabularnie ze swoją poprzedniczką, ani następczynią. Jedyne co je łączy to świat, w którym są osadzone. Otworzenie bramy, dzięki której możemy tworzyć przygody nowych bohaterów nie zwracając uwagi na istoty, o których pisaliśmy w innych książkach, daje o wiele większe możliwości. Jedyne co nas wtedy ogranicza to nasza wyobraźnia. Jak takie pole działania wykorzystał Pierumow? Przeciętnie… W jednym tomie liczącym 376 stron mamy zawarte całe życie protagonistów: Arjaty i Trogwara.

Opis pełnego bytu dwójki osób, ich kształcenia się w różnych kategoriach, problemów, a także przeżyć i doświadczeń wiąże się w tym przypadku z niemiłymi przeskokami czasowymi. W książce bardzo często natrafiamy na trywialne i ubogie streszczenie kilku, czy też nawet kilkunastu lat życia któregoś z protagonistów, a co za tym idzie – nie doświadczamy codziennego rozwoju krainy i zapewne pomijamy wiele ważnych wydarzeń jakie miały miejsce. W wizji Pierumowa jednak liczą się jedynie te wątki, które bezpośrednio dotyczą dwójki głównych bohaterów. Nie ukrywając jest to kolejna książka w stylu „on, on i tylko on”, czyli budowanie fabuły wokół protagonistów. Fakt ten razi w szczególności na końcu, a całość cierpi na tym dlatego, że rodzaju zakończenia możemy domyśleć się już praktycznie po kilku wydarzeniach związanych z tymi postaciami.

Jednakże na drodze do ostatnich stron stoją przed nami przeróżne opisy walk, czarów, przeżyć bohaterów, ras, potworów, czy też kilkukrotne streszczenie tego co już było w książce… Dosłownie! Zajmujące niekiedy nawet kilka stron opisy będące streszczeniem już raz opisywanych wydarzeń są nudne. Prezentowanie ich w inny sposób względem budowy całej książki nic nie zmienia, gdyż wtóre czytanie tego co przerabialiśmy kilkadziesiąt minut wcześniej jest irytujące. W odniesieniu do całości mogą się one jednak wydawać niezbędne. Na końcu owych streszczeń znajduje się rozwinięcie fabuły i tutaj można rozważać ich niepowtarzalność tylko po to, by końcowo stwierdzić, że są zbędne i o wiele lepiej byłoby bez nich.

W sumie trudno mówić o „różnych sposobach” opisów prezentowanych przez Pierumowa. Autor w tej powieści mocno trzyma się tego samego schematu i w taki oto sposób, pomimo ukazania krasnoludów jako istot na ogół chamskich i opryskliwych, nie odczuwamy tego w ich rozmowie. Ba! Owe pokurcze mieszkające w Hjörwgardzkich lasach rozmawiają jak cywilizowane i bardzo inteligentne osoby. Co więcej – w dialogach nie doświadczamy różnic pomiędzy żadną z występujących w tej książce ras. Mieniące się różnorodnością opisy przy występujących dialogach są po prostu fałszywym urozmaiceniem i kilkukrotnie nie współgrają ze sobą.

Opis… Rzecz wspaniała! W szczególności kiedy tyczy się walki, czaru albo jakiegoś budynku. W fantastyce tym przychylniejsza dla autora, gdyż ma on ogromne pole do popisu i może sobie pozwolić na przeróżne alternatywy i działania. Niekiedy są to nawet najważniejsze elementy książek. Nie ukrywając – tak samo powinno być w „Wojownik wielkiej ciemności”. Pierumow jednak stanowczo zawodzi w tej kwestii, sprawiając, iż opisy walk niczym się nie wyróżniają, a co więcej – często zanikają na tle całego utworu. Mimo ich wagi, autor na pierwszym miejscu prezentuje opis zwykłych, metalowych drzwi, zamiast czaru czy też uniku postaci… Ubogość tej części jest tym bardziej bolesna, iż kilka walk, czy też czarów jest naprawdę kluczowych dla całości, a czytając je, czekamy praktycznie na ich koniec i wieść o tym jak się zakończyły.

Nie tylko budowane przez walki i czary napięcie opada dość szybko, ale także ogólna enigmatyczność jaką autor starał się stworzyć na początku i jaka istnieje przez kilka pierwszych rozdziałów. Cała książka wygląda jakby Pierumow miał wspaniały pomysł, ale nie wiedział jak go zrealizować za pomocą słów przelewanych na papier. Już po kilku dość ważnych wydarzeniach z życia księżniczki i księcia możemy wywnioskować jak całość się zakończy. Narastające w nas przekonanie o zakończeniu powieści szczęśliwym życiem albo też o bohaterskiej śmierci dla dobra innych jest rażące już po kilkudziesięciu stronach. Upadek tajemniczości i napięcia nie jest przychylny dalszemu czytaniu. Co więcej – po zakończeniu opowieści o życiu Arjaty i Trogwara nie pojawiają się w naszej wyobraźni żadne pytania na jakie moglibyśmy szukać odpowiedzi, a książka staje się kolejną pozycją, która trafia na zakurzoną półkę.

Całości nie sprzyja również ubogi język. Nie chodzi mi o jakieś wyszukane i nietypowe słowa, ale o brak porywających czytelnika zdań. Nie ma również wypowiedzi przewodniej, a dialogi jak już pisałem są takie same, niezależnie od rasy jaka prowadzi dyskusję. Często też narasta przekonanie, iż czytany przez nas opis brzmi bardzo podobnie do jednego z poprzednich. Użyty przez Pierumowa język nie nadaje tej książce polotu. Kompozycja jest dość wolna, a niekiedy nawet nużąca. Przyznam, iż kilkukrotnie zdarzyło mi się ziewnąć podczas czytania owej pozycji i to nie z powodu niedotlenienia mózgu, a po prostu ze znudzenia.

W sumie nie wiem czy stwierdzenie: „okładka jest najciekawszym elementem tej książki”, nie jest tutaj bolesną prawdą… Oczywiście poza okładką znajdziemy kilka innych, ciekawych pomysłów i koncepcji. Wymienić tutaj warto chociażby nazwy rang w akademii, które mimo wszystko są stłumione przez długie i zbędne opisy przy nich. Ciekawe też jest wyobrażenie świata i możliwości magii jaka w nim jest. Jednakże całość tworzy wydźwięk jakby prawdziwą magią mogły posługiwać się tylko czystej krwi elfy, a reszta czarodziejów na dobrą sprawę nie ma szans im dorównać, chyba że pomoże im w tym jakiś Bóg. Również zaskakująca jest prezentacja owych elfów. Czysto-krwijcy są rzadkością i wielu oddałoby krocie za możliwość ujrzenia ich. Przynajmniej tak to wynika z kilku stwierdzeń jakie zaprezentował nam autor.

Nie odczuwam niechęci do tej książki, ale czytając ją naprawdę miałem przekonanie, że to co wspaniałe w tej pozycji jest mordowane przez to co nudne i zbędne. Życie protagonistów mogłoby być o wiele ciekawsze i mniej przejrzyste, ale ich dzieje zostały spisane w taki, a nie inny sposób. Taką prezentację możecie przeczytać i ocenić według swoich potrzeb stawianych takim książkom, do czego mimo wszystko zachęcam, bo czytanie rozwija!

Ocena Game Exe
5
Ocena użytkowników
9 Średnia z 2 ocen
Twoja ocena

Komentarze

0
·
Póki co mam na swoim koncie jedną książkę autorstwa Pierumow. Ale jeszli pozostałe są tak dobre jak "tern" to wchodzę w to w ciemno.
0
·
Też mam na swoim koncie "terna" Książka robi wrażenie, wciąga, ma niesamowity klimat. Fantasy z "krwi i kości"

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...