"Przebudzenie Lewiatana" powołało do życia jedną z ciekawszych i zarazem smutniejszych wizji przyszłości rasy ludzkiej. Świat, w którym pomimo tego, że udało się zbudować skomplikowane napędy pozwalające nam sięgnąć gwiazd i skolonizować sporą część Układu Słonecznego, to zawiedliśmy na całej linii w kwestii podstawowych problemów naszej rasy, takich jak głód, bieda czy dyskryminacja. Toczymy proste wojny, a zanurzeni w otchłani brudnej polityki i samozadowolenia popadamy w stopniowy marazm. Ba, nie potrafimy ich przeskoczyć nawet w chwili, gdy znajdujemy się na skraju apokalipsy i jesteśmy wystawieni na odstrzał w obliczu nieznanej siły, której starań po prostu nie rozumiemy. Jeżeli ktoś myślał, że draka z protomolekułą i ludobójstwo na stacji Eros otrzeźwią ludzi niczym chlust zimnej wody po srogim bankiecie, to srogo się mylił. W "Wojnie Kalibana", drugim tomie serii "The Expanse", ludzkość dopiero się rozkręca, jeżeli chodzi o skalę obrzydliwości, i posuwa się do jeszcze gorszych ekscesów.
James Holden i jego dziarska załoga są na garnuszku Pasa – wykonują dla niego proste misje związane z ochroną okolicznych tras kosmicznych. Ściganie piratów nie jest może tak ekscytujące jak próba zachowania życia w środku spisku na kosmiczną skalę, ale "Rosynant" nie zamierza narzekać, dopóki Fred Johnson, świeżo upieczony przywódca polityczny Pasa, terminowo płaci i spełnia większość zachcianek. Mars i Ziemia wciąż są w stanie "zimnej wojny", a Pasiarze próbują się odnaleźć w nowej, niepodległej rzeczywistości.
Poczucie względnej stabilności szybko jednak mija w wyniku incydentu na Ganimedesie, jednym z księżyców Jowisza, przy okazji będącym gigantyczną szklarnią stanowiącą spichlerz okolicznych stacji i baz wojskowych. W wyniku tajemniczych okoliczności dochodzi do strzelaniny pomiędzy oddziałami Ziemian i Marsjan. Potyczkę przeżywa tylko jedna żołnierka, która musi naświetlić obu stronom przyczyny zajścia, a tym samym powstrzymać wybuch wojny na globalną skalę. Tymczasem skomplikowana struktura stacji na Ganimedesie ulega powolnej degradacji, a niegdyś modelowy przykład kolonizacji zmienia się w prawdziwy koszmar, w którym rządzi desperacja i głód. Pasiarze nie są w ciemię bici i nie ufają planetom wewnętrznymi, więc chcą samodzielnie zbadać sprawę. Potajemnie wysyłają na księżyc swojego przedstawiciela – Jamesa Holdena. Ten jeszcze nie wie, że tajemnice i intrygi, jakie tam odkryje, są zbyt mocno powiązane z wrogiem, który zdawałoby się na dobre wypadł z gry. Dodajmy do tego, że na Wenus opanowanym przez protomolekułę dzieją się rzeczy, które wymykają się ludzkiemu pojęciu i sama planeta wydaje budzić się do życia, a sytuacja geopolityczna z fatalnej zmienia się na jeszcze gorszą.
No i tak, wszyscy którzy zdążyli polubić przygody Holdena i spółki powinni być usatysfakcjonowani. Świat wciąż lepi się od brudu, a wydarzenia, których jesteśmy świadkami na kartach książki, wyciągają z ludzkości to, co najgorsze. Również z naszych ukochanych bohaterów, a w szczególności naszego ulubionego kapitana, który w "Przebudzeniu Lewiatana" był przesadnie praworządnym romantykiem, a jego impulsywne działania prowadziły do nieciekawych skutków. W "Wojnie Kalibana" jeszcze większa presja stawki, jaka na nim spoczywa, powoduje że często musi ubrudzić sobie rączki i podjąć decyzje, którymi kiedyś śmiało pogardzał. Miło obserwować tego bohatera, jak wpłynęły na niego tragiczne losy Millera i w jaki sposób próbuje pogodzić wewnątrz siebie dwie sprzeczne natury sprawiedliwości – swoją własną oraz tę preferowaną przez świętej pamięci detektywa. Jego konflikt wewnętrzny jak żyw przypomina trawiący ludzkości i podobnie jak w przypadku starcia Ziemi z Marsem – brak kompromisu powoli doprowadza do jego zguby, śmierci osoby, którą niegdyś był, i cech, za jakie pokochała go załoga. Drogę, jaką przemierza Holden, obserwuje się z niekłamanym zainteresowaniem.
Kruchość ludzkiej rasy doskonale pokazuje także przykład tego, co dzieje się z Ganimedesem. Niegdyś modelowy przykład stacji, stanowiący pomnik triumfu nad niegościnnym kosmosem, ostoja nauki i spokoju, w wyniku jednego incydentu ulega stopniowej degradacji. Panika i chaos rządzi w klaustrofobicznych korytarzach, a za nimi kroczy przemoc, apatia i desperacja. Księżyc, który zaopatrywał okoliczne stacje w żywność, szybko sam zaczyna przymierać głodem. Rodzi się cwaniactwo, cyniczne wykorzystywanie bliźniego jest na porządku dziennym, a za walutę przetargową, stanowiącą o życiu lub śmierci niewinnych, robi tutaj... kawałek kurczaka z sosem. Co wtedy czyni establishment? Spokojnie kłóci się między sobą. Obrzuca oskarżeniami druga stronę, dba o swój dobrobyt i własne stołki. W "Wojnie Kalibana" poświęcenie życia i dobrego imienia innych ludzi jest ceną, jaką warto zapłacić, jeżeli wiąże się to z awansem politycznym, bezpieczeństwem kariery, a także konkretnymi profitami materialnymi.
No dobra, a czy i tym razem możemy liczyć na zaskakujące zwroty akcji? Owszem i jestem w stanie zapewnić, że niejednokrotnie pomyślicie sobie – "Cholera jasna, ale się porobiło, jak oni z tego bagna wyjdą?!". Jest to uczucie jak najbardziej pożądane i oczekiwane, bo właśnie to cechowało poprzednią część. Niestety, mimo tej miodnej słodyczy musi pojawić się kilka chochli dziegciu w tym aspekcie. O ile "Przebudzenie Lewiatana" było książką, którą czytało się jednym tchem i łatwo załączał się syndrom "jeszcze jednego rozdziału", o tyle w "Wojnie Kalibana" w pewnych momentach dynamika ewidentnie siada i zaczyna wkradać się nuda. Czytanie idzie opornie, szczególnie często dzieje się to w scenach poświęconych postaciom Praksa i Bobbie. Trudno też przymknąć oko na wiele niesamowitych zbiegów okoliczności, jakie spotykają naszych bohaterów. Jasne, w pierwszej części takie rzeczy też się zdarzały, ale były one w jakimś stopniu uzasadnione i podyktowane działaniami poszczególnych postaci, czymś, co można byłoby przypisać do naturalnych konsekwencji. Tutaj jednak w niektórych momentach to ewidentnie nie zadziałało. Holden totalnie przypadkowo, akurat po swoim przylocie na Ganimedesa, trafia na postać, której absolutnie z tyłka (niech będzie, nazwijmy to "dobrocią serca") postanawia pomóc i tak zaskakująco się składa, że podczas podcierania jej nosa, udaje mu się odkryć cały spisek i dokładnie dojść do tego, co zaszło na księżycu. Nie zapominajmy o tym, że zawsze znajdzie się jakaś losowa, dosłownie statystująca postać, która tak przedziwnie kręci się wokół głównego bohatera i postanawia poświęcić się za niego. Ha-ha. Dickens gwizdnąłby z aprobatą, widząc takie niesamowite zbiegi okoliczności.
"Wojna Kalibana" cierpi też na kilka przeciętnych postaci, które urosły do rangi tych pierwszoplanowych, a nie powinny wyjść poza tło dla ciekawszych bohaterów. Okey, wywyższenie Chrisjen Avasarali jakoś się broni, bo nie dość, że pokazuje nam ciekawy aspekt zakulisowych politycznych gierek i prób zniszczenia reputacji przeciwnika w taki sposób, aby gorliwie poprosił o kulkę w łeb, to jeszcze jej cięty język i nieszablonowy charakter nadają kolorytu całej historii. Problem w tym, że jest tak cholernie... czysta! Wydaję mi się, że ktoś, kto dochrapał się tak wysokiego stanowiska w strukturach ONZ, ma tyle znajomości w ziemskich kuluarach i jest aktywnym graczem w politycznej grze o tron, musi mieć kilka rys na swojej zbroi i prawdziwy bagaż emocjonalny (co najmniej pięć razy cięższy niż detektyw Miller). Ale nie, Avasarala nie boi się poświęcić swojej kariery z altruistycznych powodów czy posłać do piachu swoich wrogów, ale są to zawsze dupki, którym w zupełności się należało, więc koniec końców jej sumienie jest zawsze nieskazitelne.
Ech... Bobbie początkowo rokuje na kogoś intrygującego, bo pokazuje żołnierza przeżywającego zespół stresu pourazowego, stopniowo odkrywającego zakłamaną stronę nacji, jaką poprzysiągł bronić. Ostatecznie jej wątek prowadzi do taniego i oklepanego oczyszczenia, które widzieliśmy już w tysiącach książek. No i po kiego grzyba przy tej postaci cyklicznie pojawiają się jakieś seksualne odniesienia i praktycznie każdy mężczyzna w jej okolicy ma ochotę ją przelecieć? Jakieś niespełnione pragnienia autorów w stosunku do przedstawicielek nacji samoańskiej?
O doktorze Praksie również trudno pisać peany. To typowy koleś ogarnięty obsesją. Do tego jajogłowy, więc w środku akcji niewiele wnosi do całej historii oprócz płakania i rozkminiania, co się dzieje z jego córką. Jest to postać napisana poprawnie i sensownie, ale niekoniecznie jest tak dobra, aby poświęcać jej całe rozdziały. W przypadku jego wątku wolałbym już widzieć całą sprawę z perspektywy Amosa, który traktuje rzecz wyjątkowo osobiście i skrawki wiedzy, jakie otrzymujemy, rozbudzają zdecydowaną ciekawość, co siedzi w głowie tego kolesia.
Konkluzja jest taka, że nowi główni bohaterowie stanowią problem historii zamiast go rozwiązywać lub zamiatać pod dywan w odpowiednich momentach. Gdzie im tam do Millera...
Polska wersja wydania trzyma wysoki poziom i kusi, aby postawić ją na naszej półce w honorowym miejscu. Twarda oprawa, a także doskonała grafika pyszniąca się na okładce, będąca autorstwa znamienitego Dark Crayona, który nigdy nie zawodzi, pokazuje, jak powinno się traktować serie należącą do śmietanki sci-fi. Drobne literówki czasem bolą, jak też chętne korzystanie z niefortunnego terminu "genocyd" (który nie jest może niepoprawny, ale co się stało ze swojskim "ludobójstwem"?), lecz nie są to rzeczy, które przekreślają jakość wydania. Jest dobrze, choć do doskonałości trochę zabrakło.
Choć "Wojna Kalibana" nie trzyma tak wysokiego poziomu jak "Przebudzenie Lewiatana", to mimo wszystko warto sięgnąć po tę pozycję. Pomimo kilku zgrzytów i mało sympatycznych przestojów wciąż ma w sobie to, za co pokochaliśmy ten świat. To ciekawa analiza społeczeństwa przyszłości podlana gęstym sosem politycznych intryg i doprawiona przyjemną akcją, gwarantującą kilka autentycznych zaskoczeń. Starzy bohaterowie nadal dają się lubić, a epilog książki gwarantuje prawdziwy wstrząs. Traktujmy ją zatem jako niezgorszy pomost pomiędzy tym, co wydarzyło się w pierwszym tomie, a tym, co nastąpi w trzecim. Oj, będzie ciekawie.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz