Nigdy nie lubiłem recenzować drugich tomów w serii i zdecydowanie omijałem szerokim łukiem te, za które odpowiadał autor należący do mojej osobistej czołówki pisarzy. Niestety, służba nie drużba, więc najwyższa pora nakreślić kilka zdań o kontynuacji „Daru wilka”, autorstwa popularnej wśród miłośników wampirów Anne Rice.
„Wilcze przesilenie” to drugi tom „Kronik wilczego daru”, stanowiący dalszy ciąg losów Reubena Goldinga. Główny bohater, zdolny przemieniać się w bestię, musi zmagać się z krzyżmem w obliczu zmieniającego się świata i świadomości, że za jakiś czas będzie musiał się ukrywać oraz wyrzec rodziny czy przyjaciół, dla których wciąż pozostaje beztroskim „Słonecznym Chłopcem”. Na domiar złego, w Nideck Point objawia mu się duch zamordowanej Marchet, zaś do grona Czcigodnych Dżentelmenów ma wkrótce dołączyć kolejna osoba – tym razem kobieta.
Nie chcę zdradzać zbyt wiele, jednak już w połowie książki zauważyłem, iż właściwie w „Wilczym przesileniu” akcja wlecze się zdecydowanie za wolno, a znaczących zdarzeń jest jak na lekarstwo. Większość pisarzy stosuje tę sztuczkę i celowo wstrzymuje pewne wydarzenia, by prawdziwą bombę przygotować na koniec tomu lub odwlec do kolejnych części, jednak w rękach mam dopiero „Wilcze przesilenie”, zaś epilog tejże pozycji trudno nazwać „wstrząsającym” czy też „niesamowitym”. Autorka wiele miejsca poświęciła opisowi bankietu czy okolic Nideck Point, jednak przez to musiało jej zabraknąć stron do pokazania czegoś więcej, niż gromady cieszących się festynem mieszkańców miasteczka. Spodziewałem się także większej roli ducha Marchent. Ta kwestia znalazła swoje rozwiązanie gdzieś w połowie książki, a ja zacząłem zastanawiać się, co też autorka wymyśli pod koniec, by zachęcić mnie do kupienia kolejnego tomu. Jak się okazało, jej receptą był dokładny aż do przesady opis przyjęcia i towarzyszących mu atrakcji. Wszystko to ma swój urok, jednak nawet najsmaczniejszy tort po kilkunastu kawałkach budzi w nas zainteresowanie położeniem toalety.
Ową słodycz czuć niemal od samego początku aż do końca. Uznane za zaginione dzieci nagle się odnajdują, zaś utracona miłość wybacza lata trosk i wspaniałomyślnie godzi się na wszystko. Pieniądze sprawiają, że zapuszczone miasteczko rośnie w oczach, nawet „wilczy dar”, jak go nazywa Reuben, to właściwie jedynie ciekawostka i okazja do ukarania porywaczy – rzecz jasna ofiarami są tu niczemu niewinne nastolatki. Daleko temu wszystkiemu do pełnej refleksji sagi o wampirach, przez co wilkołaki w wydaniu Anne Rice są na swój sposób naiwne i przez to mało wyraziste. Nawet opis specjalnej ceremonii z ofiarą w roli głównej nie sprawił, iż ujrzałem Reubena oczami bezmyślnej bestii, gotowej zamordować z zimną krwią. Miast tego każdy z wilkołaków potrafi mówić, wyczuwać zło i nawet uprawiać miłość. A gdyby napatoczyło się jakieś zagrożenie, to zawsze można je zagryźć – i to całkiem dosłownie.
Na plus zaliczam jednak dużo większą rolę „ludzkich” postaci „Wilczego przesilenia”. W końcu poznajemy losy brata Reubena, zaś główny bohater przestaje zgrywać Tarzana i angażuje się mocniej w losy swojej rodziny. Wszystko to zostało przedstawione dość dokładnie, bowiem Anne Rice zawsze dba o szczegóły, częstując nas znanymi nazwiskami czy miejscami. Szkoda tylko, że hojnie obdarowuje czytelnika swoim drugim hobby, jakim jest próba odpowiedzi na pytanie „czy Bóg istnieje naprawdę”. Trudno się temu dziwić, skoro Jim Golding jest księdzem, jednak przyznam szczerze, że motyw ten bardziej pasował do wampirów niż wilkołaków.
Przed końcowym werdyktem warto przyjrzeć się polskiemu wydaniu. Okładka doskonale współgra z wydanym wcześniej „Darem wilka”, przez co oba tomy prezentują właściwie ten sam poziom. Poprzednio jednak na okładce mieliśmy dosłownego wilka, zaś tym razem Rebis zdecydował się na pokrytą śniegiem scenerię z głównym udziałem drzew. Nie wymagam w tej materii cudów, jednak można było wysilić się mocniej. W środku jest niemal bezbłędnie, chociaż wprawne oko recenzenta wyłapało kilka brakujących literek. Cieszy za to fakt, iż nie mamy na końcu żadnych reklam i te 464 strony aż po brzegi zostały wypełnione tekstem. W ten sposób otrzymujemy całość w możliwej do przełknięcia cenie 35,90 PLN.
Podsumowując, „Wilcze przesilenie” to książka o dość niemrawej akcji. Zbyt mało tutaj znaczących wydarzeń, zaś wszechogarniająca słodycz wcale nie oznacza pozycji przepełnionej optymizmem. Anne Rice próbuje pokazać wilkołaki w niemal idylliczny sposób, pozbawiając ich aury gwałtowności i tajemniczości. W ten sposób całość momentami zbyt mocno przypominała produkowane seryjnie „hity” dla nastolatków, z pełnym emocji głównym bohaterem. Mam nadzieję, że w kolejnym tomie akcja ruszy z kopyta – w przeciwnym razie nad nową listą ulubionych pisarzy będę musiał pochylić się jeszcze mocniej i wprowadzić pewne poprawki.
Dziękujemy wydawnictwu Rebis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz