Choć ostatnimi czasy można mówić o rosnącej popularności literatury fantastycznej pochodzącej zza naszej wschodniej granicy, to na ogół raczej dostrzega się tu dzieła rosyjskie bądź ukraińskie. Nie zrozumcie mnie źle, książki te są naprawdę dobre (choćby tomy autorstwa Aleksandry Rudej), ale można pójść dalej, a właściwie bliżej, na Litwę, z którą łączy nas jeszcze dłuższa i bogatsza historia. "Wilcza godzina" pióra Andriusa Tapinasa jest bez wątpienia tekstem wartym poświęcenia mu czasu.
Europa, Anno Domini 1905. Dzięki politycznym rozgrywkom rodziny Rotschildów i wiekopomnemu wynalazkowi zwanemu prometylem, Wilno wyzwoliło się spod okupacji rosyjskiej i posiadając status wolnego miasta, stanowi dumną i ważną część organizacji politycznej zwanej Aliansem. Metropolia jest teraz skupiskiem nowoczesnych fabryk, gdzie zbierają się i pracują jedne z najtęższych umysłów świata. Jednak nad Starym Kontynentem zaczynają zbierać się ciemne chmury. Zbliża się wojna. Dawna stolica państwa Giedyminów przeobraża się w arenę, gdzie ścierają się politycy, szpiedzy wielkich mocarstw i tajni agenci przeróżnych organizacji. Każda prowadzi własną grę i ma własne cele. A ich rozstrzygnięcia nadejdą wraz z wilczą godziną.
Sceneria, w której rozgrywa się historia, jest bardzo atrakcyjna. Wilno żyje własnym życiem. Urbanizacja i rozwój technologiczny odcisnął na tym mieście trwałe piętno. Każda dzielnica stanowi zasadniczo osobny świat, mającym własne zwyczaje, zachowania i zasady. Często możemy poczytać różne historie związane z metropolią, organizacjami, które w niej występują i pojedynczymi ludźmi zwącymi ją domem. Dzięki temu tło wydarzeń jest bardzo bogate i można odnieść wrażenie, że zwiedzamy istniejące miasto.
Podobnie ma się sprawa z wątkami fabularnymi. W szerokim wachlarzu znajdują się politycy dbający o interesy swoich państw, organizacje marzące o zdobyciu potęgi i rozwikłaniu gnębiących ich od dawna tajemnic, a także pojedyncze osoby, które znalazły się w Wilnie, gnane przez pracę, marzenia i demony przeszłości. Ze względu na charakter poszczególnych historii z pomocą odpowiedniej perspektywy możemy zobaczyć ich wzajemne powiązania. Choć czasem można się pogubić w poszczególnych spiskach i planach, razem dają spójną – aczkolwiek może nie do końca zrozumiałą – całość.
To opowieść steampunkowa i można to poczuć na każdym kroku. Tajemniczy prometyl jest zaledwie wierzchołkiem góry lodowej. Wszelakie wynalazki są widoczne wszędzie. Zwykle zasila się je parą, choć czasem używa się w tym celu słońca. Co więcej – niektóre stanowią połączenie technologii i magii. Od dyliżansów, przez różne mechaniczne zabawki, po maszyny śledzące i ogromne sterowce. Koncepcje naukowe tego świata fascynują i bardziej wiążą się z przedstawionymi historiami, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
Była to pierwsza powieść steampunkowa, która znalazła się w mojej biblioteczce, więc nie wiedziałem, co mogę znaleźć w takiej historii. Niemniej jestem zadowolony, iż ta książka trafiła w moje ręce. Historia nie jest wartka, ale bardzo rozbudowana i wciągająca – zawiera wiele tajemnic i zwrotów akcji. Gorąco zachęcam do jej przeczytania, zwłaszcza fanów "Gry o tron". Moje doświadczenia z tekstami Martina są skromne, ale sądzę, że duża liczba wątków, rozgrywka na najwyższych szczeblach, bezwzględność i idealizm bohaterów oraz nieoczekiwane zwroty akcji przypadną do gustu jego fanom.
Dziękujemy wydawnictwu Sine Qua Non za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz