Chciałabym, a boję się. O tak, propozycja zrecenzowania kilku książek z uniwersum "Gwiezdnych wojen" wywołała u mnie sprzeczne emocje. Z jednej strony szalenie lubię oryginalną serię, a i najnowsze filmy raczej przypadły mi do gustu. Z drugiej – znawca ze mnie żaden, nie pamiętam wszystkich zawiłości fabuły, a w quizie znajomości poległabym na starcie. Poza tym jakoś nie do końca wierzyłam, że tego typu książki w ogóle mogą być dobre. Raz kozie śmierć...
Wydarzenia przedstawione w klasycznej filmowej trylogii i te ukazane w "Przebudzeniu Mocy" dzieli kilkadziesiąt lat. Co wydarzyło się w tym czasie? Dlaczego Nowy Porządek zaczął chylić się ku upadkowi i jak narodził się Ruch Oporu? Powieść Claudii Gray "Więzy krwi" odpowiada na te pytania i przynajmniej częściowo łączy ze sobą dwie filmowe trylogie, a przy okazji stanowi kawał całkiem dobrej przygody.
Senator Leia Organa coraz poważniej rozważa wycofanie się z polityki i towarzyszenie swojemu małżonkowi w szalonych przygodach. Misja mająca na celu prześledzenie nielegalnych działań kartelu przyprawowego ma być jej ostatnią. Jej partnerem zostaje reprezentant opozycyjnego obozu – centrystów – Ransolm Casterfo. Oj, specyficzna jest ta współpraca. Wydaje się, że dzieli ich zbyt wiele, stąd też nie dziwi spektakularna kłótnia na dobry początek znajomości. Później pojawia się wzajemny szacunek i zrozumienie, może nawet coś na kształt przyjaźni, jeszcze później zaś... O, to nie to, o czym myślicie! W każdym razie jest to mieszanka wybuchowa.
Wspomniana para bohaterów to postaci pierwszoplanowe. Oprócz nich pojawiają się współpracownicy Lei, politycy oraz kilkoro, nazwijmy to oględnie, spiskowców. Ze "starej gwardii" mamy właściwie tylko C-3PO, jak zawsze uroczo sztywnego i kierującego się wskazaniami protokołu. Z rzadka pojawia się też stary dobry Han, kochający (troszkę) swoją małżonkę i (bardzo) wszelkie przygody, szczególnie te niebezpieczne.
Claudia Gray bardzo sprawnie poradziła sobie z niełatwym wyzwaniem napisania historii dziejącej się w wymyślonym przez kogoś uniwersum. Szczególnie duży plus należy się za kreację postaci. Znani bohaterowie są dokładnie tacy, jak być powinni, ich charakter został oddany w stu procentach. Jednak nie gorzej wypadają "nowicjusze", ze szczególnym wskazaniem na Casterfo, który początkowo wydaje się karierowiczem, a ostatecznie okazuje się dość złożoną postacią.
Sama fabuła również jest niczego sobie. Co prawda jej osią wydaje się być polityka i związane z nią niekoniecznie czyste gierki, ale w żadnym razie nie można tu mówić o nudzie. Dzieje się dość sporo, a wszystko zostało opisane na tyle plastycznie, że oczyma wyobraźni widziałam wszystko jak na filmie. Nie zabrakło efektownych scen akcji, starzy bohaterowie udowodnią, że wcale nie są tacy starzy, a nowi – że w niczym nie ustępują tym bardziej doświadczonym.
Oczywiście powieść przedstawia tylko ułamek wydarzeń, które miały miejsce przez kilkadziesiąt lat. Siłą rzeczy nie odpowiada na wszystkie pytania, które zapewne dręczą fanów "Gwiezdnych wojen". Nie wątpię, że te luki przynajmniej częściowo starają się wypełnić także inni autorzy licznie ostatnio wydawanych książek spod znaku "Star Wars". Z pewnością podejdę do nich już bez takiej podejrzliwości, choć teraz mój apetyt wyraźnie się zaostrzył, a wymagania wzrosły.
Dziękujemy wydawnictwu Grupa Wydawnicza Foksal za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz