Dziwna sprawa. W sieci znajdziecie pozytywne oceny pierwszych tomów komiksowego "Wiedźmina". Tymczasem mnie Paul Tobin zraził do swojej twórczości, to nieprawdopodobne, jak bardzo nie wiedział, co robić z postaciami, choć teoretycznie miał jakiś pomysł na ich historię. Sztuka opowiadania wyszła mu najlepiej w adaptacji fragmentu "Sezonu burz", "Dzieciach lisicy". We własnych opowieściach bywało nieźle ("Dom ze szkła"), jak i katastrofalnie ("Klątwa kruków"). Czwarta odsłona przynosi zmianę na stanowisku scenarzysty i ilustratora – i tu więcej spotykam krytyki niż pochwał, a przecież Aleksandra Motyka i Marianna Strychowska stworzyły najlepszą część "Wiedźmina".
"Córka płomienia" nawiązuje do wydarzeń z dodatku do "Wiedźmina 3", "Serca z kamienia". Geralt i Jaskier trafiają do Ofiru, gdzie wiedźmin jest osobą ściganą. Wydostanie się z tarapatów oznacza zajęcie się nową sprawą – i więcej nie warto zdradzać, lepiej sami odkryjcie szczegóły przygotowanej opowieści.
Mam wrażenie, że Aleksandra Motyka uznała (słusznie), iż w ciągu czterech zeszytów nie przedstawi żadnej zawiłej, ambitniejszej historii, więc zamiast tego wyeksponuje elementy rozrywkowe. Doskonale rozłożyła wydarzenia, nie bawi się w przydługie wstępy – z marszu czytelnik zostaje rzucony w wir nowej, orientalnej przygody. Obecność Jaskra to strzał w dziesiątkę, bo przecież wierny kompan już nieraz dostarczał okazji do śmiechu. Humor z aluzjami do naszego świata, przypominający ten dobrze nam znany z "Sagi" czy gier, umila lekturę komiksu.
Intryga nie zdąży nawet nabrać rozpędu, a już człowiek czuje się jak w domu. To właśnie zasługa świetnie oddanych postaci, wpadającego w kłopoty, romansującego Jaskra, jak i zgryźliwego, ratującego go Geralta. Gdy zaś fabuła się wyklaruje i nawet gdy scenarzystka odkryje wszystkie karty, nie ma żadnego zawodu – chyba że wynikającego z dotarcia do ostatniej strony. Autorka pamięta o inteligencji Geralta – nie jak Paul Tobin w "Klątwie kruków" – prezentuje umiarkowanie zaskakujące zwroty akcji (lepsze to niż sztuczne szokowanie), a i nowych bohaterów udanie angażuje w wydarzenia. W grze komputerowej na pewno byłaby to jedna z moich ulubionych misji.
Bardzo mnie cieszy, że wreszcie znaleziono odpowiednią osobę również do roli ilustratora. Marianna Strychowska radzi sobie lepiej niż jej poprzednicy, którzy mieli problem zwłaszcza z rysowaniem twarzy. W "Córce płomienia" czuć orientalizm miejsca akcji, kojarzący się z "Sercami z kamienia" i "Baśniami Tysiąca i Jednej Nocy". Zbliżenia na twarze nie odsłaniają żadnych mankamentów, zresztą mimika jest całkiem żywa, dzięki czemu czytelne stają się emocje postaci.
Polskie twórczynie przywróciły moją wiarę w komiksowego "Wiedźmina". "Córka płomienia" to najbardziej przypominający gry i najlepszy tom, pokaz tego, że w tym medium przygody Geralta z Rivii również mogą dawać bardzo dobrą rozrywkę. Niech za rekomendację posłużą słowa, że ten komiks mógłby się nie kończyć. W zasadzie ma dwa problemy: potraktowanie Ofiru jako tła, a nie tętniącego życiem, rozwiniętego w stosunku do gry miejsca akcji, i lekkość, którą ja chwalę, ale wiem, że dla innych lektura jest nawet za lekka i wiążą to z płytkością fabuły. Na marginesie – mimo że "Córka płomienia" opowiada o skutkach działań Białego Wilka w "Sercach z kamienia", to nie odnosi się do żadnych decyzji gracza, więc bez obaw, nie musicie czytać z myślą, że to nie do końca wasz Geralt.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz